Szukaj na tym blogu

środa, 17 września 2025

System się chwieje... a także: telefon 30 minut wcześniej



 Od wielu lat w Polsce niewiele się zmienia w kwestii prawa rodzinnego, jego egzekwowania w kontekście prawa ojca i dziecka. Teoretycznie wszystko gra, przepisy istnieją. Okresy reform prawnych spowodowały, że matki zostały uzbrojone w szereg narzędzi za pomocą których są w stanie wyegzekwować świadczenia alimentacyjne... i dobrze ponieważ istnieje wielu ojców którzy unikają tego obowiązku. Niestety w praktyce wiązało się to jednocześnie z umocnieniem, a wręcz z wypaczeniem pozycji matki w postępowaniu rozwodowym, czy też w postępowaniu o kontakty bądź ich zabezpieczenie. Dlaczego pisze wciąż o matkach skoro również ojciec dysponuje prawem przyznania mu opieki nad dzieckiem czy też prawem uzyskania świadczenia alimentacyjnego na dziecko? Tu jest właśnie pogrzebany przysłowiowy pies.
 

 Kwestie tę różnicuje pod kątem płci ponieważ niemal odgórnie w obliczu rozpadu rodziny bądź związku nieformalnego z którego i w którym są dzieci, sądy koncentrują się na przekazaniu dziecka pod opieka matki, a nie ojca. Tym samym niemal odgórnie rola ojca sprowadzana jest do uregulowania i  sformalizowania terminarzu kontaktów z dzieckiem bądź dziećmi, a także nałożenia na niego alimentów. Zmienić to może tylko i wyłącznie skrajna sytuacja... O ile takiemu ojcu uda się jej dowieść przed sądem. Co to oznacza? Niestety nic dobrego... ani dla takiego ojca ani też dla jego dziecka. Czy gdyby to ojcowie zostali uprzywilejowani prawnie właśnie w taki sposób również wykorzystaliby swoją pozycję? Prawdopodobnie tak, ale rozważanie tego nie ma sensu ponieważ nie taki jest stan rzeczy. 
 

 Oznacza to tyle, że widując każdego dnia ojców spędzających po kilka godzin ze swoimi dziećmi na placu zabaw na naszym osiedlu to wiem, że jeśli ich małżeństwa bądź związki nieformalne rozpadną się, to ten czas z tymi dziećmi i na tych placach nie będzie miał większego znaczenia, a sąd w pierwszej kolejności zastanowi się nad tym aby dziecko na co dzień przebywało z matką. Jeśli nawet pojawi się inna myśl, to z mojego doświadczenia wynika, że nigdy nie jest to myśl pierwsza. To właśnie uważam za niesprawiedliwość. Taki stan rzeczy może zmienić tylko po dowiedzeniu jakiejś patologii w formie na przykład uzależnienia matki czy też innych jej skrajnych działań. Wiele jednak poważnych nieprawidłowości w postawie matki umyka wymiarowi sprawiedliwości bądź jest bardzo trudna do wykazania przed tym organem. Na drugi, a może nawet na jeszcze dalszy plan, spychane są konsekwencje możliwości wykorzystywania prawa przez uprzywilejowanego w tym względzie rodzica. Co gorsze - konsekwencje te dotykają nie tylko ojca lecz również dziecka. Konsekwencjami tymi są zarówno skutki społeczne jak i zdrowotne. Zapomina się, że gwałt na praworządności gdziekolwiek jest gwałtem na sprawiedliwości wszędzie. Gdy jednak przepisy nie działają, praworządność okazuje się nie iść w parze ze sprawiedliwością. Trudno bowiem inaczej ocenić rzeczywistość w sytuacji gdy są po ojcowie którzy od kilku lat nie widzieli swoich dzieci. 
 

 Taki stan rzeczy wciąż się utrzymuje jednak odnoszę wrażenie, że coś drgnęło w tym betonie utożsamiania wyłącznie kobiety z prawem do zajmowania się dzieckiem na co dzień. Z pomocą przychodzą media w tym przede wszystkim media społecznościowe, na profilach których zrzeszają się ojcowie podobni do mnie, a więc tacy którzy doświadczyli błędów systemu i ludzkiej podłości, którzy wiedzą czym jest izolacja i czym jest alienacja rodzicielska. Ich głos jest coraz głośniejszy. Tematem tym zajęli się również politycy a to już znaczący postęp – nawet jeśli podejmują ten temat tylko po to aby się wylansować. 
 

 Tysiące ludzi którzy będąc obserwatorami takich kont, którzy dotąd zupełnie nie znali problemu alienacji rodzicielskiej, bądź znali go jedynie z teorii, dziś widzą obrazy na których ojcowie opowiadają o tym jak od kilku lat nie widzieli swoich dzieci. Nagrywają jak przez megafony składają życzenia urodzinowe swoim dzieciom stojąc pod blokiem gdzie mieszka ich była partnerka której sąd przyznał sprawowanie codziennej opieki nad dzieckiem. Często prezenty urodzinowe zostawiają pod drzwiami mieszkań do których odmawia im się wstępu nawet na chwilę. Jestem przekonany, że widzowie takich filmów są w szoku. Niestety na wzroście popularności tego typu obrazów, pewne osoby próbują również budować swój pijar, w opozycji lansując się na pocieszycieli i obrońców matek dopuszczających się alienacji rodzicielskiej. Skoro bowiem, jak się okazuje takich matek jest dużo, to są one potencjalnymi klientkami prawników bądź pseudo prawników.
 

 Ostatnim trendem jest maskowanie alienacji rodzicielskiej za sprawą przysłania jej rzekomą koniecznością ochrony izolowanych dzieci od ojców dopuszczających się przemocy. Jest to świetna wymówka w obliczu nawet kilkuletniej alienacji rodzicielskiej.  Nic bowiem lepiej nie tłumaczy bestialskiego zachowania matek jak ochrona przed jeszcze bardziej bestialskim zachowaniem ojców. Alienację przecież wybaczy się w obliczu zagrożenia przed przemocą. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to bestialstwo i gwałt dokonany na prawie ojca i dziecka, gwałt na człowieczeństwie i wszystkim co ludzkie. Rodzic alienujący wie jednak, że kłamstwo to nie wystarczy ponieważ w pewnym momencie maski i obłudy nie da się dłużej utrzymać, jeśli alienowany rodzic walczy a zarzucana mu przemoc nie była prawdą. Oby jednak do tego czasu nie udało się taki matkom zniszczyć zupełnie więzi z ojcem. 



Oto kilka wartych uwagi profilów na których uwagę poświęca się problematyce zjawiska izolacji i alienacji rodzicielskiej (realność przedstawianych tam problemów jest wręcz przerażająca):

Serwis Tato https://www.facebook.com/meskikragwroclaw

Service tata gorszy rodzic https://www.facebook.com/TataGorszyRodzic

Serwis Walczmy o prawa dzieci https://www.facebook.com/profile.php?id=61559426513600

Serwis Szczyty alienacji rodzicielskiej https://www.facebook.com/szczyty.AR

Źródłami filmików grafik w niniejszym poście są właśnie wyżej wymienione konta w serwisach społecznościowych.


   Na koniec chciałbym wspomnieć jeszcze o jednej sytuacji. W opozycji do tego co moja była żona zeznaje podczas różnych rozpraw sądowych, nie istnieje coś takiego jak niczym nie skrępowany czy też przez nikogo nieutrudniany, mój kontakt telefoniczny z córką. Parę dni temu będąc na spacerze zdecydowałem się zadzwonić do mojej córki około 30 minut wcześniej. Podjąłem taką decyzję ponieważ po drodze natrafiliśmy z Katarzyną na ławkę w słońcu i chcąc odbyć rozmowę w cieple i w ładnym miejscu zadzwoniłem przed czasem. Córka odebrała telefon przed czasem, była zaskoczona ale uśmiechnięta. Jej mama przeciwnie. W momencie odebrania przez Klaudię telefonu w tle usłyszałem złowrogi głos mojej ex pytającej naszą córkę kto dzwoni. Już wtedy wiedziałem, że Klaudii oberwie się za to, że odebrała telefon ode mnie wcześniej niż powinna. Powinna? Rodzi się pytanie kto o tym decyduje? Kto uzurpuje sobie prawo do wkraczania w relacje pomiędzy ojcem a córką, w relacje bezsprzecznie i niepodważalnie dobrą i pozytywną. Wszelkie inne spojrzenia na taką sytuację wynikają chyba z jakiejś choroby umysłu bądź duszy bo jeśli coś jest dobre, jeśli coś jest dobre dla kogoś kogo kochamy, to mu tego czegoś nie odbieramy, nieutrudniany, nie przeszkadzamy.

   Po pierwszych kilku minutach mojej rozmowy tego dnia z córką, w tle otwartego komunikatora z wideo widziałem już przychodzące wiadomości od mojej byłej żony. Zarzucono mi w tych wiadomościach, że nie przestrzegam postanowienia sądu... Nie przestrzegam bo zadzwoniłem pół godziny szybciej do córki. Chyba nie na tym polega nieprzestrzeganie postanowień sądu ale to już zostawiam mamie Klaudii i zastanawiam się tylko jak ona po kilku latach wyjaśni to naszej córce, jak będzie tłumaczyć te irracjonalne działania. Klaudia będzie przecież pamiętać. Będzie pamiętać, że będąc u mnie mogła dzwonić do swojej mamy kiedy tylko chcę. Będzie pamiętać, że będąc u mamy nie mogła dzwonić do swojego taty kiedy tylko chciała. To wystarczy i oprze się wszelkiej manipulacji. 

sobota, 16 sierpnia 2025

Drugi etap wakacji z córką i ślub


    Każdego roku, zgodnie z sądową rozpiską, córka jest u nas przez dwa pierwsze tygodnia lipca, a następnie przez dwa pierwsze tygodnie sierpnia. Czas w lipcu zorientowany był na wyjazd do Bułgarii, natomiast sierpniowy okres opierał się na zaplanowany już od dłuższego czasu ślub - mój i Katarzyny, którego nie wyobrażaliśmy sobie bez Klaudii. My oboje. Nie tylko ja. Dlatego wiem, że ożeniłem się z odpowiednią osobą. Wiążąc się z kimś kto ma dziecko, bierze się tego kogoś w pakiecie. Z tego powodu wydarzenie te było przez nas do końca ukrywane. Nie dla tajemnicy samej w sobie, lecz z obawy przed utrudnieniami.  Z przyczyn organizacyjnych, czasowych i finansowych, na drugi etap wakacji nie planowaliśmy żadnych większych wyjazdów. Emocji również było aż za dużo.
     Z oczywistych przyczyn wzięliśmy ślub cywilny, a więc nad prawidłowością składanego ślubowania, czuwał nie ksiądz, a urzędnik państwowy. Wbrew mojemu przeświadczeniu taka forma ślubu, w połączeniu z organizacją go na świeżym powietrzu, okazała się mieć bardziej podniosły klimat niż ceremonia odbywająca się w kościele. Dziś już wiem, że taka forma ślubu nie umniejsza doniosłości temu wydarzeniu w kwestii atmosfery i widowiskowości. To właśnie była taka chwila, której pozytywne emocje zostały okraszone słońcem i spokojem - dobrymi fluidami które płynęły od każdej osoby tam zebranej. Bardzo wąskie grono zaproszonych gości sprawiło, że były tam tylko i wyłącznie te osoby, które być powinny.
     Tego wszystkiego jednak mogłoby nie być. Mogłoby padać i wiać. Zamiast uśmiechniętej pani  urzędnik, mógłby być skwaszony i wykonujący jak za karę swoje obowiązki urzędas. Wszyscy zaproszeni mogliby odmówić uczestnictwa... a i tak nie zmieniłoby się nic w wyjątkowości tej chwili. Ślubowałem bowiem najwspanialszej i wyjątkowej kobiecie. Zrobiłem to z porządkiem w głowie. Wzrokiem z pod pewnych powiek. Potrafiąc sobie powiedzieć, że warta była praca... Te same łzy te same sny - już zawsze mam do kogo wracać. Wszystko to wywołało we mnie większe emocje niż brany kilkanaście lat wcześniej ślub kościelny. Nie tylko dlatego, że jestem dziś zupełnie innym człowiekiem, lecz dlatego, że w nowym miejscu i czasie, towarzyszyła mi osoba z bajki jaką chciałem. Z mojej bajki.
     Na kilka dni przed ślubem przećwiczyliśmy w trójkę pierwszy taniec. W trójkę: Katarzyna, ja i Klaudia. Już samo to było zapowiedzią tego, jak wszystko to będzie wyglądało... i na czym i na kim będzie się opierać. Bo złożeniu przysięgi i obiedzie, przeszliśmy do dzieła w rytm: 



Lauryn Hill - Can't Take My Eyes Off Of You:

... Zaskakujące było i jest to, że w ogóle taniec mnie nie zestresował. Nigdy bowiem nie tańczę, ponieważ zawsze czułem się wtedy niekomfortowo.
     Nasz ślub celowo został połączony z zaległymi urodzinami Klaudii. Naszymi gośćmi w większości byli również jej goście, dlatego było to wykonane. Do samego końca nie zdawała sobie z tego sprawę więc zaskoczył ją widok różowego tortu i balonów w kształcie 10 które wjechały w trakcie imprezy jaką  utożsamiała jedynie z naszym ślubem. Tyle bowiem skończyła lat 20 lipca. Szampan tego dnia miał więc dwukrotny toast i podwójne znaczenie. 
      Po ślubie udało nam się wyrwać na weekend do Berlina odwiedzić kuzyna. Wraz z nim zwiedzić tamtejsze zoo - bodajże największe w Europie. Klaudia nie odpuściła również niemieckim placom zabaw, testując wszystko co wymyślono dla dzieci na zachód od Odry.

Pierwszy etap wakacji z córką i wyjazd do Bułgarii


    W tym roku zdecydowaliśmy się na spędzenie lata i czasu z córką w Bułgarii. Był to typowy wyjazd ekonomiczny, a więc nastawiony na skorzystanie z dobrej pogody, a nie z luksusowego hotelu. Ostatecznie sam obiekt okazał się dużo lepszy niż zakładaliśmy oglądając go jedynie na zdjęciach. Podobnie jak sam kraj, który gospodarczo wyraźnie pozostaje w tyle za Polską. Ma jednak niepowtarzalny urok. Byliśmy tam siedem dni, z czego w ciągu dwóch pierwszych dni wciąż trzymało mnie emocjonalnie wszystko to, co wydarzyło się na przesłuchaniu, a raczej było z nim związane w kontekście przeszłości o której muszę opowiadać obcym ludziom. Na wyjazd ten wziąłem jedynie leki zażywane codziennie, przez co wspomagacze psychiczne brane zazwyczaj doraźnie w okresach nasilonego stresu, pozostały w Polsce. Błędem było nie wdrożenie ich do zażywania codziennie w okresie od przesłuchania do wyjazdu. Ostatecznie jednak córka, Kasia, spokój i słońce zrobiły swoje... Złapałem równowagę. Wróciłem do niej. Takie relacje i w takich miejscach są realnie niczym lekarstwo... Komponują się w cudowny specyfik. 
 

   W kontekście wyjazdów zagranicznych często pojawia się określenie, że trafiło się do takiego, a nie innego hotelu. Zawsze staramy się być w hotelu do którego nie trafiliśmy lecz którego wybraliśmy. Wszystko więc zawsze uprzednio dwa razy sprawdzamy, ale tym razem zalety tego hotelu okazały się być sprawdzalne i odczuwalne dopiero na miejscu. Bardzo pozytywnie zaskoczył nas sposób organizacji w hotelu i poziom szeroko rozumiano do bezpieczeństwa. Jednocześnie córka jest już starsza, a na ostatnim wyjeździe, pod okiem dziadka emerytowanego ratownika morskiego, nauczyła się pływać. W kontekście aquaparku skutkuje to tym, że możemy mówić o nowym komforcie przebywania w takich miejscach. W hotelu organizowano również świetne animacje dla dzieci. Tym razem udało mi się skorzystać z basenów do czego wykorzystałem znajomość nawiązaną z silnym Polakiem, który bardzo chętnie i sprawnie każdego dnia wkładał mnie do basenu. W miejsce te lecieć miał z nami formalnie były szwagier, lecz sytuacja na tyle mu się skomplikowała, że było to niemożliwe. 
 

   Ponadto również lokalizacja hotelu okazała się być świetna jeśli weźmie się pod uwagę bazowanie na poruszeniu się pieszo. Na co dzień jak i na wyjazdach jesteśmy zwolennikami poruszaniu się pieszo, przez co kluczowe znaczenie mają odległości i równe chodniki. Chodniki po których jazda wózkiem nie będzie męką ani dla mnie ani dla Kasi. Większość ludzi nie musi w ogóle o tym myśleć. Blisko hotelu znajdowało się spore wesołe miasteczko, a także starożytne miasteczko Nessebaru. Zaraz po Wenecji było to najładniejsze stare miasto w jakim byłem. Wszędzie było blisko. Wszędzie było wygodnie. Jak mawia Katarzyna: tak pod nas. W kwestii spędzania czasu wolnego mimo wszechobecnych atrakcji wokół, u mojej córki na kolanach jak zawsze pojawiła się książka. Jednocześnie cieszy mnie bardzo jeszcze coś... powoli zauważam, że Klaudia zaczyna rozwijać się w sferze umiejętności czerpania pozytywnych emocji z doznań natury estetycznej, związanych z podziwianiem przyrody bądź architektury. Otwiera to przed naszą trójką wiele bardzo ciekawych możliwości.
 

 Podczas tego typu wyjazdów, piękna pogoda okrasza wspaniałe chwile do których dochodzi tylko i wyłącznie gdy wszystkiemu towarzyszy spokój, odpoczynek i odmienność od codzienności. Takie cechy okoliczności stają się źródłem wyjątkowych emocji i determinują sposób ich odczuwania. Warunkiem do tego są odpowiednie osoby, a ja wierzę, że je znalazłem. Nikt nam nie zabierze wspomnień związanych z wichurą która złapała nas na moście do Nessebaru, smakiem świeżo  zmielonej kawy każdego poranka na Słonecznym Brzegu, czy też związanych z publicznym fotografem, tukanem i arą:-) Do teraz uśmiecham się wspominając widok mojej córki bawiącej się w tak zwane agentki z zapoznaną koleżanką .Tak naprawdę miejsce nie jest najważniejsze. Jednocześnie można powiedzieć że dobre miejsca są wszędzie i zawsze. Dlatego zarówno przed jak i po tym wyjeździe, spędzaliśmy czas aktywnie, starając się przy tym korzystać ze świeżego powietrza - mimo kiepskiego lata w tym roku w Polsce. Codzienne długie spacery wieczorne z psem, często po kilka kilometrów - pokazujące córce, że wygodne buty, dobra pogoda, kolory we włosach i przestrzeń przed nami, to często bardzo wiele.


Przesłuchanie na policji i niechciany powrót do przeszłości

 


W okolicach moich urodzin, więc jakoś w połowie czerwca (czyli niniejszym postem nadrabiam spore zaległości), zmuszony zostałem udać się na miejscowy komisariat policji w celu ponownego przesłuchania mnie - teoretycznie w charakterze świadka, ale nie ulega wątpliwości, że postępowanie nakierowane jest na oskarżenie mnie. Ponownie próbuje się zrobić za mnie stalkera lecz tym razem pretekstem do tego jest niniejszy blog. Ponownie bezpośrednio wynika to z faktu założenia przeze mnie swojej byłej żonie sprawy cywilnej o zadośćuczynienie. Tak więc ponownie autorem zgłoszenia jest ex, która w ten sposób chciała odpowiedzieć (żeby nie powiedzieć) zemścić się za wystąpienie o zadośćuczynienie (przy okazji pierwszej sprawy toczące się przed sądem karnym, również dokonała analogicznego zgłoszenia na mnie). Założona przeze mnie sprawa jest kontynuacją wcześniej odbytej sprawy karnej za znęcanie się nade mną, które zostało moje byłej żonie udowodnione - pisałem o tej sprawie szmat czasu temu w jednym z postów.
   Po przybyciu na komisariat, spisująca moje zeznania pani sierżant, na ich utrwalenie przygotowała bodajże dwie kartki a4 a ostatecznie zapisała ich trzy lub cztery razy więcej niż planowała. Odzwierciedla to wszystko co tam się tego dnia działo... w przesłuchaniu uczestniczyła bowiem mecenaska, a zarazem dobra koleżanka mojej byłej żony. W trakcie zadawania mi pytań nie opuszczało mnie wrażenie, że próbuje się na mnie wymusić określone odpowiedzi. Po pierwszych bodajże dwudziestu pytaniach jakie przygotowała na papierze adwokatka, zaczęła się druga, równie długa seria pytań spontanicznych, wymyślanych właściwie bez końca z głowy... Tak naprawdę zadawano mi w kółko te same pytania, zmieniano tylko nieco ich treść, aż do skutku czyli do uzyskania nie tyle prawdziwej odpowiedzi, co korzystnej z punktu widzenia potencjalnego oskarżenia.
     Z publikowanych przeze mnie treści próbowano zrobić narzędzie nękania. Uczyniono z bloga stronę pornograficzną, sposób na upublicznianie danych wrażliwych, mechanizm demoralizacji dzieci i młodzieży. Odrealnienie faktycznych celów pisania bloga i próba obrzydzenia i zohydzenia publikowanych tam treści, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zmoknięty, zmarznięty i głodny, w pewnym momencie zaprotestowałem i powiedziałem do spisującej zeznania pani sierżant, że jeśli kolejne pytanie pani mecenas nie będzie pytaniem ostatnim to ma wpisać, że odmówiłem składania dalszych zeznań. Miałem do tego prawo bez podania przyczyny lecz wyjaśniłem dlaczego chcę zakończyć przesłuchanie. Sposób zadawania mi pytań przez panią mecenas wyraźnie wskazywał na to, że nie muszą się one skończyć nigdy... Miałem dość nie tylko z powodu głodu i chłodu, lecz przede wszystkim z powodu konieczności mówienia o rzeczach które zdążyłem już dawno zakopać głęboko w swojej pamięci. Składając wyjaśnienia musiałem bowiem nie tylko wspominać wydarzenia towarzyszące ostatnim latom swojego małżeństwa, lecz przede wszystkim wyjaśniać przyczyny spisywania wielu rzeczy w formie bloga.
     Zapytałem swojego psychologa czy jest to normalne, że przerobione emocje i zdarzenia są w stanie niemal w sekundę wrócić i uderzyć w człowieka. Dzień po przesłuchaniu przez kolejne 5 lub 6 dni każdej nocy, miałem koszmary - śniły mi się przeszłe wydarzenia związany z byłą żoną, sposobem w jakim mnie traktowała i jej argumentacją tego. Psycholożka uspokoiła mnie jednak, że taki swego rodzaju powrót jest rzeczą normalną i wcale nie świadczy o tym, iż coś zostało przepracowane niewłaściwe czy też w niewystarczający sposób. Zapewniła mnie, że takie emocje i stany mogą wracać ale ich uprzednie przerobienie sprawia, że nie powinny one wywoływać głębszych i trwalszych stanów negatywnych w sferze emocji. 

Złożyłem wyjaśnienia zgodne ze stanem faktycznym i własnym sumieniem, co będzie dalej – tego nie wiem.


środa, 28 maja 2025

Ostatnia rozprawa w kwestii zmiany kontaktów


  W ubiegły piątek tuż przed odebraniem córki ze szkoły, a więc po przejechaniu 1/3 Polski, odbyła się ostatnia mam nadzieję rozprawa, w której przedmiotem była zmiana sposobu realizowania kontaktów z córką na takie, że to ja mam odbierać córkę miejsca zamieszkania, a następnie po 2 dniach, odwozić Ją z powrotem. Nietrudno się domyślić, że takie postępowanie mogła zainicjować tylko moja była żona, bowiem od samego początku gdy jeszcze sąd rozwodowy ustalał kontakty, nałożenie na nią również obowiązku realizacji kontaktu było solą w jej oku. W tym momencie koszty i trud organizacyjny są dzielone po równo na mnie i na nią - ja bowiem jeżdżę po córkę w piątek, a ona w niedzielę Ją ode mnie odbiera. Takie rozwiązanie wyraźnie wskazuje na to, że sąd w ten sposób chciał po części ochronić interes matki, a co za tym idzie również interes dziecka, jak również w ten sposób dał wyraz przynajmniej minimalnej sprawiedliwości w sytuacji gdy to moja ex wyprowadziła się dwa województwa dalej, a nie ja.
       Wspomniane minimum w praktyce i tak jest bardzo dla mnie trudne, a na usta ciśnie się wręcz określenie że krzywdzące - od kilku lat płacę bowiem bólem, stresem, zmęczeniem i zawartością swojego portfela, za zupełnie nie moje decyzje. Jest to więc pewna niesprawiedliwość którą dodatkowo potęguje poczucie tych wszystkich kosztów. Konieczność przekonywania kogokolwiek, a tym bardziej sąd, że osoba na wózku i zmagająca się z tak ciężką chorobą nie powinna co dwa tygodnie pokonywać 1000 km z jednodniowym odpoczynkiem, jest wręcz uwłaczająca... Myślę jednak, że sądu co do tego nie musiałem przekonywać... i, że nawet swojej byłej żony nie musiałem a bardziej jej pełnomocnika, który wyraźnie jest emocjonalnie i prywatnie zaangażowany w jej interesy - ich sprawa, ale niestety determinuje to pewne zachowania które muszę potem w sądzie znosić.
       Na zadawane mi pytania odpowiadałem około dwóch godzin, z czego sąd zadał jedynie kilka... Całą resztę czyli jakieś kartki a4 stanowiły pytania zadawane przez pełnomocnika wnioskodawczyni. Pomijając to, musiałem tłumaczyć oczywiste rzeczy takie jak to, że w czasie kilkugodzinnej podróży samochodem po córkę nie mogę się załatwić w przeciwieństwie do każdej zdrowej osoby która może skorzystać z WC zlokalizowanych wzdłuż głównych dróg w Polsce. Musiałem również tłumaczyć się z tego, że istnieje różnica pomiędzy z trudem spędzenia kilku godzin raz w roku w samolocie, a co dwutygodniowym pokonywaniem 1000 km siedząc w samochodzie właściwie w bezruchu. Dla strony przeciwnej kwestie dotyczące zakrzepicy czy też zasadniczych dolegliwości bólowych o jakich mówiłem, były zupełną abstrakcją albo po prostu tylko tak udawano w celu realizacji własnych celów - nawet tych pozbawionych logiki i oderwanych od rzeczywistości. Udawane zdziwienie, udawane niedowierzanie, udawana empatia... Udawanie - to najlepsze chyba określenie na stanowisko byłej żony w tej sprawie.
       Udawanie ponieważ moja była żona była ze mną w związku przez 13 lat i doskonale zna moje ograniczenia, wie jak wygląda podróż i wkładanie mnie jak również wyciąganie z samochodu... lecz w tym przypadku nie ma to znaczenia, ponieważ ona zrobi wszystko aby uniknąć ponoszenia kosztów i trudów podróży w związku z tym, że w połowie również została sądownie zobowiązana do realizacji kontaktów. Zupełnie zapomina przy tym albo pamiętać nie chce, że sytuacja ta jest wynikiem jej własnych decyzji. Podnosi często przy tym argument, że jest to jakaś kara dla niej za to, że się wyprowadziła... Czasem mówi, że ja ją w ten sposób za to karze, a w innym przypadku, że to sąd ją kara. W obu jednak przypadkach nie chodzi o karę i trudno mi uwierzyć, że była żona tego nie rozumie... Raczej ubiera to w takie słowa które w jej ocenie są w stanie przekonać sąd, co do zmiany charakteru aktualnie realizowany kontaktów. Nie jest to kara a zmuszenie wzięcia odpowiedzialności za własne decyzje, kogoś kto do tej odpowiedzialności się nie poczuwał.
       Odpowiadałem na szereg zadawanych mi pytań przez pełnomocnika i momentami gubiłem się już w tym, gdzie kończy się pytanie a zaczyna już komentarz radcy prawnego. Kilka razy zupełnie nie zrozumiałem pytania ponieważ było ono niezrozumiałe - jest to efekt tego gdy w pytaniu ktoś próbuje przemycić twierdzenie. Z tego co wiem podczas przesłuchiwania świadków funkcjonują ściśle określone zasady sposobu konstruowania i zadawania pytań - właśnie aby uniknąć czegoś takiego.
       Mam takie przemyślenia po tej i po innych rozprawach (z całą pewnością jeszcze wiele takich przede mną), że zawód adwokata jest zawodem wymarzonym dla hipokrytów, dla osób które chcą udawać lepszych niż faktycznie są. Z moich obserwacji wynika, że zawód adwokata umożliwia pod pretekstem specyfiki tej branży, realizowanie najbardziej toksycznych cech osobowości. Zawód ten daje możliwość powiedzenia, że: wcale taki / taka nie jestem, dbam jedynie o interes mojego klienta. Wówczas sumienie czyste... Ale tylko teoretycznie. Przerażająco wiele złego można uczynić w świetle prawa, a raczej zasłaniając się nim. Pocieszające jest jednak to, że nie wszyscy adwokaci to tacy ludzie.
       Ten dzień udało się jednak przeżyć, a ostatecznie osłodziło go odebranie córki ze szkoły. Uprzedziłem Ją, że się spóźnimy ale mimo wszystko denerwowała się. Rozprawa tego samego dnia co odbiór córki ze szkoły, jest rozwiązaniem ekonomicznym ponieważ za jednym trudem i za jednymi kosztami można załatwić obie sprawy, lecz czas spędzony w sądzie to czas który przeminął kosztem czasu spędzanego z Klaudią.

poniedziałek, 19 maja 2025

Komunia i majowe trudy


  Kończy się powoli maj – miesiąc trudny dla nas wszystkich ale ostatecznie chyba przeżyty i przepracowany dobrze. Ciężar tego czasu jest wynikiem tego, że zgodnie z rozpiską córka była u mnie w tym miesiącu bardzo rzadko, zdecydowanie za rzadko. Wczoraj natomiast odbyła się Jej pierwsza komunia święta  –  dzień z jednej strony bardzo wyczekiwany, ponieważ jestem osobą wierzącą, a z drugiej dzień niewątpliwie bardzo stresujący zarówno dla mnie, jak i dla Klaudii. Stresujący właściwie dla całej naszej rodziny i trudny pod względem organizacyjnym i zwyczajnie technicznym, ponieważ odległość jak zawsze robi swoje.
       Determinacja to jednak wielka siła – bez względu na to, czy jest 250 km, czy byłoby 1000 km, pojechaliśmy na komunie wszyscy tak jakby organizowana była ona jedną, czy dwie ulice dalej, a nie dwa województwa dalej. W kościele przywitaliśmy więc Klaudię wszyscy. Tak jak chciała. Tak jak potrzebowała. Tak jak należy. Mimo, że córka miała od kilku miesięcy zapowiedziane, że: tata tylko do kościoła. Ktoś chciał, aby było tylko, lecz w praktyce uważam, że było . Z tego cieszę się najbardziej, bo spowodowało to, że uśmiech zagościł na twarzy Klaudii. Jej komunia odbyła się w małym, zabytkowym kościele, w którym zawsze dobrze się czuję. Od samego początku przygotowań do tego sakramentu, w miejscu tym byłem przywitany i traktowany w sposób uczciwy, sprawiedliwy i po ludzku – nie piszę o tym bez powodu, ponieważ w przeszłości zdarzało się, że w instytucjach, które z założenia właśnie tak powinny traktować drugiego  rodzica, było zgoła odwrotnie.
       Klaudia, mimo wyraźnie zauważalnego zestresowania wyglądała przepięknie. Przytuliła się do mnie w bieli, wyglądając dosłownie jak aniołek. Gdy klęczała w kościele, przyjmując opłatek, łza wokół zakręciła mi się w związku z myślą, że jeszcze niedawno przyjmowała sakrament chrztu, a teraz pierwszej komunii świętej  –  a to oznacza, że minęło prawie 10 lat od tamtego wydarzenia.  Wiele zmieniło się przez ten czas i bez względu na to, co się wydarzyło i co jeszcze się wydarzy, najpiękniejsze jest móc patrzeć, jak ona rośnie, rozwija się i dojrzewa. W takich sytuacjach człowiek wybiega myślami w jeszcze dalszą przyszłość. W przyszłość związaną z jej dorosłym życiem i sakramentem nie komunii, a ślubu. Z poważnymi decyzjami, w których nie może nigdy być sama... i nie będzie, dopóki bije mi serce.
       Od wszystkich dostała różne upominki, lecz jeszcze to nie wszystko – gdy przyjedzie czekają ją jeszcze kolejne. Wie o tym. Uściskaliśmy ją, a potem pojechała z mamą na swoje przyjęcie komunijne. Komunijna gorączka niewątpliwie już jest za nami, lecz postaram się, aby moja córka dalszym ciągu kontynuowała to, co w ramach tych przygotowań zostało zaczęte. Przede wszystkim nie chce odpuścić chodzenia do kościoła i nie o sam kościół w tym wszystkim chodzi, a o pewien rodzinny rytuał i tradycję. To właśnie te elementy odróżniają nas od zwierząt a właściwie czynią nas zwierzętami, tyle że tymi na najwyższym szczeblu w hierarchii ewolucji.
       Do końca maja zostało jeszcze trochę czasu i niestety czas ten wiąże się również z koniecznością pokonania kolejnych trudów. W najbliższy piątek odbieram córkę ze szkoły, lecz jeszcze tego samego dnia z samego rana muszę być w Poznaniu na rozprawie sądowej. Oznacza to, że w czwartek muszę przygotować się do podróży w sposób inny niż zazwyczaj, gdy jeżdżę po Nią. Dochodzi do tego bowiem przebrnięcie przez akta sądowe i przypomnienie sobie wszystkiego tego, co należy w tym miejscu i w tym czasie powiedzieć. Ponownie jednak kluczowa jest determinacja. O samej rozprawie i jej przebiegu napiszę oddzielny post.
       Niejako podsumowując ten maj i to wszystko, co się wydarzyło, nie sposób zauważyć, jak skrajnie różna jest komunia święta i tego typu wydarzenia, a także ich przeżywanie w przypadku rozwodników, zwłaszcza gdy jest się ojcem walczącym właściwie na każdym kroku o swoje prawa, tych samych kwestii w przypadku rodzin nazwijmy to normalnych. W kraju, w którym ponoć dochodzi do nieustannej dyskryminacji kobiet, 8 z 10 sędziów to kobiety a mechanizmy determinujące sposób orzekania dodatkowo jeszcze bardziej wypaczają ten brak równowagi. Pozostaje determinacja.


czwartek, 17 kwietnia 2025

Trzy religie i nachodzące święta


  W ciągu ostatnich kilku dni przybył mi jeden nowy tatuaż. Planowałem jego wykonanie już od dłuższego czasu, jednak nigdy nie było na to czasu, nigdy nie było na to sposobności... Ostatecznie przyjechał do mnie mój dobry kolega - artysta, człowiek specyficzny z którym lubię spędzać czas nawet bez brzęczenia maszynki, dlatego gdy już brzęczy to czas ten dodatkowo zyskuje. Paradoks tych chwil polega na tym, że w bólu można dobrze  spędzić czas, wręcz odpocząć... Odpoczynek ten wynika w moim przypadku z dobrostanu psychicznego w jaki wprowadza mnie tatuowanie - wykonywanie na skórze rysunków które pozostaną na zawsze (przynajmniej w założeniu i w teorii), przez co powinny być odpowiednio przemyślane (przynajmniej w założeniu i w teorii). Lubię taką stałość - zwłaszcza gdy wymaga odpowiedniego przemyślenia, dlatego wszystkie moje tatuaże były, są i będą nieprzypadkowe. Ich zadaniem nie jest zdobienie mnie, nie wynikają z mody i nigdy nie będą, a na moim skromnym objętościowo i powierzchniowo ciele, pozostało jeszcze trochę miejsca aby krwią i tuszem wyrazić jeszcze kilka ważnych dla mnie kwestii.
     Przed nami święta... nieco odmienione bo bez córki - zgodnie z postanowieniem sądu, spędza je u mamy, przez co dla mnie nie mają one takiego wydźwięku jaki lubię najbardziej. Jest jednak jak jest i pozostaje czekać do kolejnych świąt a więc szklanka wciąż pozostaje do połowy pełna, a nie do połowy pusta - w tym prostym założeniu, kryje się jeszcze prostsze podejście do życia. Nie chodzi o optymizm choć szklanka jest z nim związana, lecz o połączenie optymizmu z obiektywizmem, ponieważ nie ulega wątpliwości, że nalanie wody do połowy szklanki czynią ją do połowy pełną.
      W tym wszystkim szkoda jedynie Klaudii, bo dziś i jutro mimo wolnego od szkoły i pięknej pogody, spędzi wiele godzin na świetlicy - w przechowalni do której trafiają dzieci, które nie mają wyjścia. Klaudia ma, mogłaby być przynajmniej te dwa dni spędzić u mnie, pożytkując czas np. dziś ze mną na spacerze z psem, ponieważ zakładam a właściwie jestem pewien, że była żona i tak jedzie w moje strony na święta - do swoich rodziców, a więc jadąc mogłaby zabrać Klaudię ode mnie. Organizacyjnie, technicznie, prawnie i finansowo nic tej możliwości nie stoi na przeszkodzie. Ostatecznie problem nie jest w tym, czy ex jedzie czy też nie (bo w końcu to jej prywatna sprawa), lecz w tym, iż nie ma to znaczenia - nie wpłynie na to czy córka trafi na świetlice czy też nie. To powinno robić różnice. Wczoraj z Klaudią rozmawiałem i wszystko jest w porządku - to pozostaje myślą przewodnią moich Świąt Wielkanocnych.
      Jaki związek ma mój nowy tatuaż z nadchodzącymi świętami? Nie ma bezpośredniego mimo, że obie kwestie dotyczą duchowości. Tatuaż jest wyrazem etapu życia i światopoglądu, na którym obecnie się znajduje a przy tym jest to coś, co cechuje się brakiem charakteru wstecznego - pewne rzeczy się nie zmieniają i tylko takie utrwalam na skórze. 


czwartek, 27 marca 2025

Dwa źródła zmęczenia

 


Długa przerwa w pisaniu spowodowana była głównie problemami zdrowotnymi, które ciągną się tak naprawdę, aż do teraz. Po części związane są  one z sezonem, a po części z moją niepełnosprawnością. Zaczęło się od tego, że podjąłem poważniejsze i formalne kroki do przejścia z zastrzyków na syrop. To jest stricte związane z rdzeniowym zanikiem mięśni na jaki choruje i z tym, że po kilku latach udziału w programie lekowym byłem wielokrotnie naświetlany u-rtg, a to nie jest zdrowe dla żadnego organizmu. Pojawienie się tego leczenia było błogosławieństwem, znosiłem więc często więcej niż powinienem, zdecydowanie więcej niż było to dobre dla pozostałych wolnych od SMA aspektów mojego zdrowia. Pchała do tego nieustannie pozostająca w głowie myśl, że jest to pierwsze leczenie w ogóle na rdzeniowy zanik mięśni. Moim szczęściem jest więc, że miałem możliwość i wciąż mam z niego skorzystać. Nie można przy tym zapominać o wielu osobach, które zwyczajnie tego momentu nie dożyły.
Formalności jakie towarzyszyły przejściu z zastrzyków na syrop spowodowały, że przerwa między jednym, a drugim podaniem leku bardzo się wydłużyła. Innymi słowy przez dłuższy czas nie otrzymałem zastrzyku, a przy tym jeszcze nie otrzymałem syropu... Jeśli wcześniej wydawało mi się, że odczuwam i źle znoszę ostatni etap czasu poprzedzającego podanie kolejnej dawki leku, to po tym, co działo się na początku tego roku wiem, że nic o tym wcześniej nie wiedziałem. Dopiero teraz poczułem, co oznaczają objawy abstynencje przy terapii spinrazą. Grawitacja zdecydowanie się zwiększyła. Od rana do  wieczora, bez względu na poziom wyspania, ręce i nogi były niczym z betonu... do tego stopnia, że każdy ruch stanowił ogromny problem. Tak naprawdę wstawałem już zmęczony i kładłem się spać jeszcze bardziej wykończony dniem, w którym mogłem nic nie robić, a i tak odczuwałem jego trud. To jest straszne, gdy odpoczynek nic nie daje. Jest to straszne nie tylko dla ciała, lecz również dla psychiki. Łamie bowiem człowieka, tym bardziej, że nigdy nie zaakceptowałem swojej choroby. Jest ona dla mnie wrogiem, więzi mnie w nie moim ciele, dlatego o akceptacji nigdy nie było i nie będzie mowy. Mogę zdobyć się wyłącznie na tolerancję. 
Nieszczęścia chodzą parami i jakby tego było mało poza abstynencję od leku złapałem najpierw wirusa grypy, a potem wirusa rsv. Odbyło się to w sposób płynny, praktycznie bez żadnego dnia braku choroby. Lekarz rodzinna postawiła na leczenie inne niż antybiotykoterapia i nie do końca była to dobra decyzja. Ostatecznie wykaraskałem się z tych infekcji w terminie niemal książkowym, ale dopadły mnie powikłania w postaci zapalenia zatok. Z tego było mi wyjść już zdecydowanie trudniej. Najpierw jeden antybiotyk, który jedynie zredukował objawy, lecz ich nie usunął, a potem drugi antybiotyk, który do reszty dobił wnętrzności, lecz ostatecznie uporał się z zapaleniem zatok. Dopadły mnie zatem dwie fale słabości i odczuwania grawitacji silnej jak nigdy - brak leku na rdzeniowy zanik mięśni, w połączeniu z antybiotykoterapią. Na szczęście mam to już za sobą, bo udało mi się przejść na syrop. 
O prawidłowy dobrostan psychiczny dam również słuchając się swojego psychoterapii. Przede wszystkim odradził mi on podejmowania jakiejkolwiek dyskusji z moją byłą żoną. Wyjątkiem są tylko sytuacje, w których jej wiadomość do mnie zawiera jakieś pytanie na które należy odpowiedzieć. Jeśli więc jej wiadomość do mnie jest zaczepką dla samej zaczepki, to zostaje całkowicie przeze mnie zignorowana. Nie podejmuje tematu, nie robię nic, puszczam to dalej i zostawiam jej. Resztę staram się regenerować dobrym odżywianiem, odpoczynkiem, snem i spacerami. Wiosna i towarzyszące jej przesilenie, które na pewno też zrobiło swoje. Pozostaje być dobrej myśli i cieszyć się tym, że już jutro jadę po swoją córkę.

wtorek, 28 stycznia 2025

Ferie 2025 i standardowe zagrywki


 Ferie zaczęliśmy od wizyty w galerii w Poznaniu - celem było kupienie Klaudii czegoś na długi rękaw ale cienkiego. Mimo tego, że w Primarku jest dosłownie wszystko i więcej niż trzeba, tego czego szukaliśmy nie znaleźliśmy ale nie znaczy to, że nie kupiliśmy niczego. Po opanowaniu wstępnego szaleństwa na widok gadżetów i ubrań w tematyce wszystkich popularnych bajek i po przejrzeniu bluz z Dragon Ball'em, skończyło się na kupnie kocyka (setnego już chyba ale cóż) i wyklejanki cekinkowej (jak fachowo się to nazywa - nie wiem). Wracając Klaudia już wiedziała, że w domu czeka na Nią Aśka więc atmosfera była bardzo miła - czas bez liczenia dni (nie zrozumie tego nikt kto tego nie doświadczył - tęsknotę ojca za córką nazywać myśleniem jedynie o sobie jest plugastwem).
       W kolejnym dniu poszliśmy na lodowisko. Blisko domu mamy świetne miejsce ale jego wadą jest brak zadaszenia, przez co korzystanie z lodowiska determinowane jest przez pogodę zwłaszcza, że chodzimy tam pieszo (ok. 1 km) - innymi słowy nie może padać. Tego dnia Klaudia namacalnie zapoznała się z terminem szybkiego lodu, czyli lodu świeżo wypolerowanego jak na mecz hokeja - jeździ się po nim szybciej ale i łatwiej niestety o upadek i nie do końca jej to pasowało. Mimo wszystko pojeździła do zmęczenia a Jej widok podczas aktywności fizycznej i zadowolenie z niej, niemal rekompensują mi moją niepełnosprawność choć wiadomo nie w pełni i chciałbym aby było inaczej - jest jednak jak jest i jestem dumny z możliwość pokazywania Jej z wózka, piękna świata ludzi zdrowych. Któregoś dnia rozmawiałem z Nią o byciu z kimś niepełnosprawnym, w sensie tworzenia związku osoby zdrowej z kimś np. takim jak ja. Powiedziała mi, że wolałaby ożenić się z kimś pełnosprawnym ale jak cytuje: zdarzy się inaczej to tragedii nie będzie (uśmiechnęła się wówczas bo to tekst z filmu i wiedziała, że ja wiem - kocham te chwilę gdy wiem, że Ona wie i odwrotnie). Odpowiedziałem Jej, że ma rację i że ja również wolałbym aby miała zdrowego męża bo jest lżej ale zdrowie nie jest wyznacznikiem osiągnięcia szczęścia w małżeństwie.


  W niedziele wybraliśmy się do Stargardu, do tamtejszego centrum nauki dla dzieci i młodzieży - miejsce mniej popularne i mniej oblegane, a co za tym idzie tańsze - co nie jest bez znaczenia. Na miejscu okazało się, że mniejszy ruch sprawia, że personel staje na głowie aby zadowolić odwiedzających: wszyscy bardzo mili, pomocni i zaangażowani. Na kolejnych piętrach Klaudia i Aśka mogły się bawić, wydurniać i jednocześnie uczyć. Zainteresowanie Klaudii właściwościami wody, rozwiązaniami ze średniowiecza czy też nowymi technologiami, również bardzo mnie cieszy. Po pierwsze dlatego bo takie miejsca i zajęcia odbudowują w dzieciach to co niszczy Internet i ekrany. Rozwija a nie uwstecznia. Po drugie sam jestem osobą która lubi świat nauki - lubię szukać i wiedzieć, dlatego nie spotka się mnie oglądającego tictoc'a lub rolki z tzw. śmiesznym filmikami - nie śmieszą mnie a często są po prostu żenujące. W centrum tym dziewczyny pokrzyczały sobie w komorze służącej do pomiaru hałasu, nadawały wiadomości szyfrem i drukował na drukarce 3D. Serce roście mogąc zabrać Klaudii na takie atrakcję. Oczywiście zanim tam pojechaliśmy, z rana udaliśmy się do kościoła na msze dla dzieci komunijnych a po niej zawsze gorący rosół.
       Poniedziałek postanowiliśmy posiedzieć w domu gdyż taka zwyczajność to coś czego dzieci jak Klaudia i rodzice jak ja, mają ogromny deficyt. To jednocześnie coś czego moim zdaniem chyba najbardziej nie doceniają rodzice mający na co dzień dziecko przy sobie. Codzienność jest świetna tzn. może taka właśnie być jeśli ktoś potrafi cieszyć się z rzeczy małych. Wiem, że to mocno wyświechtane hasło ale większość ludzi mimo wiedzy o tym, w praktyce ma problem. Pomocne przy tym i warto od tego zacząć na drodze swoistego docenienia tego co się ma, jest na początek zastąpienie wszystkich "ale" słowem "więc". Codzienność to latanie Klaudii w szlafroku Kasi, wspólne mycie zębów, oglądanie tv, wyklejanie, rysowanie, rozmawianie i lenienie się. To właśnie wtedy odczuwam pozory możliwości nieliczenia czasu. Jeśli rodzic tego nie docenia, nie widzi wartości a jedynie udaje, to rodzi się próżność a z niej pycha.
      We wtorek poszliśmy do od dawna obiecanego kina - dokładnie na drugą część Akademii Pana Kleksa i ponownie film ten okazał się świetną produkcją, tak stricte filmową jak i marketingową. Filmy Maciej Kawulskiego, bez względu na tematykę zawsze mają w sobie to coś i to coś niezmiennie jest tym, co lubię i co do mnie przemawia. Młodzież ogląda teraz zazwyczaj krótkie filmy i ma problem z utrzymaniem koncentracji na dłuższym przekazie a tu dodatkowo film bazujący właściwie na innej epoce bo saga Kleksa to bardziej mojego pokolenia a nie z pokolenia mojej córki i Jej podobnych. Mimo wszystko film wciąga tak moje jak i Jej pokolenie plus świetny, bardzo ważny przekaz: Internet i ekrany zabijają ludzką wyobraźnie, szczególnie u dzieci.
        Kolejnym dniem była środa - pojechaliśmy do dziadków / moich rodziców, świętować ich święto a więc torcik, rysunek wykonany przez Klaudię i drobny upominek. Dziewczyny poprzewracały trochę dom babci i wybrały się same do lokalnego sklepu i na plac zabaw. Wróciliśmy na wieczór w sumie prosto do łóżek ale nie obyło się oczywiście bez łóżkowego objadania - mojemu małemu chudzielcowi dodatkowe kalorie (nawet te puste) nie zaszkodzą). 
        Dzień później Klaudia chciała pójść nocować do Asi i świeżo zakupiony chomik zdecydowanie się przyłożył do tej decyzji, jednak udane nocowanie pokrzyżowało zdrowie Aśki - poczuła się źle więc Klaudia wróciła i piątek spędziliśmy już w domu. W Wigilię dostała świetny zestaw do robienia świec - profesjonalny i na prawdę fajny. Podobnie bowiem jak ja, Klaudia lubi wszystko co ładnie pachnie i co jest eleganckie. Gdy jestem z Nią w perfumerii, Katarzyna zawsze się śmieje, że cytuje nie trzeba robić testów DNA. Dzień później już odbierała Ją mama i w takie dni pryska iluzja tego, że czasem nie muszę liczyć czasu - niestety zawsze muszę... najpierw liczę dni od jednego do drugiego weekendu, od jednych ferii i wakacji do drugich - bez końca... a zazwyczaj od piątku do niedzieli (3 dni) a i tak dla mojej byłej żony to zbyt dużo tyle, że co ona może wiedzieć o tęsknocie? Tyle co ja o fizyce molekularnej.


   Na koniec napisze jeszcze i sytuacji tuż przed feriami i tuż przed odbiorem Klaudii przez Jej mamę ode mnie - niestety obie te sytuacje zaburzają sielankowy obraz czasu spędzonego z córką. Tuż przed feriami, podczas rozmowy telefonicznej, Klaudia zapytała mnie czy zamiast jednego tygodnia może być u nas aż dwa z warunkiem, że nie tylko po Nią przyjadę lecz także odwiozę - oczywiście nigdy nic od tak, niezmiennie nic za darmo ale Jej mamie trudno jest odwyknąć od kupczenia własnym dzieckiem - w końcu czyni to od samego początku czyli od końca naszego związku. Mimo tej świadomości zgodziłem się i jednocześnie napisałem w tej sprawie do byłej żony... i uwaga: odmówił podając jakieś logiczne jedynie dla niej powodu. W trakcie rozmowy z Klaudia, ex słyszała o planach wyjścia na łyżwy więc na szybko zaczęła szukać jakiejś półkolonii związanej z łyżwami jednak wiadomo, że na ostatnią chwilę zazwyczaj się nie da. Zapisała więc Klaudię na to co było wolne lecz cel został osiągnięty: tydzień mniej u ojca. O dziwo jednak ex zaproponowała odbiór Klaudii nie w sobotę jak wskazano w postanowieniu sądu a w piątek czyli dzień wcześniej. Oznaczało to 1 dzień więcej w ferie a takie prezenty nie mogą być przypadkowe - jak się później okazało nie były i tym razem. Zgodziłem się choć już wówczas powiedziałem do Kasi: ona coś chce, nie od razu ale zobaczysz, że powie, iż chce odebrać Klaudie szybciej.


  Tak też się stało, tak też było - z jednej strony dobrze wypracować w sobie takie wyczucie intencji drugiej osoby, ale z drugiej jest to smutne, że rozczarowanie w związku z pomyłką nie nadchodzi. Po cichu bowiem człowiek często liczy na to, że zdarzy się coś mało prawdopodobnego, liczy na to choć ma świadomość niewielkiej realności. Oczywiście jakoś koło czwartku mama Klaudii napisała w sprawie jaką niestety przewidziałem - argumentując, że potrzeba odbioru Klaudii od nas 2 godz. szybciej wynika z tego, iż chce z Nią szybciej wrócić do siebie. Zatem na pierwszym planie umieszczono dobro dziecka, możliwość zniwelowania dyskomfortu podróży etc. Wszystko logiczne i takie... właściwe a więc zupełnie nie w stylu mojej byłej żony - to ją zdradziło.
     Odmówiłem jednak zupełnie nie dlatego bo na tamtą chwilę była to jedynie moja intuicja - nigdy bowiem gdy ex prosiła o szybszy odbiór Klaudii uzasadniając to szybszym powrotem, nie wracała wcale szybciej z Nią do siebie. Nigdy. Odmówiłem ponieważ mieliśmy zaplanowane pójście na lodowisko i mimo podejrzeń był to powód prawdziwy, W piątek dowiedziałem się od jej brata, że w dniu proponowanego szybszego odbioru, moja była teściowa ma urodziny - układanka sama szybciutko się ułożyła o co tak na prawdę chodziło: miało być tak jak zawsze czyli wytarcie się dobrem dziecka dla którego dobrze wie, że zrobię wszystko, a następnie realizowanie własnych planów. Potwierdzeniem tych zamiarów i fałszu szybszego odwozu córki, ostatecznie były same słowa ex i bijące od niej podniecenie z faktu, że jedzie do swojej mamy - tego nie potrafi nigdy ukryć ale poziom tej ekscytacji w takich sytuacjach jest wręcz jakiś dziwny, niezdrowy. Ostatecznie złapana na kłamstwie odparła, że jej plany nie powinny mnie interesować (pomijając tym samym zupełnie fakt, że nie o moje zainteresowanie jej planami chodzi, a kłamstwo najgorszego typu bo maskowanego rzekomo dobrem dziecka). Wystarczyło napisać prawdę - wówczas spytał bym Klaudię czy chce jechać bo kto jak nie Ona jest w tym wszystkim najważniejsza?

Na koniec pewien ciekawy film: https://www.facebook.com/reel/956774532502051