W ubiegły piątek tuż przed odebraniem córki ze szkoły, a więc po przejechaniu 1/3 Polski, odbyła się ostatnia mam nadzieję rozprawa, w której przedmiotem była zmiana sposobu realizowania kontaktów z córką na takie, że to ja mam odbierać córkę miejsca zamieszkania, a następnie po 2 dniach, odwozić Ją z powrotem. Nietrudno się domyślić, że takie postępowanie mogła zainicjować tylko moja była żona, bowiem od samego początku gdy jeszcze sąd rozwodowy ustalał kontakty, nałożenie na nią również obowiązku realizacji kontaktu było solą w jej oku. W tym momencie koszty i trud organizacyjny są dzielone po równo na mnie i na nią - ja bowiem jeżdżę po córkę w piątek, a ona w niedzielę Ją ode mnie odbiera. Takie rozwiązanie wyraźnie wskazuje na to, że sąd w ten sposób chciał po części ochronić interes matki, a co za tym idzie również interes dziecka, jak również w ten sposób dał wyraz przynajmniej minimalnej sprawiedliwości w sytuacji gdy to moja ex wyprowadziła się dwa województwa dalej, a nie ja.
Wspomniane minimum w praktyce i tak jest bardzo dla mnie trudne, a na usta ciśnie się wręcz określenie że krzywdzące - od kilku lat płacę bowiem bólem, stresem, zmęczeniem i zawartością swojego portfela, za zupełnie nie moje decyzje. Jest to więc pewna niesprawiedliwość którą dodatkowo potęguje poczucie tych wszystkich kosztów. Konieczność przekonywania kogokolwiek, a tym bardziej sąd, że osoba na wózku i zmagająca się z tak ciężką chorobą nie powinna co dwa tygodnie pokonywać 1000 km z jednodniowym odpoczynkiem, jest wręcz uwłaczająca... Myślę jednak, że sądu co do tego nie musiałem przekonywać... i, że nawet swojej byłej żony nie musiałem a bardziej jej pełnomocnika, który wyraźnie jest emocjonalnie i prywatnie zaangażowany w jej interesy - ich sprawa, ale niestety determinuje to pewne zachowania które muszę potem w sądzie znosić.
Na zadawane mi pytania odpowiadałem około dwóch godzin, z czego sąd zadał jedynie kilka... Całą resztę czyli jakieś kartki a4 stanowiły pytania zadawane przez pełnomocnika wnioskodawczyni. Pomijając to, musiałem tłumaczyć oczywiste rzeczy takie jak to, że w czasie kilkugodzinnej podróży samochodem po córkę nie mogę się załatwić w przeciwieństwie do każdej zdrowej osoby która może skorzystać z WC zlokalizowanych wzdłuż głównych dróg w Polsce. Musiałem również tłumaczyć się z tego, że istnieje różnica pomiędzy z trudem spędzenia kilku godzin raz w roku w samolocie, a co dwutygodniowym pokonywaniem 1000 km siedząc w samochodzie właściwie w bezruchu. Dla strony przeciwnej kwestie dotyczące zakrzepicy czy też zasadniczych dolegliwości bólowych o jakich mówiłem, były zupełną abstrakcją albo po prostu tylko tak udawano w celu realizacji własnych celów - nawet tych pozbawionych logiki i oderwanych od rzeczywistości. Udawane zdziwienie, udawane niedowierzanie, udawana empatia... Udawanie - to najlepsze chyba określenie na stanowisko byłej żony w tej sprawie.
Udawanie ponieważ moja była żona była ze mną w związku przez 13 lat i doskonale zna moje ograniczenia, wie jak wygląda podróż i wkładanie mnie jak również wyciąganie z samochodu... lecz w tym przypadku nie ma to znaczenia, ponieważ ona zrobi wszystko aby uniknąć ponoszenia kosztów i trudów podróży w związku z tym, że w połowie również została sądownie zobowiązana do realizacji kontaktów. Zupełnie zapomina przy tym albo pamiętać nie chce, że sytuacja ta jest wynikiem jej własnych decyzji. Podnosi często przy tym argument, że jest to jakaś kara dla niej za to, że się wyprowadziła... Czasem mówi, że ja ją w ten sposób za to karze, a w innym przypadku, że to sąd ją kara. W obu jednak przypadkach nie chodzi o karę i trudno mi uwierzyć, że była żona tego nie rozumie... Raczej ubiera to w takie słowa które w jej ocenie są w stanie przekonać sąd, co do zmiany charakteru aktualnie realizowany kontaktów. Nie jest to kara a zmuszenie wzięcia odpowiedzialności za własne decyzje, kogoś kto do tej odpowiedzialności się nie poczuwał.
Odpowiadałem na szereg zadawanych mi pytań przez pełnomocnika i momentami gubiłem się już w tym, gdzie kończy się pytanie a zaczyna już komentarz radcy prawnego. Kilka razy zupełnie nie zrozumiałem pytania ponieważ było ono niezrozumiałe - jest to efekt tego gdy w pytaniu ktoś próbuje przemycić twierdzenie. Z tego co wiem podczas przesłuchiwania świadków funkcjonują ściśle określone zasady sposobu konstruowania i zadawania pytań - właśnie aby uniknąć czegoś takiego.
Mam takie przemyślenia po tej i po innych rozprawach (z całą pewnością jeszcze wiele takich przede mną), że zawód adwokata jest zawodem wymarzonym dla hipokrytów, dla osób które chcą udawać lepszych niż faktycznie są. Z moich obserwacji wynika, że zawód adwokata umożliwia pod pretekstem specyfiki tej branży, realizowanie najbardziej toksycznych cech osobowości. Zawód ten daje możliwość powiedzenia, że: wcale taki / taka nie jestem, dbam jedynie o interes mojego klienta. Wówczas sumienie czyste... Ale tylko teoretycznie. Przerażająco wiele złego można uczynić w świetle prawa, a raczej zasłaniając się nim. Pocieszające jest jednak to, że nie wszyscy adwokaci to tacy ludzie.
Ten dzień udało się jednak przeżyć, a ostatecznie osłodziło go odebranie córki ze szkoły. Uprzedziłem Ją, że się spóźnimy ale mimo wszystko denerwowała się. Rozprawa tego samego dnia co odbiór córki ze szkoły, jest rozwiązaniem ekonomicznym ponieważ za jednym trudem i za jednymi kosztami można załatwić obie sprawy, lecz czas spędzony w sądzie to czas który przeminął kosztem czasu spędzanego z Klaudią.