Szukaj na tym blogu

środa, 28 maja 2025

Ostatnia rozprawa w kwestii zmiany kontaktów


  W ubiegły piątek tuż przed odebraniem córki ze szkoły, a więc po przejechaniu 1/3 Polski, odbyła się ostatnia mam nadzieję rozprawa, w której przedmiotem była zmiana sposobu realizowania kontaktów z córką na takie, że to ja mam odbierać córkę miejsca zamieszkania, a następnie po 2 dniach, odwozić Ją z powrotem. Nietrudno się domyślić, że takie postępowanie mogła zainicjować tylko moja była żona, bowiem od samego początku gdy jeszcze sąd rozwodowy ustalał kontakty, nałożenie na nią również obowiązku realizacji kontaktu było solą w jej oku. W tym momencie koszty i trud organizacyjny są dzielone po równo na mnie i na nią - ja bowiem jeżdżę po córkę w piątek, a ona w niedzielę Ją ode mnie odbiera. Takie rozwiązanie wyraźnie wskazuje na to, że sąd w ten sposób chciał po części ochronić interes matki, a co za tym idzie również interes dziecka, jak również w ten sposób dał wyraz przynajmniej minimalnej sprawiedliwości w sytuacji gdy to moja ex wyprowadziła się dwa województwa dalej, a nie ja.
       Wspomniane minimum w praktyce i tak jest bardzo dla mnie trudne, a na usta ciśnie się wręcz określenie że krzywdzące - od kilku lat płacę bowiem bólem, stresem, zmęczeniem i zawartością swojego portfela, za zupełnie nie moje decyzje. Jest to więc pewna niesprawiedliwość którą dodatkowo potęguje poczucie tych wszystkich kosztów. Konieczność przekonywania kogokolwiek, a tym bardziej sąd, że osoba na wózku i zmagająca się z tak ciężką chorobą nie powinna co dwa tygodnie pokonywać 1000 km z jednodniowym odpoczynkiem, jest wręcz uwłaczająca... Myślę jednak, że sądu co do tego nie musiałem przekonywać... i, że nawet swojej byłej żony nie musiałem a bardziej jej pełnomocnika, który wyraźnie jest emocjonalnie i prywatnie zaangażowany w jej interesy - ich sprawa, ale niestety determinuje to pewne zachowania które muszę potem w sądzie znosić.
       Na zadawane mi pytania odpowiadałem około dwóch godzin, z czego sąd zadał jedynie kilka... Całą resztę czyli jakieś kartki a4 stanowiły pytania zadawane przez pełnomocnika wnioskodawczyni. Pomijając to, musiałem tłumaczyć oczywiste rzeczy takie jak to, że w czasie kilkugodzinnej podróży samochodem po córkę nie mogę się załatwić w przeciwieństwie do każdej zdrowej osoby która może skorzystać z WC zlokalizowanych wzdłuż głównych dróg w Polsce. Musiałem również tłumaczyć się z tego, że istnieje różnica pomiędzy z trudem spędzenia kilku godzin raz w roku w samolocie, a co dwutygodniowym pokonywaniem 1000 km siedząc w samochodzie właściwie w bezruchu. Dla strony przeciwnej kwestie dotyczące zakrzepicy czy też zasadniczych dolegliwości bólowych o jakich mówiłem, były zupełną abstrakcją albo po prostu tylko tak udawano w celu realizacji własnych celów - nawet tych pozbawionych logiki i oderwanych od rzeczywistości. Udawane zdziwienie, udawane niedowierzanie, udawana empatia... Udawanie - to najlepsze chyba określenie na stanowisko byłej żony w tej sprawie.
       Udawanie ponieważ moja była żona była ze mną w związku przez 13 lat i doskonale zna moje ograniczenia, wie jak wygląda podróż i wkładanie mnie jak również wyciąganie z samochodu... lecz w tym przypadku nie ma to znaczenia, ponieważ ona zrobi wszystko aby uniknąć ponoszenia kosztów i trudów podróży w związku z tym, że w połowie również została sądownie zobowiązana do realizacji kontaktów. Zupełnie zapomina przy tym albo pamiętać nie chce, że sytuacja ta jest wynikiem jej własnych decyzji. Podnosi często przy tym argument, że jest to jakaś kara dla niej za to, że się wyprowadziła... Czasem mówi, że ja ją w ten sposób za to karze, a w innym przypadku, że to sąd ją kara. W obu jednak przypadkach nie chodzi o karę i trudno mi uwierzyć, że była żona tego nie rozumie... Raczej ubiera to w takie słowa które w jej ocenie są w stanie przekonać sąd, co do zmiany charakteru aktualnie realizowany kontaktów. Nie jest to kara a zmuszenie wzięcia odpowiedzialności za własne decyzje, kogoś kto do tej odpowiedzialności się nie poczuwał.
       Odpowiadałem na szereg zadawanych mi pytań przez pełnomocnika i momentami gubiłem się już w tym, gdzie kończy się pytanie a zaczyna już komentarz radcy prawnego. Kilka razy zupełnie nie zrozumiałem pytania ponieważ było ono niezrozumiałe - jest to efekt tego gdy w pytaniu ktoś próbuje przemycić twierdzenie. Z tego co wiem podczas przesłuchiwania świadków funkcjonują ściśle określone zasady sposobu konstruowania i zadawania pytań - właśnie aby uniknąć czegoś takiego.
       Mam takie przemyślenia po tej i po innych rozprawach (z całą pewnością jeszcze wiele takich przede mną), że zawód adwokata jest zawodem wymarzonym dla hipokrytów, dla osób które chcą udawać lepszych niż faktycznie są. Z moich obserwacji wynika, że zawód adwokata umożliwia pod pretekstem specyfiki tej branży, realizowanie najbardziej toksycznych cech osobowości. Zawód ten daje możliwość powiedzenia, że: wcale taki / taka nie jestem, dbam jedynie o interes mojego klienta. Wówczas sumienie czyste... Ale tylko teoretycznie. Przerażająco wiele złego można uczynić w świetle prawa, a raczej zasłaniając się nim. Pocieszające jest jednak to, że nie wszyscy adwokaci to tacy ludzie.
       Ten dzień udało się jednak przeżyć, a ostatecznie osłodziło go odebranie córki ze szkoły. Uprzedziłem Ją, że się spóźnimy ale mimo wszystko denerwowała się. Rozprawa tego samego dnia co odbiór córki ze szkoły, jest rozwiązaniem ekonomicznym ponieważ za jednym trudem i za jednymi kosztami można załatwić obie sprawy, lecz czas spędzony w sądzie to czas który przeminął kosztem czasu spędzanego z Klaudią.

poniedziałek, 19 maja 2025

Komunia i majowe trudy


  Kończy się powoli maj – miesiąc trudny dla nas wszystkich ale ostatecznie chyba przeżyty i przepracowany dobrze. Ciężar tego czasu jest wynikiem tego, że zgodnie z rozpiską córka była u mnie w tym miesiącu bardzo rzadko, zdecydowanie za rzadko. Wczoraj natomiast odbyła się Jej pierwsza komunia święta  –  dzień z jednej strony bardzo wyczekiwany, ponieważ jestem osobą wierzącą, a z drugiej dzień niewątpliwie bardzo stresujący zarówno dla mnie, jak i dla Klaudii. Stresujący właściwie dla całej naszej rodziny i trudny pod względem organizacyjnym i zwyczajnie technicznym, ponieważ odległość jak zawsze robi swoje.
       Determinacja to jednak wielka siła – bez względu na to, czy jest 250 km, czy byłoby 1000 km, pojechaliśmy na komunie wszyscy tak jakby organizowana była ona jedną, czy dwie ulice dalej, a nie dwa województwa dalej. W kościele przywitaliśmy więc Klaudię wszyscy. Tak jak chciała. Tak jak potrzebowała. Tak jak należy. Mimo, że córka miała od kilku miesięcy zapowiedziane, że: tata tylko do kościoła. Ktoś chciał, aby było tylko, lecz w praktyce uważam, że było . Z tego cieszę się najbardziej, bo spowodowało to, że uśmiech zagościł na twarzy Klaudii. Jej komunia odbyła się w małym, zabytkowym kościele, w którym zawsze dobrze się czuję. Od samego początku przygotowań do tego sakramentu, w miejscu tym byłem przywitany i traktowany w sposób uczciwy, sprawiedliwy i po ludzku – nie piszę o tym bez powodu, ponieważ w przeszłości zdarzało się, że w instytucjach, które z założenia właśnie tak powinny traktować drugiego  rodzica, było zgoła odwrotnie.
       Klaudia, mimo wyraźnie zauważalnego zestresowania wyglądała przepięknie. Przytuliła się do mnie w bieli, wyglądając dosłownie jak aniołek. Gdy klęczała w kościele, przyjmując opłatek, łza wokół zakręciła mi się w związku z myślą, że jeszcze niedawno przyjmowała sakrament chrztu, a teraz pierwszej komunii świętej  –  a to oznacza, że minęło prawie 10 lat od tamtego wydarzenia.  Wiele zmieniło się przez ten czas i bez względu na to, co się wydarzyło i co jeszcze się wydarzy, najpiękniejsze jest móc patrzeć, jak ona rośnie, rozwija się i dojrzewa. W takich sytuacjach człowiek wybiega myślami w jeszcze dalszą przyszłość. W przyszłość związaną z jej dorosłym życiem i sakramentem nie komunii, a ślubu. Z poważnymi decyzjami, w których nie może nigdy być sama... i nie będzie, dopóki bije mi serce.
       Od wszystkich dostała różne upominki, lecz jeszcze to nie wszystko – gdy przyjedzie czekają ją jeszcze kolejne. Wie o tym. Uściskaliśmy ją, a potem pojechała z mamą na swoje przyjęcie komunijne. Komunijna gorączka niewątpliwie już jest za nami, lecz postaram się, aby moja córka dalszym ciągu kontynuowała to, co w ramach tych przygotowań zostało zaczęte. Przede wszystkim nie chce odpuścić chodzenia do kościoła i nie o sam kościół w tym wszystkim chodzi, a o pewien rodzinny rytuał i tradycję. To właśnie te elementy odróżniają nas od zwierząt a właściwie czynią nas zwierzętami, tyle że tymi na najwyższym szczeblu w hierarchii ewolucji.
       Do końca maja zostało jeszcze trochę czasu i niestety czas ten wiąże się również z koniecznością pokonania kolejnych trudów. W najbliższy piątek odbieram córkę ze szkoły, lecz jeszcze tego samego dnia z samego rana muszę być w Poznaniu na rozprawie sądowej. Oznacza to, że w czwartek muszę przygotować się do podróży w sposób inny niż zazwyczaj, gdy jeżdżę po Nią. Dochodzi do tego bowiem przebrnięcie przez akta sądowe i przypomnienie sobie wszystkiego tego, co należy w tym miejscu i w tym czasie powiedzieć. Ponownie jednak kluczowa jest determinacja. O samej rozprawie i jej przebiegu napiszę oddzielny post.
       Niejako podsumowując ten maj i to wszystko, co się wydarzyło, nie sposób zauważyć, jak skrajnie różna jest komunia święta i tego typu wydarzenia, a także ich przeżywanie w przypadku rozwodników, zwłaszcza gdy jest się ojcem walczącym właściwie na każdym kroku o swoje prawa, tych samych kwestii w przypadku rodzin nazwijmy to normalnych. W kraju, w którym ponoć dochodzi do nieustannej dyskryminacji kobiet, 8 z 10 sędziów to kobiety a mechanizmy determinujące sposób orzekania dodatkowo jeszcze bardziej wypaczają ten brak równowagi. Pozostaje determinacja.


czwartek, 17 kwietnia 2025

Trzy religie i nachodzące święta


  W ciągu ostatnich kilku dni przybył mi jeden nowy tatuaż. Planowałem jego wykonanie już od dłuższego czasu, jednak nigdy nie było na to czasu, nigdy nie było na to sposobności... Ostatecznie przyjechał do mnie mój dobry kolega - artysta, człowiek specyficzny z którym lubię spędzać czas nawet bez brzęczenia maszynki, dlatego gdy już brzęczy to czas ten dodatkowo zyskuje. Paradoks tych chwil polega na tym, że w bólu można dobrze  spędzić czas, wręcz odpocząć... Odpoczynek ten wynika w moim przypadku z dobrostanu psychicznego w jaki wprowadza mnie tatuowanie - wykonywanie na skórze rysunków które pozostaną na zawsze (przynajmniej w założeniu i w teorii), przez co powinny być odpowiednio przemyślane (przynajmniej w założeniu i w teorii). Lubię taką stałość - zwłaszcza gdy wymaga odpowiedniego przemyślenia, dlatego wszystkie moje tatuaże były, są i będą nieprzypadkowe. Ich zadaniem nie jest zdobienie mnie, nie wynikają z mody i nigdy nie będą, a na moim skromnym objętościowo i powierzchniowo ciele, pozostało jeszcze trochę miejsca aby krwią i tuszem wyrazić jeszcze kilka ważnych dla mnie kwestii.
     Przed nami święta... nieco odmienione bo bez córki - zgodnie z postanowieniem sądu, spędza je u mamy, przez co dla mnie nie mają one takiego wydźwięku jaki lubię najbardziej. Jest jednak jak jest i pozostaje czekać do kolejnych świąt a więc szklanka wciąż pozostaje do połowy pełna, a nie do połowy pusta - w tym prostym założeniu, kryje się jeszcze prostsze podejście do życia. Nie chodzi o optymizm choć szklanka jest z nim związana, lecz o połączenie optymizmu z obiektywizmem, ponieważ nie ulega wątpliwości, że nalanie wody do połowy szklanki czynią ją do połowy pełną.
      W tym wszystkim szkoda jedynie Klaudii, bo dziś i jutro mimo wolnego od szkoły i pięknej pogody, spędzi wiele godzin na świetlicy - w przechowalni do której trafiają dzieci, które nie mają wyjścia. Klaudia ma, mogłaby być przynajmniej te dwa dni spędzić u mnie, pożytkując czas np. dziś ze mną na spacerze z psem, ponieważ zakładam a właściwie jestem pewien, że była żona i tak jedzie w moje strony na święta - do swoich rodziców, a więc jadąc mogłaby zabrać Klaudię ode mnie. Organizacyjnie, technicznie, prawnie i finansowo nic tej możliwości nie stoi na przeszkodzie. Ostatecznie problem nie jest w tym, czy ex jedzie czy też nie (bo w końcu to jej prywatna sprawa), lecz w tym, iż nie ma to znaczenia - nie wpłynie na to czy córka trafi na świetlice czy też nie. To powinno robić różnice. Wczoraj z Klaudią rozmawiałem i wszystko jest w porządku - to pozostaje myślą przewodnią moich Świąt Wielkanocnych.
      Jaki związek ma mój nowy tatuaż z nadchodzącymi świętami? Nie ma bezpośredniego mimo, że obie kwestie dotyczą duchowości. Tatuaż jest wyrazem etapu życia i światopoglądu, na którym obecnie się znajduje a przy tym jest to coś, co cechuje się brakiem charakteru wstecznego - pewne rzeczy się nie zmieniają i tylko takie utrwalam na skórze. 


czwartek, 27 marca 2025

Dwa źródła zmęczenia

 


Długa przerwa w pisaniu spowodowana była głównie problemami zdrowotnymi, które ciągną się tak naprawdę, aż do teraz. Po części związane są  one z sezonem, a po części z moją niepełnosprawnością. Zaczęło się od tego, że podjąłem poważniejsze i formalne kroki do przejścia z zastrzyków na syrop. To jest stricte związane z rdzeniowym zanikiem mięśni na jaki choruje i z tym, że po kilku latach udziału w programie lekowym byłem wielokrotnie naświetlany u-rtg, a to nie jest zdrowe dla żadnego organizmu. Pojawienie się tego leczenia było błogosławieństwem, znosiłem więc często więcej niż powinienem, zdecydowanie więcej niż było to dobre dla pozostałych wolnych od SMA aspektów mojego zdrowia. Pchała do tego nieustannie pozostająca w głowie myśl, że jest to pierwsze leczenie w ogóle na rdzeniowy zanik mięśni. Moim szczęściem jest więc, że miałem możliwość i wciąż mam z niego skorzystać. Nie można przy tym zapominać o wielu osobach, które zwyczajnie tego momentu nie dożyły.
Formalności jakie towarzyszyły przejściu z zastrzyków na syrop spowodowały, że przerwa między jednym, a drugim podaniem leku bardzo się wydłużyła. Innymi słowy przez dłuższy czas nie otrzymałem zastrzyku, a przy tym jeszcze nie otrzymałem syropu... Jeśli wcześniej wydawało mi się, że odczuwam i źle znoszę ostatni etap czasu poprzedzającego podanie kolejnej dawki leku, to po tym, co działo się na początku tego roku wiem, że nic o tym wcześniej nie wiedziałem. Dopiero teraz poczułem, co oznaczają objawy abstynencje przy terapii spinrazą. Grawitacja zdecydowanie się zwiększyła. Od rana do  wieczora, bez względu na poziom wyspania, ręce i nogi były niczym z betonu... do tego stopnia, że każdy ruch stanowił ogromny problem. Tak naprawdę wstawałem już zmęczony i kładłem się spać jeszcze bardziej wykończony dniem, w którym mogłem nic nie robić, a i tak odczuwałem jego trud. To jest straszne, gdy odpoczynek nic nie daje. Jest to straszne nie tylko dla ciała, lecz również dla psychiki. Łamie bowiem człowieka, tym bardziej, że nigdy nie zaakceptowałem swojej choroby. Jest ona dla mnie wrogiem, więzi mnie w nie moim ciele, dlatego o akceptacji nigdy nie było i nie będzie mowy. Mogę zdobyć się wyłącznie na tolerancję. 
Nieszczęścia chodzą parami i jakby tego było mało poza abstynencję od leku złapałem najpierw wirusa grypy, a potem wirusa rsv. Odbyło się to w sposób płynny, praktycznie bez żadnego dnia braku choroby. Lekarz rodzinna postawiła na leczenie inne niż antybiotykoterapia i nie do końca była to dobra decyzja. Ostatecznie wykaraskałem się z tych infekcji w terminie niemal książkowym, ale dopadły mnie powikłania w postaci zapalenia zatok. Z tego było mi wyjść już zdecydowanie trudniej. Najpierw jeden antybiotyk, który jedynie zredukował objawy, lecz ich nie usunął, a potem drugi antybiotyk, który do reszty dobił wnętrzności, lecz ostatecznie uporał się z zapaleniem zatok. Dopadły mnie zatem dwie fale słabości i odczuwania grawitacji silnej jak nigdy - brak leku na rdzeniowy zanik mięśni, w połączeniu z antybiotykoterapią. Na szczęście mam to już za sobą, bo udało mi się przejść na syrop. 
O prawidłowy dobrostan psychiczny dam również słuchając się swojego psychoterapii. Przede wszystkim odradził mi on podejmowania jakiejkolwiek dyskusji z moją byłą żoną. Wyjątkiem są tylko sytuacje, w których jej wiadomość do mnie zawiera jakieś pytanie na które należy odpowiedzieć. Jeśli więc jej wiadomość do mnie jest zaczepką dla samej zaczepki, to zostaje całkowicie przeze mnie zignorowana. Nie podejmuje tematu, nie robię nic, puszczam to dalej i zostawiam jej. Resztę staram się regenerować dobrym odżywianiem, odpoczynkiem, snem i spacerami. Wiosna i towarzyszące jej przesilenie, które na pewno też zrobiło swoje. Pozostaje być dobrej myśli i cieszyć się tym, że już jutro jadę po swoją córkę.

wtorek, 28 stycznia 2025

Ferie 2025 i standardowe zagrywki


 Ferie zaczęliśmy od wizyty w galerii w Poznaniu - celem było kupienie Klaudii czegoś na długi rękaw ale cienkiego. Mimo tego, że w Primarku jest dosłownie wszystko i więcej niż trzeba, tego czego szukaliśmy nie znaleźliśmy ale nie znaczy to, że nie kupiliśmy niczego. Po opanowaniu wstępnego szaleństwa na widok gadżetów i ubrań w tematyce wszystkich popularnych bajek i po przejrzeniu bluz z Dragon Ball'em, skończyło się na kupnie kocyka (setnego już chyba ale cóż) i wyklejanki cekinkowej (jak fachowo się to nazywa - nie wiem). Wracając Klaudia już wiedziała, że w domu czeka na Nią Aśka więc atmosfera była bardzo miła - czas bez liczenia dni (nie zrozumie tego nikt kto tego nie doświadczył - tęsknotę ojca za córką nazywać myśleniem jedynie o sobie jest plugastwem).
       W kolejnym dniu poszliśmy na lodowisko. Blisko domu mamy świetne miejsce ale jego wadą jest brak zadaszenia, przez co korzystanie z lodowiska determinowane jest przez pogodę zwłaszcza, że chodzimy tam pieszo (ok. 1 km) - innymi słowy nie może padać. Tego dnia Klaudia namacalnie zapoznała się z terminem szybkiego lodu, czyli lodu świeżo wypolerowanego jak na mecz hokeja - jeździ się po nim szybciej ale i łatwiej niestety o upadek i nie do końca jej to pasowało. Mimo wszystko pojeździła do zmęczenia a Jej widok podczas aktywności fizycznej i zadowolenie z niej, niemal rekompensują mi moją niepełnosprawność choć wiadomo nie w pełni i chciałbym aby było inaczej - jest jednak jak jest i jestem dumny z możliwość pokazywania Jej z wózka, piękna świata ludzi zdrowych. Któregoś dnia rozmawiałem z Nią o byciu z kimś niepełnosprawnym, w sensie tworzenia związku osoby zdrowej z kimś np. takim jak ja. Powiedziała mi, że wolałaby ożenić się z kimś pełnosprawnym ale jak cytuje: zdarzy się inaczej to tragedii nie będzie (uśmiechnęła się wówczas bo to tekst z filmu i wiedziała, że ja wiem - kocham te chwilę gdy wiem, że Ona wie i odwrotnie). Odpowiedziałem Jej, że ma rację i że ja również wolałbym aby miała zdrowego męża bo jest lżej ale zdrowie nie jest wyznacznikiem osiągnięcia szczęścia w małżeństwie.


  W niedziele wybraliśmy się do Stargardu, do tamtejszego centrum nauki dla dzieci i młodzieży - miejsce mniej popularne i mniej oblegane, a co za tym idzie tańsze - co nie jest bez znaczenia. Na miejscu okazało się, że mniejszy ruch sprawia, że personel staje na głowie aby zadowolić odwiedzających: wszyscy bardzo mili, pomocni i zaangażowani. Na kolejnych piętrach Klaudia i Aśka mogły się bawić, wydurniać i jednocześnie uczyć. Zainteresowanie Klaudii właściwościami wody, rozwiązaniami ze średniowiecza czy też nowymi technologiami, również bardzo mnie cieszy. Po pierwsze dlatego bo takie miejsca i zajęcia odbudowują w dzieciach to co niszczy Internet i ekrany. Rozwija a nie uwstecznia. Po drugie sam jestem osobą która lubi świat nauki - lubię szukać i wiedzieć, dlatego nie spotka się mnie oglądającego tictoc'a lub rolki z tzw. śmiesznym filmikami - nie śmieszą mnie a często są po prostu żenujące. W centrum tym dziewczyny pokrzyczały sobie w komorze służącej do pomiaru hałasu, nadawały wiadomości szyfrem i drukował na drukarce 3D. Serce roście mogąc zabrać Klaudii na takie atrakcję. Oczywiście zanim tam pojechaliśmy, z rana udaliśmy się do kościoła na msze dla dzieci komunijnych a po niej zawsze gorący rosół.
       Poniedziałek postanowiliśmy posiedzieć w domu gdyż taka zwyczajność to coś czego dzieci jak Klaudia i rodzice jak ja, mają ogromny deficyt. To jednocześnie coś czego moim zdaniem chyba najbardziej nie doceniają rodzice mający na co dzień dziecko przy sobie. Codzienność jest świetna tzn. może taka właśnie być jeśli ktoś potrafi cieszyć się z rzeczy małych. Wiem, że to mocno wyświechtane hasło ale większość ludzi mimo wiedzy o tym, w praktyce ma problem. Pomocne przy tym i warto od tego zacząć na drodze swoistego docenienia tego co się ma, jest na początek zastąpienie wszystkich "ale" słowem "więc". Codzienność to latanie Klaudii w szlafroku Kasi, wspólne mycie zębów, oglądanie tv, wyklejanie, rysowanie, rozmawianie i lenienie się. To właśnie wtedy odczuwam pozory możliwości nieliczenia czasu. Jeśli rodzic tego nie docenia, nie widzi wartości a jedynie udaje, to rodzi się próżność a z niej pycha.
      We wtorek poszliśmy do od dawna obiecanego kina - dokładnie na drugą część Akademii Pana Kleksa i ponownie film ten okazał się świetną produkcją, tak stricte filmową jak i marketingową. Filmy Maciej Kawulskiego, bez względu na tematykę zawsze mają w sobie to coś i to coś niezmiennie jest tym, co lubię i co do mnie przemawia. Młodzież ogląda teraz zazwyczaj krótkie filmy i ma problem z utrzymaniem koncentracji na dłuższym przekazie a tu dodatkowo film bazujący właściwie na innej epoce bo saga Kleksa to bardziej mojego pokolenia a nie z pokolenia mojej córki i Jej podobnych. Mimo wszystko film wciąga tak moje jak i Jej pokolenie plus świetny, bardzo ważny przekaz: Internet i ekrany zabijają ludzką wyobraźnie, szczególnie u dzieci.
        Kolejnym dniem była środa - pojechaliśmy do dziadków / moich rodziców, świętować ich święto a więc torcik, rysunek wykonany przez Klaudię i drobny upominek. Dziewczyny poprzewracały trochę dom babci i wybrały się same do lokalnego sklepu i na plac zabaw. Wróciliśmy na wieczór w sumie prosto do łóżek ale nie obyło się oczywiście bez łóżkowego objadania - mojemu małemu chudzielcowi dodatkowe kalorie (nawet te puste) nie zaszkodzą). 
        Dzień później Klaudia chciała pójść nocować do Asi i świeżo zakupiony chomik zdecydowanie się przyłożył do tej decyzji, jednak udane nocowanie pokrzyżowało zdrowie Aśki - poczuła się źle więc Klaudia wróciła i piątek spędziliśmy już w domu. W Wigilię dostała świetny zestaw do robienia świec - profesjonalny i na prawdę fajny. Podobnie bowiem jak ja, Klaudia lubi wszystko co ładnie pachnie i co jest eleganckie. Gdy jestem z Nią w perfumerii, Katarzyna zawsze się śmieje, że cytuje nie trzeba robić testów DNA. Dzień później już odbierała Ją mama i w takie dni pryska iluzja tego, że czasem nie muszę liczyć czasu - niestety zawsze muszę... najpierw liczę dni od jednego do drugiego weekendu, od jednych ferii i wakacji do drugich - bez końca... a zazwyczaj od piątku do niedzieli (3 dni) a i tak dla mojej byłej żony to zbyt dużo tyle, że co ona może wiedzieć o tęsknocie? Tyle co ja o fizyce molekularnej.


   Na koniec napisze jeszcze i sytuacji tuż przed feriami i tuż przed odbiorem Klaudii przez Jej mamę ode mnie - niestety obie te sytuacje zaburzają sielankowy obraz czasu spędzonego z córką. Tuż przed feriami, podczas rozmowy telefonicznej, Klaudia zapytała mnie czy zamiast jednego tygodnia może być u nas aż dwa z warunkiem, że nie tylko po Nią przyjadę lecz także odwiozę - oczywiście nigdy nic od tak, niezmiennie nic za darmo ale Jej mamie trudno jest odwyknąć od kupczenia własnym dzieckiem - w końcu czyni to od samego początku czyli od końca naszego związku. Mimo tej świadomości zgodziłem się i jednocześnie napisałem w tej sprawie do byłej żony... i uwaga: odmówił podając jakieś logiczne jedynie dla niej powodu. W trakcie rozmowy z Klaudia, ex słyszała o planach wyjścia na łyżwy więc na szybko zaczęła szukać jakiejś półkolonii związanej z łyżwami jednak wiadomo, że na ostatnią chwilę zazwyczaj się nie da. Zapisała więc Klaudię na to co było wolne lecz cel został osiągnięty: tydzień mniej u ojca. O dziwo jednak ex zaproponowała odbiór Klaudii nie w sobotę jak wskazano w postanowieniu sądu a w piątek czyli dzień wcześniej. Oznaczało to 1 dzień więcej w ferie a takie prezenty nie mogą być przypadkowe - jak się później okazało nie były i tym razem. Zgodziłem się choć już wówczas powiedziałem do Kasi: ona coś chce, nie od razu ale zobaczysz, że powie, iż chce odebrać Klaudie szybciej.


  Tak też się stało, tak też było - z jednej strony dobrze wypracować w sobie takie wyczucie intencji drugiej osoby, ale z drugiej jest to smutne, że rozczarowanie w związku z pomyłką nie nadchodzi. Po cichu bowiem człowiek często liczy na to, że zdarzy się coś mało prawdopodobnego, liczy na to choć ma świadomość niewielkiej realności. Oczywiście jakoś koło czwartku mama Klaudii napisała w sprawie jaką niestety przewidziałem - argumentując, że potrzeba odbioru Klaudii od nas 2 godz. szybciej wynika z tego, iż chce z Nią szybciej wrócić do siebie. Zatem na pierwszym planie umieszczono dobro dziecka, możliwość zniwelowania dyskomfortu podróży etc. Wszystko logiczne i takie... właściwe a więc zupełnie nie w stylu mojej byłej żony - to ją zdradziło.
     Odmówiłem jednak zupełnie nie dlatego bo na tamtą chwilę była to jedynie moja intuicja - nigdy bowiem gdy ex prosiła o szybszy odbiór Klaudii uzasadniając to szybszym powrotem, nie wracała wcale szybciej z Nią do siebie. Nigdy. Odmówiłem ponieważ mieliśmy zaplanowane pójście na lodowisko i mimo podejrzeń był to powód prawdziwy, W piątek dowiedziałem się od jej brata, że w dniu proponowanego szybszego odbioru, moja była teściowa ma urodziny - układanka sama szybciutko się ułożyła o co tak na prawdę chodziło: miało być tak jak zawsze czyli wytarcie się dobrem dziecka dla którego dobrze wie, że zrobię wszystko, a następnie realizowanie własnych planów. Potwierdzeniem tych zamiarów i fałszu szybszego odwozu córki, ostatecznie były same słowa ex i bijące od niej podniecenie z faktu, że jedzie do swojej mamy - tego nie potrafi nigdy ukryć ale poziom tej ekscytacji w takich sytuacjach jest wręcz jakiś dziwny, niezdrowy. Ostatecznie złapana na kłamstwie odparła, że jej plany nie powinny mnie interesować (pomijając tym samym zupełnie fakt, że nie o moje zainteresowanie jej planami chodzi, a kłamstwo najgorszego typu bo maskowanego rzekomo dobrem dziecka). Wystarczyło napisać prawdę - wówczas spytał bym Klaudię czy chce jechać bo kto jak nie Ona jest w tym wszystkim najważniejsza?

Na koniec pewien ciekawy film: https://www.facebook.com/reel/956774532502051