Ferie zaczęliśmy od wizyty w galerii w Poznaniu - celem było kupienie Klaudii czegoś na długi rękaw ale cienkiego. Mimo tego, że w Primarku jest dosłownie wszystko i więcej niż trzeba, tego czego szukaliśmy nie znaleźliśmy ale nie znaczy to, że nie kupiliśmy niczego. Po opanowaniu wstępnego szaleństwa na widok gadżetów i ubrań w tematyce wszystkich popularnych bajek i po przejrzeniu bluz z Dragon Ball'em, skończyło się na kupnie kocyka (setnego już chyba ale cóż) i wyklejanki cekinkowej (jak fachowo się to nazywa - nie wiem). Wracając Klaudia już wiedziała, że w domu czeka na Nią Aśka więc atmosfera była bardzo miła - czas bez liczenia dni (nie zrozumie tego nikt kto tego nie doświadczył - tęsknotę ojca za córką nazywać myśleniem jedynie o sobie jest plugastwem).
W kolejnym dniu poszliśmy na lodowisko. Blisko domu mamy świetne miejsce ale jego wadą jest brak zadaszenia, przez co korzystanie z lodowiska determinowane jest przez pogodę zwłaszcza, że chodzimy tam pieszo (ok. 1 km) - innymi słowy nie może padać. Tego dnia Klaudia namacalnie zapoznała się z terminem szybkiego lodu, czyli lodu świeżo wypolerowanego jak na mecz hokeja - jeździ się po nim szybciej ale i łatwiej niestety o upadek i nie do końca jej to pasowało. Mimo wszystko pojeździła do zmęczenia a Jej widok podczas aktywności fizycznej i zadowolenie z niej, niemal rekompensują mi moją niepełnosprawność choć wiadomo nie w pełni i chciałbym aby było inaczej - jest jednak jak jest i jestem dumny z możliwość pokazywania Jej z wózka, piękna świata ludzi zdrowych. Któregoś dnia rozmawiałem z Nią o byciu z kimś niepełnosprawnym, w sensie tworzenia związku osoby zdrowej z kimś np. takim jak ja. Powiedziała mi, że wolałaby ożenić się z kimś pełnosprawnym ale jak cytuje: zdarzy się inaczej to tragedii nie będzie (uśmiechnęła się wówczas bo to tekst z filmu i wiedziała, że ja wiem - kocham te chwilę gdy wiem, że Ona wie i odwrotnie). Odpowiedziałem Jej, że ma rację i że ja również wolałbym aby miała zdrowego męża bo jest lżej ale zdrowie nie jest wyznacznikiem osiągnięcia szczęścia w małżeństwie.
W niedziele wybraliśmy się do Stargardu, do tamtejszego centrum nauki dla dzieci i młodzieży - miejsce mniej popularne i mniej oblegane, a co za tym idzie tańsze - co nie jest bez znaczenia. Na miejscu okazało się, że mniejszy ruch sprawia, że personel staje na głowie aby zadowolić odwiedzających: wszyscy bardzo mili, pomocni i zaangażowani. Na kolejnych piętrach Klaudia i Aśka mogły się bawić, wydurniać i jednocześnie uczyć. Zainteresowanie Klaudii właściwościami wody, rozwiązaniami ze średniowiecza czy też nowymi technologiami, również bardzo mnie cieszy. Po pierwsze dlatego bo takie miejsca i zajęcia odbudowują w dzieciach to co niszczy Internet i ekrany. Rozwija a nie uwstecznia. Po drugie sam jestem osobą która lubi świat nauki - lubię szukać i wiedzieć, dlatego nie spotka się mnie oglądającego tictoc'a lub rolki z tzw. śmiesznym filmikami - nie śmieszą mnie a często są po prostu żenujące. W centrum tym dziewczyny pokrzyczały sobie w komorze służącej do pomiaru hałasu, nadawały wiadomości szyfrem i drukował na drukarce 3D. Serce roście mogąc zabrać Klaudii na takie atrakcję. Oczywiście zanim tam pojechaliśmy, z rana udaliśmy się do kościoła na msze dla dzieci komunijnych a po niej zawsze gorący rosół.
Poniedziałek postanowiliśmy posiedzieć w domu gdyż taka zwyczajność to coś czego dzieci jak Klaudia i rodzice jak ja, mają ogromny deficyt. To jednocześnie coś czego moim zdaniem chyba najbardziej nie doceniają rodzice mający na co dzień dziecko przy sobie. Codzienność jest świetna tzn. może taka właśnie być jeśli ktoś potrafi cieszyć się z rzeczy małych. Wiem, że to mocno wyświechtane hasło ale większość ludzi mimo wiedzy o tym, w praktyce ma problem. Pomocne przy tym i warto od tego zacząć na drodze swoistego docenienia tego co się ma, jest na początek zastąpienie wszystkich "ale" słowem "więc". Codzienność to latanie Klaudii w szlafroku Kasi, wspólne mycie zębów, oglądanie tv, wyklejanie, rysowanie, rozmawianie i lenienie się. To właśnie wtedy odczuwam pozory możliwości nieliczenia czasu. Jeśli rodzic tego nie docenia, nie widzi wartości a jedynie udaje, to rodzi się próżność a z niej pycha.
We wtorek poszliśmy do od dawna obiecanego kina - dokładnie na drugą część Akademii Pana Kleksa i ponownie film ten okazał się świetną produkcją, tak stricte filmową jak i marketingową. Filmy Maciej Kawulskiego, bez względu na tematykę zawsze mają w sobie to coś i to coś niezmiennie jest tym, co lubię i co do mnie przemawia. Młodzież ogląda teraz zazwyczaj krótkie filmy i ma problem z utrzymaniem koncentracji na dłuższym przekazie a tu dodatkowo film bazujący właściwie na innej epoce bo saga Kleksa to bardziej mojego pokolenia a nie z pokolenia mojej córki i Jej podobnych. Mimo wszystko film wciąga tak moje jak i Jej pokolenie plus świetny, bardzo ważny przekaz: Internet i ekrany zabijają ludzką wyobraźnie, szczególnie u dzieci.
Kolejnym dniem była środa - pojechaliśmy do dziadków / moich rodziców, świętować ich święto a więc torcik, rysunek wykonany przez Klaudię i drobny upominek. Dziewczyny poprzewracały trochę dom babci i wybrały się same do lokalnego sklepu i na plac zabaw. Wróciliśmy na wieczór w sumie prosto do łóżek ale nie obyło się oczywiście bez łóżkowego objadania - mojemu małemu chudzielcowi dodatkowe kalorie (nawet te puste) nie zaszkodzą).
Dzień później Klaudia chciała pójść nocować do Asi i świeżo zakupiony chomik zdecydowanie się przyłożył do tej decyzji, jednak udane nocowanie pokrzyżowało zdrowie Aśki - poczuła się źle więc Klaudia wróciła i piątek spędziliśmy już w domu. W Wigilię dostała świetny zestaw do robienia świec - profesjonalny i na prawdę fajny. Podobnie bowiem jak ja, Klaudia lubi wszystko co ładnie pachnie i co jest eleganckie. Gdy jestem z Nią w perfumerii, Katarzyna zawsze się śmieje, że cytuje nie trzeba robić testów DNA. Dzień później już odbierała Ją mama i w takie dni pryska iluzja tego, że czasem nie muszę liczyć czasu - niestety zawsze muszę... najpierw liczę dni od jednego do drugiego weekendu, od jednych ferii i wakacji do drugich - bez końca... a zazwyczaj od piątku do niedzieli (3 dni) a i tak dla mojej byłej żony to zbyt dużo tyle, że co ona może wiedzieć o tęsknocie? Tyle co ja o fizyce molekularnej.
Na koniec napisze jeszcze i sytuacji tuż przed feriami i tuż przed odbiorem Klaudii przez Jej mamę ode mnie - niestety obie te sytuacje zaburzają sielankowy obraz czasu spędzonego z córką. Tuż przed feriami, podczas rozmowy telefonicznej, Klaudia zapytała mnie czy zamiast jednego tygodnia może być u nas aż dwa z warunkiem, że nie tylko po Nią przyjadę lecz także odwiozę - oczywiście nigdy nic od tak, niezmiennie nic za darmo ale Jej mamie trudno jest odwyknąć od kupczenia własnym dzieckiem - w końcu czyni to od samego początku czyli od końca naszego związku. Mimo tej świadomości zgodziłem się i jednocześnie napisałem w tej sprawie do byłej żony... i uwaga: odmówił podając jakieś logiczne jedynie dla niej powodu. W trakcie rozmowy z Klaudia, ex słyszała o planach wyjścia na łyżwy więc na szybko zaczęła szukać jakiejś półkolonii związanej z łyżwami jednak wiadomo, że na ostatnią chwilę zazwyczaj się nie da. Zapisała więc Klaudię na to co było wolne lecz cel został osiągnięty: tydzień mniej u ojca. O dziwo jednak ex zaproponowała odbiór Klaudii nie w sobotę jak wskazano w postanowieniu sądu a w piątek czyli dzień wcześniej. Oznaczało to 1 dzień więcej w ferie a takie prezenty nie mogą być przypadkowe - jak się później okazało nie były i tym razem. Zgodziłem się choć już wówczas powiedziałem do Kasi: ona coś chce, nie od razu ale zobaczysz, że powie, iż chce odebrać Klaudie szybciej.
Tak też się stało, tak też było - z jednej strony dobrze wypracować w sobie takie wyczucie intencji drugiej osoby, ale z drugiej jest to smutne, że rozczarowanie w związku z pomyłką nie nadchodzi. Po cichu bowiem człowiek często liczy na to, że zdarzy się coś mało prawdopodobnego, liczy na to choć ma świadomość niewielkiej realności. Oczywiście jakoś koło czwartku mama Klaudii napisała w sprawie jaką niestety przewidziałem - argumentując, że potrzeba odbioru Klaudii od nas 2 godz. szybciej wynika z tego, iż chce z Nią szybciej wrócić do siebie. Zatem na pierwszym planie umieszczono dobro dziecka, możliwość zniwelowania dyskomfortu podróży etc. Wszystko logiczne i takie... właściwe a więc zupełnie nie w stylu mojej byłej żony - to ją zdradziło.
Odmówiłem jednak zupełnie nie dlatego bo na tamtą chwilę była to jedynie moja intuicja - nigdy bowiem gdy ex prosiła o szybszy odbiór Klaudii uzasadniając to szybszym powrotem, nie wracała wcale szybciej z Nią do siebie. Nigdy. Odmówiłem ponieważ mieliśmy zaplanowane pójście na lodowisko i mimo podejrzeń był to powód prawdziwy, W piątek dowiedziałem się od jej brata, że w dniu proponowanego szybszego odbioru, moja była teściowa ma urodziny - układanka sama szybciutko się ułożyła o co tak na prawdę chodziło: miało być tak jak zawsze czyli wytarcie się dobrem dziecka dla którego dobrze wie, że zrobię wszystko, a następnie realizowanie własnych planów. Potwierdzeniem tych zamiarów i fałszu szybszego odwozu córki, ostatecznie były same słowa ex i bijące od niej podniecenie z faktu, że jedzie do swojej mamy - tego nie potrafi nigdy ukryć ale poziom tej ekscytacji w takich sytuacjach jest wręcz jakiś dziwny, niezdrowy. Ostatecznie złapana na kłamstwie odparła, że jej plany nie powinny mnie interesować (pomijając tym samym zupełnie fakt, że nie o moje zainteresowanie jej planami chodzi, a kłamstwo najgorszego typu bo maskowanego rzekomo dobrem dziecka). Wystarczyło napisać prawdę - wówczas spytał bym Klaudię czy chce jechać bo kto jak nie Ona jest w tym wszystkim najważniejsza?
Tak też się stało, tak też było - z jednej strony dobrze wypracować w sobie takie wyczucie intencji drugiej osoby, ale z drugiej jest to smutne, że rozczarowanie w związku z pomyłką nie nadchodzi. Po cichu bowiem człowiek często liczy na to, że zdarzy się coś mało prawdopodobnego, liczy na to choć ma świadomość niewielkiej realności. Oczywiście jakoś koło czwartku mama Klaudii napisała w sprawie jaką niestety przewidziałem - argumentując, że potrzeba odbioru Klaudii od nas 2 godz. szybciej wynika z tego, iż chce z Nią szybciej wrócić do siebie. Zatem na pierwszym planie umieszczono dobro dziecka, możliwość zniwelowania dyskomfortu podróży etc. Wszystko logiczne i takie... właściwe a więc zupełnie nie w stylu mojej byłej żony - to ją zdradziło.
Odmówiłem jednak zupełnie nie dlatego bo na tamtą chwilę była to jedynie moja intuicja - nigdy bowiem gdy ex prosiła o szybszy odbiór Klaudii uzasadniając to szybszym powrotem, nie wracała wcale szybciej z Nią do siebie. Nigdy. Odmówiłem ponieważ mieliśmy zaplanowane pójście na lodowisko i mimo podejrzeń był to powód prawdziwy, W piątek dowiedziałem się od jej brata, że w dniu proponowanego szybszego odbioru, moja była teściowa ma urodziny - układanka sama szybciutko się ułożyła o co tak na prawdę chodziło: miało być tak jak zawsze czyli wytarcie się dobrem dziecka dla którego dobrze wie, że zrobię wszystko, a następnie realizowanie własnych planów. Potwierdzeniem tych zamiarów i fałszu szybszego odwozu córki, ostatecznie były same słowa ex i bijące od niej podniecenie z faktu, że jedzie do swojej mamy - tego nie potrafi nigdy ukryć ale poziom tej ekscytacji w takich sytuacjach jest wręcz jakiś dziwny, niezdrowy. Ostatecznie złapana na kłamstwie odparła, że jej plany nie powinny mnie interesować (pomijając tym samym zupełnie fakt, że nie o moje zainteresowanie jej planami chodzi, a kłamstwo najgorszego typu bo maskowanego rzekomo dobrem dziecka). Wystarczyło napisać prawdę - wówczas spytał bym Klaudię czy chce jechać bo kto jak nie Ona jest w tym wszystkim najważniejsza?
Na koniec pewien ciekawy film: https://www.facebook.com/reel/956774532502051
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz