Szukaj na tym blogu

"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

piątek, 21 grudnia 2018

Święta Bożego Narodzenia 2018 r.

Każdy ma inne wyobrażenia o świętach, inne oczekiwania wobec tego czasu. Myślę, że wielu ludzi mniej lub bardziej otwarcie i oficjalnie, często pokłada nadzieję, że święta mają jakąś magie i są w stanie spowodować, że coś się ułoży, zmieni na lepsze... święta przestają jednak być świętami gdy do człowieka dociera, że one same w sobie nic nie odmienią, nie naprawią. Jestem naiwnym idealistą gdyż marzy mi się w święta zapach i atmosfera które spowodują złapanie za rękę, pocałunek, błysk w oku... tym bardziej, że między mną a żoną jest obecnie lepszy czas: nie ma złych spojrzeń, kłótni, a pojawiło się dobranoc przed snem i przytulenie w łóżku. Nie daje się jednak posunąć tej dobrej zmiany chociaż o krok dalej.. dlatego mimo tego spokoju nie odpuszcza mnie obawa, że poprawa dla mnie, dla żony jest jedynie stagnacją, równowagą a tego co było nie ma i nie będzie. Ten lepszy czas powinienem wykorzystać na zregenerowanie sił, więcej snu, lepsze jedzenie ale nie potrafię - apetyt zazwyczaj średni, a jedyny relaks to zazwyczaj zabawa z córką tyle, że nie do końca wtedy głowa odpoczywa bo taka zabawa wymaga uwagi, cierpliwości etc. Wokół Nas ciągle tylko rozwody, awantury, małżeńskie oszustwa na patologiczną skalę i inne poważne problemy. Na tym tle bardzo często wypadamy jak idealne małżeństwo. Święta w idealizowanym bajkowym kształcie, ratuje moje kochane dziecko, jego iskry w oczach i oczekiwanie na Mikołaja. Jest dla mnie wszystkim, bez niej nie dał bym już dawno rady. Mam jednak nadzieję, że coś drgnie... i znów Nas będzie trójka. Ciągle po głowie chodzi mi myśl aby w święta znów podjąć próbę czegoś więcej niż jest. Nie mam pojęcia kto czyta to wszystko o czym tu opowiadam ale życzę mu Wesołych Świąt... kimkolwiek jest.

niedziela, 18 listopada 2018

Marnujemy życie

Siadam czasem i rozglądam się wokół siebie, zastanawiać dlaczego tak się stało, dlaczego tak jest? Moja choroba, ograniczenia z nią związane są oczywiste.. jednak czemu wydaje mi się, że mimo wszystko i tak mamy wystarczające dużo aby móc z tego czerpać szczęście? Mimo wszystkich wad naszego związku, mamy więcej niż inni - czemu takie przeświadczenie wciąż tkwi mi w głowie? Nie wiem ale właśnie dlatego tak ciężko jest mi się pogodzić z obecną sytuacją. Marnujemy życie na oddaleniu się od siebie, tracimy bezpowrotnie sekundy, minuty, godziny, dni. Czasem mi się wydaje, że w ten sposób marnujemy życie, szansę jaką otrzymaliśmy skoro mamy zdrową córkę, piękne mieszkanie, umiejętność wspólnej pracy, zgodność co do gospodarowania pieniędzmi. Czy to wszystko to nic? Za mało aby skupić się na sobie, brać nawzajem z siebie ile się da? Sytuacja w jakiej jestem spowodowała, że mam wrażenie, iż poziom mojej wartości jest poniżej zera, na znacznym minusie skoro nie rekompensują ogólne oceny naszego małżeństwa, wszystkie sukcesy, osiągnięcia i możliwości. Zagubiłem zupełnie siebie, to kim byłem.. więc jakby w naszym związku w tym momencie nie było ani dawnej Jej ani dawnego mnie. Zmarnowaliśmy oboje to kim byliśmy i nie wiem dokąd to prowadzi ale czas ucieka, życie ucieka... bezpowrotnie a My nie wykorzystujemy nawet tego co mamy. Kiedyś ktoś mi powiedział, że skupiając się wciąż na tym czego się nie ma, nie da się być szczęśliwym - można jedynie zniszczyć to co się udało osiągnąć bądź zwariować. Dziś gdy wiele samotnych osób marzy o rozmowie, my marnujemy czas na ciszy, na sporadycznych rozmowach, na życiu metr od siebie, zasypianiu metr od siebie choć możemy się przytulić... bo tak jest lepie? Nie dla mnie. W głowie jak cierń tkwi u mnie tęsknota za dawnym sobą, za Nią, za Nami. doprowadza mnie to do szaleństwa i jedynie moje dziecko osładza to co pozostało.

niedziela, 4 listopada 2018

Modlitwa

Ostatnio wróciłem do modlitwy, ostatnio bowiem nie było z tym ciekawie - 2 lata prosiłem o ratunek dla mojego małżeństwa, nie o cud lecz chociaż o wskazówkę. Mimo to stopniowo było coraz gorzej a ja poczułem się jak niekochany syn stwórcy, pozostawiony sam sobie, nie zdolny do zwrócenia na siebie uwagi. Złamało mnie to, że przysięgałem przed ołtarzem, oddałem swoje małżeństwo Jemu a ono umiera z każdym dniem. Dziś nie klęczę przed Bogiem lecz leże, jestem najniżej jak to możliwie: emocjonalnie, psychicznie, fizycznie. Od kilki dni cały różaniec i modlitwa o uratowanie małżeństwa. W sercu mam jednak pustkę, nie mogę się odnaleźć, skupić się na modlitwie a w oczach stale łzy. Jeśli ktoś jest w stanie odmienić moje małżeństwo, wlać ponownie miłość w serce mojej żony i wiarę w jej umysł, to jedynie siła wyższa. Modlitwa to również mój sposób na samotność.. nie mam bowiem nikogo poza córką a ona jest za mała i za czysta na takie problemy. Nikt nie zna całej prawdy, z nikim o tym nie rozmawiam. Pale się w środku... w ciszy. Oby mała nigdy nie zaznała takiego życia. Modląc się mówię: Boże ratuj to małżeństwo, ratuj tę rodzinę, ocal Nas, nie odbieraj małej rodziców i domu... Chciałem w życiu jedynie domu miłości, szczęścia i zdrowia córki, kochającej żony, wzajemnego szacunku, zaufania i braku strachu o jutro.  Złamały się we mnie ideały, wiara w miłość, przekonanie, że poświęcenie ma sens... czuje się jak zgnieciona kartka papieru, jak stary niechciany pluszak. jak ktoś nikomu niepotrzebny, czyjś błąd.  Nie wiem czy istnieje reinkarnacja ale jeśli tak, to musiałem być w innym wcieleniu kimś bardzo złym a to wszystko pokuta. Kara, zasłużona kara ale brak jest świadomości winy więc jaki ma sens? Nie wiem... może cierpienie nie ma sensu, może wcale rodzina, żona i dziecko wcale nie były rekompensata losu za niepełnosprawność lecz kolejną częścią życiowego bólu. Pamiętam czasy gdy zasypiając modliłem się w ciszy i żona czasem też... było inaczej. Nie mogę spojrzeć Jej w oczy, wiem co w nich jest... pogarda.

sobota, 3 listopada 2018

Ostatnia rozmowa?

Żona wykrzyczała mi, że żyje w celibacie... przeze mnie, że gdy na dyskotece dotknie ją jakiś facet za rękę, to ucieka, nie wie jak sie zachować. Gdy to mówiła jej twarz ukazywała żal, obrzydzenie do mnie. Nie życzę nikomu zobaczyć oczy kogoś bliskiego, mówiącego o czymś takim i w taki sposób. Bolało mnie to, że zapomina, iż ja także żyje w celibacie ale to już nie ważne... wraz ze swoim kalectwem jestem gdzieś z boku, dalej jest Ona - zdrowa, obwiniająca mnie za Nasze i jej decyzję. Oddzieliła grubą kreską te oba światy. Nie ma w tym już czarnego i białego, wszystko jest szare, nieokreślone. "Nie poradziłam sobie z życiem z kaleką"... prawda jest taka, że miała prawo sobie nie poradzić, nie ważne, iż takiego mnie poznała i nie wiele się w tym względzie zmieniło. Bez różnicy ostatecznie też jest to, jaki byłem, jestem, czy walczyłem i czy nie odpuściłem. Zmieniłem się "Ja" w jej głowie a następnie w sercu. "Nie kocham cię" ... "nie ma dla nas szansy" - tymi słowami chyba wszystko skończyła... Nie wiem co będzie dalej, nic do mnie nie mówi, patrzy na mnie z pogardą. Podczas tej rozmowie zauważyłem jednak jak wiele ze wspomnień żona wyparła, jak przypisuje mi cechy (złe) których nie mam, jednocześnie niczym tego konkretnym nie uzasadniając, jakbym co najmniej dotychczasowym życiem dowiódł, że takie cechy mogę mieć. Może po prostu żona chce coś sobie ułatwić, znienawidzić mnie itd. W tym momencie siedze i myślę jak zniknąć z jej życia a nie zniknąć z życia małej - nie wiem co zrobić... napisałem wiadomość do pobliskiego DPS, mają dać mi odpowiedź w poniedziałek ale koszt pobytu to 145 zł dziennie co oznacza, że pracował bym jedynie na pobyt tam a gdzie utrzymanie córki? Poza tym nie chciał bym aby córka wiedziała gdzie mieszkam... Nie chce wrócić do rodziców - oboje pracują a przede wszystkim nie chce już nigdy więcej być uzależniony w sensie opieki, od osób z którymi związany jestem emocjonalnie. Pewnie żonie wydaje się, że to ona jest w trudnej sytuacji.. to tak jak z tym celibatem - jest niczym na tle braku codziennego ciepła, wiem bo doświadczyłem jednego i drugiego. Nie ma mnie... po prostu mnie nie ma. Ktoś kto doznał czegoś takiego wie, o jakim niebycie mówię..

piątek, 2 listopada 2018

Terapia małżeńska

Wierze w skuteczność pomocy psychologicznej i psychiatrycznej... uważam, że ludzki umysł jest jak komputer który można programować - niemal dowolnie. Uważam, iż w komputerze tym pojawiają się błędy. Nie jest on też nieomylny. Na przestrzeni ostatnich trzech lat, kilkakrotnie proponowałem żonie pójście na terapie, wspólnie... aby ktoś z boku, bezstronny pokazał i mi i jej, co robimy źle i jak naprawić relację, jak żyć inaczej. Nie oczekiwałem nigdy aby dano Nam swoisty złoty środek ale liczyłem, na pomoc w zapoczątkowaniu zmian idących w stronę odbudowania relacji opartej na wzajemnym szacunku, na pokazanie możliwości powrotu (lub wykluczenia tego) do życia w którym moja niepełnosprawność nie jest na pierwszym planie i nie obrzydza żonie mojej osoby. Żona odmawiała na różne sposoby, mówiła, że żaden psycholog nie jest na jej miejscu i, że nie będzie jej mówić co ma robić, czasem też zwyczajnie drwiła a takiego pomysłu a ostatecznie stanęło na tym, że pójdzie ale tylko po to aby ktoś otworzył mi oczy i udowodnił, że nie ma już Nas (że każda kobieta na jej miejscu dawno by ode mnie odeszła). Nie jestem nieomylny, sam nie wiem czy terapia małżeńska w naszym przypadku ma sens ale spróbował bym dosłownie wszystkiego bo nie mam nic do stracenia. Przeczytałem ostatnio, że terapia taka ma sens jedynie wtedy gdy oboje ludzi, wspólną przeszłość wspominają dobrze, tęsknią za nią... więc chyba żona miała racje, ponieważ wczoraj odbyliśmy rozmowę w której wszystkie dobre chwile, kwitowała tym, że miała klapki na oczach... o wspólnych dokonania mówiła jako o dokonaniach jej rekoma, czasem moimi ale za pomocą parobków. Skala przebiegunowania jej zasad, poglądów i wartości jest nie do opisania. Przytłaczające jest to jak bardzo żona odkreśla siebie-zdrową, ode mnie-chorego. Dotyczy to niemal wszystkiego, od potrzeb zawodowych po seksualne i powoduje, że mam wrażenie, iż uważa, że zasługuje na kogoś lepszego tzn. zdrowego. Moze ma racje... zdrowie nie było jednak dla niej miarą człowieka.

wtorek, 30 października 2018

Walka

Żona jednoznacznie podkreśliła, że sytuacja jest beznadziejna, podobnie jak moje możliwości i szanse na cokolwiek między Nami... mimo to nie odpuściłem, podjąłem walkę o nią, chyba z nią samą... Zawsze robiłem właśnie tak - można mi wiele zarzucić, powiedzieć, że tego czy tego nie mogę, nie jestem w stanie... ale nigdy nie odpuściłem. Nigdy. Rozłożyło się to na dnie, tygodnie, miesiące i lata, podczas których chciałem ją odzyskać, odmienić serce, sam nie wiem. Nie odpuściłem żadnej sfery, całe noce myślałem co jeszcze, jak jeszcze, kiedy etc.:
A) Seks
- pojechałem do seksuologa
- ćwiczyłem mięśnie odpowiadające za wytrysk
- leki na przedwczesny wytrysk
- kupiłem erotyczne gadżety
- zadbałem o swój wygląd w taki sposób aby nie angażować to żony
- używałem syntetycznych feromonów
- zaproponowałem seks w trójkę (z dodatkowym facetem)
- zaproponowałem seks z inną parą
B) Zdobywanie, uczucie, troska i dbanie
- kupowałem drogie perfumy
- kupiłem ekskluzywną bieliznę erotyczną
- kupiłem drogą bieliznę codzienną
- biżuteria
- kwiaty bez okazji (m.in. poczta kwiatowa)
- pamiętałem o wszystkich okazjach
- wina, czekoladki
- przygotowałem jej kąpiel przy świecach i muzyce
- komplementy, codzienne uprzejmości
- okazywanie zrozumienia i wsparcia
- zakupy, SPA, wyjazd na weekend
- wszelkiego rodzaju kosmetyki, starannie wybrane pod jej gust (bez okazji)
C) wyręczanie i pomoc w obowiązkach
- zatrudnianie różnych osób do sprzątania, koszenie trawy etc.
- zamawiane obiady aby nie musiała gotować gdy np. źle się czuła
- spanie możliwie najdłużej w bezruchu aby jej nie budzić w nocy
D) dawanie wolności
- wychodzenie samej na dyskoteki
- spotkania ze znajomymi beze mnie
- kupiłem rower aby mogła jeździć sobie wieczorami
Chciałem walczyć i walczyłem ale efekty tego są niemal zerowe... co gorsza w tym czasie żona nie podjęła żadnej walki o mnie. Poza obowiązkami nie zrobiła nic, nic co robi się dla swojego mężczyzny, męża. Chciałem przy tym aby do niczego jej nie zmuszać, lecz przypomnieć dawnych Nas, pokazać, że mimo problemów wciąż kocham, dać jakąś świeżość. A ona.. jakby stała i patrzała na to wszystko z boku. Jakbyśmy konali jej na ręku bez jej reakcji. Żona twierdzi, że walczyła 12 lat, zapomina jednak, że walczyliśmy oboje, nie ona sama... dlatego między Nami było dobrze. Dwa ostatnie lata to moja samotna walka. Wypaliło mnie to już chyba ze wszystkiego. Boże chciałbym wiedzieć czy mogłem zrobić coś więcej..? Zrobił bym wszystko.

poniedziałek, 29 października 2018

Dalej ze sobą

Dalej ze sobą ale jakby osobno.. można wręcz powiedzieć, że żyjemy obok siebie, każdy sobie a nie dla siebie nawzajem. Wiele miesięcy temu powiedziałem żonie, że konsekwentnie robi wszystko aby sprowadzić nasze życie i małżeństwa do układu, chłodnej relacji w której ja pracuje na dom i maksymalnie zajmuje się dzieckiem a ona zajmuje się domem i nami. Niczym nie dało się wybić żony z takiego podejścia, w żadnym stopniu tym co robiłem, proponowałem nie udało mi się poprawić sytuacji. Jak to żona nazwała: ona nie wymaga, ja mam nie oczekiwać. W tym zdaniu tkwi wszystko co jest między Nami.. a raczej czego nie ma. To coś więcej niż impas, to podkreślenie beznadziejności ale i swoistego oko za oko - żona bowiem trwa w przekonaniu, że dawała nie otrzymując nic w zamian. Bóg mi świadkiem jak bardzo jest to niesprawiedliwe.. słowa te pokazują także to, iż w tym momencie o wszystkim decyduje żona. Wszystko jest takie jakie widzi i czuje Ona. Wiele razy podawałem jej przykłady tego jak, kiedy i co dawałem, od seksu po codzienne drobiazgi - wówczas zazwyczaj żona kwestionuje je, czasem wyśmiewa albo kwituje, że się zmieniła i dawne "coś" już jej nie wystarcza.  Dawne "coś" zazwyczaj jest dzisiejszym "nic". Jeśli dodamy do tego czyjeś zaangażowanie i staranie, to taka "ocena" przeszłości boli... bardzo boli. Gorsze jest jednak to, że gdy ktoś mówi co "no cóż, zmieniłam się", załamuje się w człowieku wiara, że kogoś się zna.  Gdy ktoś mówi, że już nawet nie wymaga, to oznacza, że nie widzi w kimś żadnych możliwości, wartości, nie ma więc też wiary w drugą osobę. Mam nie wymagać - bo zdaniem żony nie zasługuje... wiem, że w taki sposób myśli. Niszczy mnie to zarówno gdy mówione było i jest w kłótni, jak i gdy mówione jest spokojnie, z przerażającym chłodem, zazwyczaj w odpowiedzi na żart kogoś mówiącego do Nas i o Nas o seksie. Żona wtedy mówi: mogę mu zrobić co najwyżej obiad, posprzątać dom itd. W taki sposób podkreśla, że nic innego nie może między Nami być. Choć było. Chyba też chce podkreślić, że jest mmh skazana Żonie zdarza się też powiedzieć: a mi kto zrobi (czytaj zrobi "dobrze")? Proponowałem, zagadywałem, podrywałem... i nic. Zabija więc gdy żona w towarzystwie niby żartem mówi, że "jest na głodzie" (chodzi o seks). Czuje się wtedy jak śmieć... bo ona nie chce seksu ze mną, a nie, że nie chce go w ogóle, choć dawniej go uprawialiśmy. Czasem wydaje mi się, że karze mnie za to, że z nią jestem... dlatego odbiera pewne rzeczy, nie stara się celowo o mnie, wtrąca te wszystkie komentarze. Nie uprawialiśmy żadnej formy seksu od ponad roku, seks z jej orgazmem mieliśmy 3 lata temu, od roku mnie nie pocałowała i nie powiedziała "kocham", od 2 miesięcy nie przysuwa się do mnie w łóżku. Zasypiamy bez słowa. To straszne ale momentami jakby była ze mną bo nie ma co ze mną zrobić. 

niedziela, 28 października 2018

Niczego nie możesz!

Do pomysłu rozwodu, obok niezadowalającego życia seksualnego, żona zaliczyła ogólnie rzecz biorąc moją niepełnosprawność, a dokładniej obowiązki przy mnie i rzeczy jakie w codziennym życiu i funkcjonowaniu domu i rodziny, nie jestem w stanie robić. Osoby jakie znają tę sytuację i nas, często się dziwią jak to wszystko możliwe w sytuacji gdy żona od początku znała moją chorobę i wiele czas upłynęło zanim się pobraliśmy itd. Palenie w piecu, sprzątanie, domowe prace naprawcze, zajmowanie się podwórkiem czy różne aspekty opieki nad dzieckiem, stały się argumentem rozwodowym dla żony a jednocześnie swoistą miarą braku mojej wartości jako męża, ojca i faceta. Faktycznie obowiązki te spoczywają głównie na żonie ale nie jest tak, że ja nic z tym nie robię. Skala tego czego nie mogę, nie jest mała ale wydaje mi się, że celowo została jeszcze wywindowana, stała się argumentem niczym dawniej było mieszkanie z rodzicami. Dziś nie jestem w stanie już zliczyć dni i razy kiedy czułem się gorszy pijaków, kłamców, nieuków, osób bez zasad i wiedzy, tylko dlatego bo nie mogę rąbać drewna czy naprawić zepsutą roletę. Wszelkie inne moje atuty zeszły na dalszy plan, dawniej cenione, będące wręcz źródłem tego co Nas połączyło, zaczęły być wręcz wyśmiewane.. ich wartość została zdewaluowana. W odpowiedzi na te zarzuty, po raz kolejny podjąłem walkę: organizowałem kogoś do koszenia trawy, rąbania drewna i wożenia go, palenia w piecu czy sprzątania domu a z czasem nawet do ogarniania mnie tj. mycie, golenie etc. Z tego samego powodu kupiłem robota sprzątającego i naciskałem na kupno zmywarki. Płaciłem różnym osobom za te prace i jest tak do dziś, aby wyręczyć, odciążyć żonę. Pojawił się wówczas kolejny argument, iż wszystko to, a więc de facto wciąż moja niepełnosprawność sprawia, że wpuszczam do domu ludzi, że załatwiam coś czyimiś rękoma, że znalazłem sobie parobków. Nie ważne przy tym było to, iż aby zapłacić komukolwiek, za cokolwiek, musiałem najpierw te pieniądze zarobić. Często z trudem. Zdaję sobie sprawę, że nie tak powinno być, że część z tych rzeczy normalny facet robi sam. Uznałem jednak, że jeden człowiek potrafi zrobić to a inny to a najważniejszy jest efekt. Żona jednak podważyła efekt a skupiła się na sposobie - odwrotnie niż zazwyczaj... i znów poczułem się do niczego, bez wartości.

wtorek, 23 października 2018

Rozwód

Pierwsze poważne deklaracje dotyczące rozstania, padły z ust żony w czasie drugiego kryzysu ale mówione były bardziej z powodu braku alternatywy i pomysłu - wciąż były uczucia które sprawiały, że nie było to realne. Ani żona ani ja nie chcieliśmy rozwodu... zupełnie inaczej jest aktualnie, bowiem trzeci kryzys dalej trwa. Słowa żony o rozwodzie brzmią teraz inaczej, nie ma w nich smutku i żalu lecz dominuje złość, jakaś pretensja. Groźba rozwodu pojawiła się w odpowiedzi na niezadowolenie żony z pożycia, na jej stanowisko, iż nie pociągam jej w żadnym stopniu fizycznie, że jest jedynie moją opiekunką czym zabrałem jej życie i marzenia. Nie zabiła Nas moja choroba bo od zawsze byłem chory. Zabiła Nas zmiana Jej patrzenia na mnie - dosłownie i w przenośni. Mimo takich deklaracji z jej strony starałem się podejmować walkę... o Nas, choć w praktyce była i w sumie wciąż jest, walka z Nią o Nią samą - najtrudniejsza do jakiej dotąd stanąłem i mam wątpliwości czy do wygrania. Ja w życiu nigdy nie pozostawiałem przypadkowi, zawsze robiłem wszystko co mogłem aby płynąć a nie dryfować. Dlatego i teraz walczyłem mimo wskazywanej mi nieustannie beznadziejności naszego wspólnego życia. Kiedyś jednak każda walka się kończy i był dzień kiedy wyzwiska, poniżanie i lodowatość mojej żony spowodowały, że wykrzyczałem jej, że mam dość, że nie chcę już z nią rozmawiać, ani jej słuchać, że to jest ten moment, że jeśli na mnie spojrzy i powie mi w oczy, że jej życie będzie lepsze beze mnie to za 10 min mnie nie będzie.  Zobaczyłem wtedy w Niej pewne zawahanie, na chwilę zamilkła po czym zapytała jak ja sobie to wyobrażam, że zostawię Ją bez pieniędzy... nie to chciałem usłyszeć. Nagle pojawiła się rola kogoś (mnie) kto nic od siebie nie daje, nic nie robi i jest do niczego (więcej o tym w dalszej części bloga).

czwartek, 18 października 2018

Aseksualność

Seksuolog nie rozwiązał moich i Naszych problemów z łóżkiem. W momencie gdy okazało się, że zapisane leki zadziałały jak powinny, można było mówić o swoistym punkcie zaczepienia do dalszych działań. I ja chciałem je podjąć bo jeśli pomogły farmaceutyki to dużych, dobrych efektów można było się spodziewać po psychoterapii jaką zaplanowałem podczas wizyty. Wydaje mi się, że żona nie spodziewała się, że pojadę do seksuologa i że tabletki pomogą. W momencie gdy udało mi się cokolwiek, problem przedwczesnego wytrysku został zepchnięty na drugi plan a jako podstawowy, żona wskazała to, że stałem się dla niej aseksualny. Powiedziała, że wszystko co ją we mnie pociągało, zabiła moja choroba. Pękło coś wtedy we mnie bowiem padły słowa w stylu „mycie, wycieranie dupy, zajmowanie się – już mnie to nie bawi rozumiesz?”. Poznała mnie chorego a mój stan od tamtego czasu niewiele się zmienił. Znała od zawsze wszelkie obowiązki przy mnie, ani też ich liczba i skala nie uległy zmianie. Dlatego tak mnie to zabolało, poczułem jakby się mną znudziła… przestałem być dla niej mężczyzną. Tego dnia umarłem jako mężczyzna i stałem się bezkształtną, aseksualną breją – kiedyś jej o tym powiedziałem – nie zaprzeczyła. Nigdy wcześniej nie czułem się tak odpychający, brzydki, obrzydliwy. Podczas tej samej rozmowy a raczej kłótni powiedziała wręcz: „a z resztą na co tu lecieć?” (rano na drugi dzień przeprosiła mnie za tę rozmowę, ale jednocześnie niczym nie pokazała, że jest inaczej). W jej głosie była charakterystyczna drwina, pogarda, przekonanie, że zasługuje na coś lepszego niż ma, że ja jestem „niewystarczający”.   Taka forma mówienia do mnie i zachowania jest u żony właściwie nieustannie od ponad roku, choć czasem przybiera postać kąśliwego komentarza w towarzystwie, a czasem krzyku patrząc prosto w oczy. Powiedziała, że w seksie ze mną nie ma żadnej przyjemności. Mówiłem, że ludzie nawet nie będący w stanie go uprawiać, dążą do bliskości, do intymności, byle realizowanych razem. Odpowiedziała, że nie tego chce. Wiem, że opiekowanie się kimś może zabijać namiętność ale mam żal, że żona czując to, we wcześniejszym etapie nie zrobiła dosłownie nic, jak by czekała aż wszystko umrze śmiercią naturalną. Gdyby było odwrotnie, np. jeśli żona po ciąży roztyła by się, miała rozstępy itd. i przez to pociągała by mnie mniej, nigdy by się o tym nie dowiedziała bowiem nic bardziej krzywdzącego nie mógłbym jej zrobić niż to okazać. Dla mnie seks i pożądanie są w głowie. To kwestia spojrzenia na drugą osobę. Dawniej pociągałem ją fizycznie ale było to połączone z jej zainteresowaniem mną, docenianiem niezaradności, opiekuńczości, dawaniem jej spokoju, podziwianiem inteligencji. Dziś niewiele ją interesuje we mnie, więc i seks umarł. Żona staje się agresywna gdy chociażby wspomnę, że tę relację można uratować pracując nad własną głową – nie tylko Jej ale i moją.

poniedziałek, 15 października 2018

Seksuolog

Naturalną dla mnie rzeczą było nie poddawać się... najpierw zacząłem ćwiczyć mięśnie odpowiedzialne za wytrysk ale szybko okazało się, że to nie wystarczy - żona wyśmiała ten pomysł z góry zakładając, że to nic nie da. Postanowiłem więc udać się do specjalisty, Początkowo chciałem to ukryć, potem jednak powiedziałem o tym żonie - w pierwszym momencie drwiła z tego, że ktoś obcy ma naprawić nasze życie seksualne, jednak w dzień wizyty napisała mi budującego sms-a, wskazującego, iż w seksuologu pokłada jakieś nadzieje... jakiś czas później, już po wizycie w jednej z kłótni powiedziała, że wcale nie wierzyła i zaprzeczyła tamtym słowom mówiącym o nadziei i tęsknocie za dawnym łóżkiem. Lekarz dał mi doraźnie tabletki - jedne na wzmocnienie erekcji (choć w zasadzie ich nie potrzebowałem) i jedne typowo na wydłużenie seksu, spowolnienie wzrostu napięcia seksualnego. Gdy wróciłem do domu żona wypytywała, żartowała czy dziś testujemy. Nie testowaliśmy a w ciągu kolejnych dwóch miesięcy odmawiała seksu aż w końcu sama zaproponowała. Tabletki zadziałały jak powinny - seks był dłuższy, antydepresyjne ich działanie spowodowało, że czułem spokój, nie było wysokiego tętna ani paniki. Wzmocnienie erekcji natomiast spowodowało, że od razu po wytrysku byłem w stanie kochać się jeszcze raz... Żona nie miała orgazmu mówiła, że to z powodu trudności skupienia się nad seksem w związku z odczuwanym wówczas dyskomfortem zdrowotnym (hemoroidy). Pojechałem do seksuologa dla Niej i dla Nas, chciałem działać, coś zmienić... lekarka powiedziała, że poza lekami potrzebuje terapii, poszukania w głowie skąd ten problem i powiedziała mi jeszcze jedną ciekawą rzecz: że myślę o samym sobie dobrze gdy w ten sposób myśli o mnie żona i analogicznie myślę o sobie źle, gdy ona tak o mnie myśli. Ostrzegła, że nieleczony ten problem nie tylko może się nasilać ale i przerodzić w inny jak np. depresja. Rozmowa z takim lekarzem była trudna, miałem wrażenie, że siedzę w gabinecie nagi a ktoś wpatruje się w moją duszę. Głos mi się łamał, nie wiedziałem co mówić i jak. Dowiedziałem się też, że około połowa facetów doświadcza przedwczesnego wytrysku ale to maskuje np. masturbując się przed stosunkiem bądź przeciągając współżycie, robiąc sobie pauzy sprytnie wykorzystywane na niestandardowe pieszczenie kobiety w tym czasie. Nie byłem w łatwej sytuacji gdyż możliwości masturbacyjne z chwilą wprowadzenia przenośnej toalety (o jakiej wspominałem kilka postów wcześniej) stały się ograniczone. Kontrola seksu podczas możliwej dla pozycji na jeźdźca też jest trudna a jednocześnie wszelkie próby owego przedłużania były traktowane przez żonę podejrzliwie (dawniej nasz seks wolny był od pośpiechu, pauzy i wszelkie uzupełnianie go pieszczotami były czymś naturalny co na pewno też odgrywało swoją rolę). Wszystko potoczyło się tak, że niestety więcej tam nie wróciłem...

niedziela, 14 października 2018

Upadek seksu

Poza seksem pierwszy raz po ciąży, ta sfera załamała się między Nami. Nie wiele było przy tym prób, może 4 czy 5 ale wszystkie ona kończyły się fiaskiem. Spowodowane było to przez faltstart a mówiąc w języku medycznym, przez przedwczesny wytrysk. Coś z czego za gówniarze powszechnie się żartuje, w praktyce jest poważnym problemem - sam się o tym przekonałem... skutkiem tego seks trwał ok. 1 minuty, rozczarowując żonę. Zanim ona się podnieciła, ja już kończyłem i wcale nie było to przyjemne. Kolejne próby spowodowały, że w momencie intymności bicie serca przyśpieszało tak bardzo, że było słyszalne, ciało drżało, kark cierpł w dziwny sposób i odczucie paniki, strachu, obawy przed niezadowoleniem żony, kolejnym upokorzeniem. Najgorsze jednak było poczucie, że nie jestem facetem, że nie zasługuje na udany seks ani na nią. Żona natomiast postrzegała to jako robienie mi dobrze, nie dostawanie nic, zabijanie w niej kobiety... wydaje mi się, że nie rozumiała istoty tego problemu, zakładając, iż to moja wina. Prawda jest jednak taka, że przedwczesny wytrysk jest zaburzeniem nerwicowym i lękowym - dotknął mnie więc zacząłem czytać... powodem tego problemu bywają relację między partnerami i nie mam wątpliwości, że tak jest właśnie w moim przypadku. Stres, nerwy, zapadające w serce słowa, a następnie łóżko w którym chciałem się wykazać. Przestało ono Nas godzić i łączyć a zaczęło dzielić niszcząc sfery z seksem formalnie nie związane. Myślę, że żona uważająca, że i tak w łóżku musi robić wszystko, nie dopuszczała do siebie opcji, że problem ten można rozwiązać Razem bądź wcale. Skupiła się na złości, na niezadowoleniu i rozczarowaniu. Przez okres roku jedynie raz nawiązaliśmy w łóżku dialog o tym problemie a nawet żona wykazała słowne wsparcie... powiedziała chyba jednak coś co wypadało a nie w co wierzyła. Wina spadła dla mnie i dodatkowo stan się pogorszył. Dziś seksu zwyczajnie się boje, nie wyobrażam go sobie z nikim a z żoną najmniej gdyż od zawsze, wbrew jej obecnej opinii, liczyło się dla mnie jej zadowolenie. Nigdy nie było tak, że jedynie brałem ale cóż z tego skoro dziś tak jest to ocenione...

sobota, 13 października 2018

Pewne święta

Było to pierwsze Boże Narodzenie na swoim.. nie spędzaliśmy jednak tych świąt w nowym domu, lecz w rozjazdach. Zdarzyło mi się wówczas coś, co zdarza się wielu Polakom w tym czasie: upiłem się. Ja pijany, to człowiek sentymentalny, spokojny i chętnie wyznający żonie miłość - nie inaczej było o tym razem ale... upicie spowodowało, że wymiotowałem, stając się tym samym jeszcze bardziej potrzebującym pomocy. Dodam, że zdarza mi się to rzadko. Większość żon w takiej sytuacji nie byłaby zadowolona, jednak u Nas wydaje mi się, że wykroczyło to poza pewne granice. Żona po powrocie do domu uderzyła mnie dość mocno w klatkę piersiową - nie pamiętałem jednak tego od razu, przypomniałem sobie po kilku dniach, dzień później bolał mnie po prostu mostek. Tej samej nocy - co już dobrze pamiętałem - żona powiedziała do mnie: ty jebany kaleko! Dodając coś w rodzaju: zobacz na co mnie skazałeś. Nigdy wcześniej nie nazwała mnie kaleką, zostałem zdegradowany z osoby niepełnosprawnej do kaleki i nie chodziło jedynie o określenie. Była to jej odpowiedź na to, że wymiotuje i, że musi się mną zajmować. Był w nich jakiś żal, pretensje o coś więcej niż przesadzenie z alkoholem. Te słowa z dzisiejszej perspektywy postrzegam jak wstęp do właściwie wszystkiego co w ciągu następnych dwóch lat się między Nami działo. Za słowa o kalece później mnie przeprosiła ale okazało się nie mieć to żadnego znaczenia. W towarzystwie wielokrotnie później wypominała mi te upicie ale o tym co było po powrocie nie wie nikt.

wtorek, 9 października 2018

Trzeci kryzys

Zazwyczaj kryzysy dość płynnie przechodzą z jednej sytuacji w drugą, zarówno jeśli chodzi o początek jak i koniec. Trzeci kryzys jednak wyraźnie zaczął się gdy zamieszkaliśmy w nowym miejscu - kupno domu, nowe życie, okazały się środowiskiem najpoważniejszego jak dotąd kryzysu. To już drugi rok a on wciąż trwa.. co gorsza - jego końca nie widać. Spustoszenia jakich dokonał także są największe, już nie tylko w Jej ale i w mojej głowie i w sercu. Doszło do sytuacji które nigdy wcześniej nie miały miejsca, a pozostałe nasiliły się na niespotykaną skalę. Łóżko, zmęczenie, chłód emocjonalny, coś na wzór romansu, obwinianie, przebiegunowanie wartości... to motywy przewodnie jakie wykreowały naszą obecną sytuację. W tym momencie żyjemy bardziej obok siebie niż ze sobą, bez spoglądania w przyszłość dalszą niż kilka dni. Bywało już kiedyś źle między Nami ale gdzieś w sobie zawsze miałem nadzieje, teraz nie wiem nic a czasem myślę, że co będzie to będzie. Jest tak jakby moja żona umarła a ja jedynie wspominam. Siadam często w ciszy i się rozglądam po ścianach.. nie wiem gdzie jestem ani kim, jakby nie istniało nic z tego co znałem, co wiedziałem. Ciemność rozjaśnia jedynie mała iskierka - moja córka.. to trwa już kolejny rok. W tym czasie oddech udało się złapać niewiele razy.

czwartek, 4 października 2018

Droga do celu

Większości ludzi, własny dom kosztuje pracę i określony wkład finansowy - Nas także, lecz mnie dodatkowo również zdrowie. Chcąc zarobić jak najwięcej i jak najszybciej, zrujnowałem swoje i tak kiepskie zdrowie. Praca po 12h dziennie, często 7 dni w tygodniu swoje zrobiła - schudłem w sposób zauważalny, część z tej masy to dodatkowo niestety nie do odbudowania masa mięśniowa, kręgosłup skrzywił się jeszcze bardziej, przykurcze nasiliły. Najpierw odkładanie na zakup. Potem na spłatę długu w rodzinie, następnie na remonty i wyposażenie. Miewałem trudne chwile gdy brakowało zapału, chciałem czasem to rzucić, wyjść do ludzi... wtedy żona mówiła, że mamy cel, że trzeba się zebrać w garść i zachowywać jak dorośli jeśli chcemy coś mieć. Wiedziałem, że zapłacę dodatkowo za to wszystko ale skali tego nie przewidziałem.. mimo wszystko chciałem dać dom rodzinie, z chorobą i tak bym nie wygrał. Stało się jeszcze coś: 'odspołeczniłem' się, przestałem wychodzić do ludzi, świat przestał mnie widywać gdziekolwiek. Nie było dotąd takiego etapu w moim życiu, byłem aktywny, miałem wielu znajomych. Dziś gdy spoglądam w przeszłość czuje żal, smutek i rozczarowanie...

środa, 3 października 2018

Nowy cel: mieszkanie

Gdy urodziła się córka, szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że kąt u rodziców jest a na pewno niebawem będzie za ciasny. Początkowo zaczęliśmy szukać czegoś dla córki, kupić i wynająć a potem żeby było dla niej, jednak spięcia z rodzicami spowodowały, że postanowiliśmy kupić coś na teraz. W każdym bądź razie od wielu miesięcy pracowałem ile pozwalał organizm (ponownie włączyłem wyższy bieg choć wydawało się, że już dotychczasowe tempo jest szaleństwem).. i udało się - kupiliśmy piękne, jednopoziomowe, duże mieszkanie... spełnienie marzeń, rekompensata za wiele ograniczeń i wyrzeczeń, miejsce w którym mieliśmy wszyscy być szczęśliwi. Bez kredytu, blisko znajomych i rodziny. Te mieszkanie miało być nagrodą. Tak wtedy to wszystko widziałem. Wymarzony obraz żony plus dom marzeń. Wszystko było wielokrotnie omówione, zestawiane z dotychczasowymi doświadczeniami. Okazało się jednak, że szczęście z niego czerpała jedynie córka mająca przestrzeń, spokój i wygodę. Od tego momentu zaczyna się prawdziwa historia czarnych luster, wszystko inne o czym pisałem dotąd było jedynie wstępem o Nas, o mnie, o niej... jak to wszystko możliwe? Nie wiem, nie znam odpowiedzi na te pytanie. Dlaczego osiągnięcie wspólnego celu niszczy wszystko to co mu przyświecało? Co dawniej było sufitem, teraz jest podłogą...

piątek, 28 września 2018

Pierwszy seks po ciąży

To było dawno gdy dziś na to spojrzymy ale oboje dobrze pamiętamy ten dzień. Od samego rano był to dobry dzień. Nie zapowiadał seksu po czterech miesiącach od porodu i trzynastu w ogóle - wtedy nigdy nie mieliśmy dłuższej przerwy... to był dzień dawnych Nas, pełen spokoju i uśmiechania się. Fajnej zwyczajności. Dziś często wspominam siebie i ją tego dnia. Myślami wracam do wieczora kiedy oglądaliśmy film w łóżku, siedział z nami mój brat... była to komedia o lesbijkach i już podczas filmy spoglądaliśmy na siebie inaczej, śmialiśmy się w trójkę. Po kilku minut seansu flirtowaliśmy spojrzeniami, jak dawniej gdy będąc w towarzystwie na myśl przychodził Nam seks. Po filmie brat poszedł spać do innego pokoju, zgasił światło, córka spała w kołysce... żona siedziała u mnie w nogach - długo nie czekała, przyszła do mnie po kołdrze, na czworaka kołyszącym na boki pełzaniem uśmiechając się i żartując, że pewnie ma już pajęczynę między nogami. Była już po kąpieli, ugrzana pod kołdrą i świeża. Nie czuliśmy skrępowania, żadnych nerwów mimo, że dawno się nie kochaliśmy. Było i spontanicznie i z premedytacją bo czuliśmy na filmie, że coś wisi w powietrzu. Całując mnie zsunęła majtki i dosiadła mnie. Nie śpieszyła się, dała się pieścić... doszła cicho pojękując. Była zadowolona i piękna. Poczułem się szczęśliwy ale głównie z tej okoliczności, nie z seksu samego w sobie. Powiedziała, że warto było czekać rok na udany seks. Mieliśmy swój kąt, stabilizację finansową, piękne zdrowe dziecko i siebie.. czego chcieć więcej?

środa, 26 września 2018

Narodziny dziecka

Gdy żona urodziła... poczułem strach i radość jednocześnie, to coś z jednej strony niesamowitego, dowodzącego, iż coś osiągnęło się w życiu, a z drugiej sytuacja nowa, nieznany świat w którym w głowie bez odpowiedzi pojawia się setka pytań. Miałem córkę już w pokoju na rękach, żona wciąż była na sali ale po kilku minutach byliśmy już wszyscy Razem. To Razem od tego momentu nabrało zupełnie nowego znaczenia - po powrocie do domu pierwszy raz napisałem Kocham Was a nie Kocham Cię. Świat się dla mnie zmienił... ja, taki i taki, miałem żonę, dziecko, dom, pracę - przecież to coś co nie udaje się wcale wszystkim. Wtedy myślałem, że to wielkie osiągnięcie... i moje i Nasze. Usypiałem małą bujając kołyską, potem bujając na kolanach. Nie mogłem wstawać do niej w nocy ale uczestniczyłem we wszystkim, od kąpania po kolki i to było niesamowite. Żona cieszyła się dzieckiem, mną wydaje mi się, że chyba też... było nas troje, już nie dwóch, wówczas po raz pierwszy na bardziej poważnie pojawił się pomysł domu, mieszkania - czegoś swojego, czegoś na przyszłość i dla Nas i dla małej. Żona szybko wróciła do sił psychicznych, jej ciało także. Dla mnie pojawiła się kolejna motywacja do działania, do pracy, do nie myślenia o sobie, do zapewniania rodzinie wszystkiego, do układania relacji z żoną w taki sposób abyśmy tworzyli rodzinę - nie bez problemów ale kochającą się - mimo wszystko. Nie dało się wówczas nie patrzyć z nową nadzieją w przyszłość. Żona w ciąży martwiła się, że przeleje miłość na córkę a okazało się, że pokochałem ją jeszcze bardziej - choćby za to, że dała mi i Nam taki skarb jak córka. Nagle czymś seksownym stało się w niej dodatkowo to, że jest matką.. podobnie w kwestii powodów do szanowania jej.

poniedziałek, 17 września 2018

Starania się o dziecko - V etap (ciąża)

Po kolejnych miesiącach bezowocnego seksu i zabiegów medycznych jakie nie dały nam ciąży, postanowiliśmy odpuścić na jakiś czas leczenie. Któregoś wieczoru oglądając serial, zaproponowałem żonie seks. Zgodziła się bez większego entuzjazmu wcale nie myśląc o poczęciu i... zaszliśmy w ciąże całkowicie naturalnie. Kolejne dwa tygodnie żona była nie do wytrzymania, złośliwa i ciągle wściekła - miałem dość ale wszystko prysło gdy test a potem badanie krwi potwierdziły ciąże. Trzy kolejne miesiące były czasem migren, siedzenia w zaciemnionym pokoju, wymiotowania i strachu przed poronieniem - bałem się panicznie za każdym razem gdy wymiotowała lub kucała ale udało się. Kolejne etapy ciąży były spokojniejsze, oboje się cieszyliśmy tym stanem, szykowaliśmy wszystko pod dziecko. Dokładne badania potwierdziły, że dziecko jest zdrowe. Któregoś wieczoru żona poprosiła bym obiecał, że nigdy nie będzie tak, że przeleje całą miłość na córkę a on na tym straci. Zapewniłem ją, iż nigdy tak nie będzie i dotrzymałem słowa dzieląc miłość na nie obie. Przez całą ciąże nie uprawialiśmy seksu, żona się bała choć mi niesamowicie podobała się w tym stanie. Była dla mnie jeszcze większym cudem gdy nosiła w sobie Nasze dziecko. Zmiany w jej ciele były dla mnie kwintesencją natury.. W czasie ciąży żona dużo leżała. Niekiedy gdy ja pracowałem, leżała w łóżku i patrzała na mnie mówić: Kocham Cię. Odpowiadałem: za co? A Ona: za to. że taki jesteś. Klepała później w poduszkę mówiąc: chodź już do łóżka. Wierzyłem, że przeżywamy czas jaki od pokoleń scala ludzi na zawsze jeszcze większą miłością i jest sensem życia każdego człowieka.

Starania się o dziecko - IV etap (leczenie)

Gdy ogólne poprawienie wyników moich i żony nie doprowadziło do poczęcia, zdecydowaliśmy się na bardziej fachowe i medyczne wsparcie - przebyliśmy kilka zabiegów inseminacji i jeden in vitro - wszystkie nie udane.. wiązało się z to z lekami, pobytem żony w szpitalu. Cały czas byłem przy niej.. siedziałem przy jej łóżku gdy spała po narkozie, starałem się wspierać gdy mimo zabiegu dostawała miesiączki. To nie jest łatwe ani dla  kobiety ani dla mężczyzny jeśli decyzja o ciąży jest wspólna...aby to zrozumieć trzeba doświadczyć na własnej skórze, poczuć strach i nadzieje jednocześnie. Patrzałem w oczy żony podczas zabiegu inseminacji i in vitro a gdy miała jakieś badanie, gdzie musiała być sama, jedyne o czym myślałem to czy traktowana jest z szacunkiem, czy lekarze widzący ją nagą, przytomną bądź nieprzytomną, obchodzą się z nią z szacunkiem. Ciało żony było zawsze dla mnie sacrum, nie czułem więc zazdrości czy skrępowania w takich sytuacjach. Ważne było aby wszystko się udało i abyśmy wrócili do domu. Po zabiegu zawsze był nerwowy czas wyczekiwania na test ciążowy. W miarę możliwości starałem się wówczas aby miała jak najmniej stresu i dużo odpoczywała. Żona zawsze chwaliła mnie za ten czas. Często wcześnie rano jechaliśmy na zabieg, po powrocie żona kładła się do łóżka a ja siadałem do pracy.

Starania się o dziecko - III etap (codzienny seks)

Moje wyniki nasienia udało się bardzo poprawić, przed każdym współżyciem 10 min leżałem z zimnym okładem na mosznie a jednocześnie w dłoni trzymałem prące bo jemu chłód nie służy. Kochaliśmy się rano i wieczorem, głównie z nakazu lekarza niż wypracowanej atmosfery, więc seks, a po nim leżenie żony z biodrami do góry - wpisało się to w schemat nastawiony na posiadanie dziecka.. taka częstotliwość seksu bardzo mi odpowiadała, choć dominowała w nim średnio fajna mechaniczność: często do seksu żona się nie rozbierała, ściągała jedynie majtki, zazwyczaj nie całowaliśmy się.. Dążąc do tego aby mieć nasienie jak najlepszej jakości, nie masturbowałem się w ogóle, nie było z resztą takiej potrzeby przy codziennym seksie. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że rok braku masturbacji spowoduje, że po zajściu w ciąże nie będę już w stanie tego robić - dotychczas robiłem to na toalecie w łazience ale w tamtym okresie aby ułatwić żonie, załatwiałem się na toalecie przenośnej więc masturbacja była niemożliwa. Także fizycznie stało się to dla mnie trudne (z powodu niepełnosprawności). Gdy zabrakło więc seksu, pojawiło się duże napięcie, nieustanne podniecenie i krótszy czas seksu gdy już do niego doszło (ale o tym później, zdecydowanie później). Zanim jednak do tego doszło, co miesiąc test ciążowy był negatywny a w żonie narastała frustracja. Bardzo chciałem mieć dziecko ale także chciałem je dać żonie, kobieta czuje się gorsza gdy ma problem z zajściem w ciąże.

czwartek, 13 września 2018

Starania się o dziecko - II etap (obwinianie)

Starając się o upragnione dziecko, udało Nam się ustalić, że żona nie jest nosicielem mojej choroby a więc zagrożenie poczęcie przez Nas dziecka chorego na SMA 2 jest statystyczne, czyli takie same jak w przypadku innych zdrowych par. Był to trudny ale ważny dzień po którym mogliśmy już bez obaw kochać się. Mimo niezabezpieczania się, testy ciążowe wciąż były negatywne. Zlecono mi badanie nasienie jakie wykazało, że łączna liczba plemników jest obniżona, są średnio ruchliwe a przede wszystkim plemników prawidłowo zbudowanych miałem bardzo mało. Wtedy ponownie w oczach żony zobaczyłem złość i pretensje, powiedziała, że  przeze mnie kolejny raz ma pod górkę i, że nie może być normalnie. Doszło także do sytuacji, że w towarzystwie żartowała o mnie w mojej obecności, że musi skorzystać z czyjejś pomocy w robieniu dziecka bo ja nie umiem. Bolało. Okazało się, że moje problemy nie miały związku z niepełnosprawnością lecz z siedzącym trybem życia. Podobnie jak u zawodowych kierowców. Wyniki bardzo udało się poprawić stosując dietę i suplementację. Ciąży jednak wciąż nie było. Badanie żony wykazało skrzywienie szyjki macicy i znacznie obniżony poziom płodności (ale nie bezpłodność) plus zaburzenia hormonalne. Podłamało to żonę ale starałem się ją wspierać podkreślając, że na spokojnie będziemy próbować. Na myśl nie przyszło mi do głowy, aby ją obwiniać. Później chwaliła mnie za postawę podczas ciąży, za otwartość, za to, że wielu facetów ma opory przed badaniem nasienia a ja nie...

Starania o dziecko - I etap (obawy)

Starania o dziecka były dla Nas czymś nowym. To oczywiście skoro postanowiliśmy uprawiać seks bez zabezpieczenia. W przeszłości skutki tego były by określane jako konsekwencję, lecz w nowej sytuacji były czymś upragnionym przez Nas oboje. Chcieliśmy być rodziną.  Zona powiedziała, że zaczynamy coś nowego, że kryzys mamy za sobą i nie ma sensu myśleć o tym co było złe. Początkowo bardzo się bałem, że możemy począć dziecko chore, iż odziedziczy po mnie chorobę. Jestem bowiem chorującym nosicielem, więc gdy żona była by zdrową nosicielką, zagrożenie wystąpienia choroby było by duże (ale nie pewne). Pamiętam jedną z pierwszych nocy gdy żona zalotnie na czworaka podpełzła do po łóżku, zsunęła majtki i usiadła na mnie. Zaczęliśmy się kochać, uśmiechnęła się wtedy rozmarzona i podniecona pytając: To co do końca? Przestraszyłem się. Powiedziałem, że nie, iż lepiej poczekać aż sprawdzimy nosicielstwo. Wtedy ewidentnie rozczarowałem ją. Żona jednak też się bała ale w tamtej chwili na moment górę wzięło założenie, że choroba ta w jej rodzinie nigdy dotąd nie wystąpiła. Nie dawało to jednak pewności. Umówiliśmy się więc do dobrego ginekologa i na badania genetyczne

wtorek, 11 września 2018

Okres normalizacji po drugim kryzysie

Kryzysy mają to do siebie, że czas jaki po nim następuje, jest lepszy od samego kryzysu... ale jednocześnie jest to złudne - człowiek cieszy się, że nastaje spokój, sztorm uspokaja się i można odpocząć. U Nas było tak samo... ewidentnie zmalał a wręcz zniknął problem moich ograniczeń i niepełenosprawności - ale chyba dlatego przede wszystkim, iż żona skupiła się na problemie jaki wówczas pojawił się w mojej rodzinie. Udało się dokonać także namacalnych zmian jak np. odsunięcie się od rodziców - relacje z nimi poprawiły się ale niestety jedynie na pewien czas. Udało się wywalczyć osobną kuchnię i całkowicie swój kąt choć w domu rodziców. Dziś wspominam to jak coś czym żona cieszyła się jak nigdy wcześniej. Poprawiło to nasze relację ale z czasem problemem stała się wspólna łazienka a tej nie dało się podzielić ani zrobić osobnej. Między Nami było na tyle dobrze, że rozpoczęliśmy starania o wymarzone, upragnione dziecko - umożliwiły to względnie dobre stosunki z rodzicami, dobra sytuacja materialne, odremontowania typowo pod Nas dwóch pokojów i wygospodarowania miejsca dla przyszłej pociechy. Wrócił także seks, nie zawsze udawało mi się ją zadowolić ale bywała zadowolona. Mimo tego wszystkiego, gdzieś we mnie wracał ostatni kryzys, pojawienie się innego faceta, nie ustalonej do końca relacji z nim i słowa jakie padały w tamtym okresie pod moim adresem - bolesne, krzywdzące, często niesprawiedliwe, niekiedy poniżające i uderzające w moją niepełnosprawność a ja jej nie wybrałem, przeciwnie - w swoim życiu zrobiłem wszystko co byłem w stanie aby w jak jak najmniejszym stopniu rzutowała na moje, a później i jej życie.

środa, 29 sierpnia 2018

Drugi kryzys

Gdy nastąpił drugi kryzys, byliśmy już po ślubie od ponad roku jednak w związku już od kilku lat (większość tego czasu mieszkaliśmy ze sobą, mając wspólne finanse i właściwie wszystko). Kryzys ten był zdecydowanie poważniejszy niż pierwszy a to z trzech podstawowych powodów:
-  na końcowy jego okres żona wyprowadziła się (deklarując przy tym, że nie wróci);
-  w jego przebieg i powody wmieszani byli moi rodzice;
-  pojawił się inny facet.
Był to okres kiedy żona podjęła pracę 30 km od domu a jednocześnie nasiliły się problemy z rodzicami - żona wskazywała za powód kryzysu ich mieszanie się w nasze sprawy, jednak z czasem okazało się, że pojawił się również a może przede wszystkim inny facet. Wówczas od 2-3 miesięcy nie uprawialiśmy seksu a 2-3 tygodnie z tego, było okresem kiedy żona traktowała mnie bardzo źle. Poznałem jej drugą twarz, posługującą się wulgaryzmami, poniżeniem i agresją. Był to też pierwszy raz gdy powiedziała, że nie radzi sobie z moją chorobą, że brakuje jej tego co odbiera jej i nam moja choroba - było to też umiejętnie podsycane przez tego faceta. Nie wiem co dokładnie ich łączyło, wyjawiła kiedyś tylko że całowała się z nim, spotykała po pracy i była z nim na dyskotece. Gdy wyprowadzała się, wiedziałem już o nim.. nie spałem wtedy kilka dnia, jeździłem do niej, dzwoniliśmy do siebie - płakaliśmy oboje. Gdy wróciła po kilkunastu dniach zaczęliśmy odbudowywać Nas. Kilka miesięcy później znalazłem jej rozmowę na skype z siostra i zdanie: "I tak zrobiłam tak, że to wszystko jego wina". Zostałem rozliczony za swoje błędy z rodzicami i dziś to rozumiem, ale za jej znajomość nie usłyszałem nigdy przeprosin, ciężar odbudowywanie też spadł głównie na mnie i na moje starania. Żona wielokrotnie później w towarzystwie podkreślała, że to ja zawiniłem w tym kryzysie, nigdy nie wspominając o drugim dnie o jakim wiedzieliśmy tylko my i jej siostra.

piątek, 3 sierpnia 2018

Życie z rodzicami

Podstawowym problemem jaki pojawił się w naszym życiu, stało się życie z rodzicami pod jednym dachem. Zajmowaliśmy wówczas jeden pokój, do jakiego w dodatku niestety przyzwyczajeni, przez co często wciąż z nami przesiadywali. Żonie (choć jeszcze wtedy nie) bardzo to przeszkadzało i mi z resztą też. Negatywnie wpływało to na prywatność, intymność i nasze relacje, jednak mimo pojawiających się burz, byliśmy blisko - fizycznie jak psychicznie. Stopniowo podejmowaliśmy próby wpłynięcia na moich rodziców o odstąpienie nam góry, gdzie można było zorganizować kuchnie i nieco się odgrodzić, ale szło to jak po gruzie. Zaskakująco ciężko było pojąć rodzicom taką potrzebę jednak w końcu ulegli. Argumenty podawane przez żonę w tej kwestii były niepodważalne, jednak zaniepokoiło mnie to, że zaczęła je używać przeciwko mnie - zauważyła bowiem, że mam problem ze skutecznym wpływaniem na rodziców i miała rację choć z drugiej strony, narzucenie komuś czegoś w jego własnym domu zazwyczaj jest trudne. Między nami dochodziło jednak do sytuacji gdy kłótnia dotycząca kwestii nie związanych z mieszkaniem z rodzicami, kończyły się atakiem żony w stylu: a ostatnio twój tata.. (...) a ty nie zrobiłeś na to tego i tego. Był to argument zamykający mi usta gdy miałem jej coś do zarzucenia (kompletnie nie związanego z tym problemem). Wiele nocy przez to nie spałem, czułem się bezsilny, ona wiedziała, że w ten sposób może zawsze skutecznie uderzyć i czyniła to. Ostatecznie przeniesienie na górę udało się, a nasze relacje poprawiły się. 

czwartek, 26 lipca 2018

Okres normalizacji po pierwszym kryzysie

Po wstrząsie jaki oboje przeżyliśmy w związku z perspektywą możliwości realnego rozstania, wydaje mi się, że oboje wyciągnęliśmy wnioski. Bałem się wtedy, że ją stracę i chyba ona również się przestraszyła. Rozchorowałem się wtedy ale w sercu był spokój, zadbała o mnie i pomogła wrócić do zdrowia. Był to jak się okazało jedyny poważny kryzys, wnioski z którego nie sprowadzały się wyłącznie do mojej winy. Z każdym z kolejnym tak właśnie było, co dziś uważam za coś co w perspektywie czasu Nam bardzo zaszkodziło. Związek to dwie a nie jedna osoba, dlatego wina nigdy nie leży tylko po jednej stronie a zreflektowanie stanowiska jednej osoby, niewiele da. Zawsze byłem nią ja. Byłem tym od naprawiania. Mimo to stopniowo wróciła namiętność i codzienne ciepło. Zdarzały się sporadycznie jeszcze kłótnie i gorsze dni, ale nie były to kryzysy. Wydaje mi się, że uwaga narzeczonej skupiła się wówczas na zmianie pracy i remoncie naszego kąta - mieszkaliśmy wtedy jeszcze z rodzicami. Gdy zrobiliśmy remont, jednocześnie przeżyliśmy bardzo dobry okres, związany z pracą żony nad morze. Każdej nocy byliśmy tam razem, relacje kipiały od wspólnych planów i bliskości.

sobota, 14 lipca 2018

Pierwszy kryzys

...pierwszy kryzys pojawił się po ok. pięciu latach. Wówczas pamiętam to jak dziś, miało to miejsce w dzień wszystkich świętych. Żona była wtedy moją narzeczoną, nie był to okres kłótni tylko jakiejś załamującej rezygnacji, z Nas i z dotychczasowego życia. Chciała odejść, wyjechać za granice do siostry ale nie miała też na to większego planu. Wtedy pierwszy raz uderzyła mnie możliwość że to wszystko się może skończyć, że nie jest tak jak ona mówiła po kłótni: kłótnie kłótniami ale nie jest to rozstanie, nie wolno mi nigdy tak myśleć - tak mawiała. Załamało mnie to wtedy, stając się m.in. powodem takiego spadku odporności, że omal nie umarłem na zapalenie płuc. Pamiętam noc gdy to naprawiliśmy - zapytałem ze łzami w oczach: która Ty to Ta prawdziwa... objęła mnie i płacząc powiedziała, że ta co mnie kocha. Był mróz, spaliśmy przy otwartym oknie... zawiało mnie. Pamiętam obudziłem się dzień później w nocy a ona na mnie patrzała. Widząc, że nie śpię zapytała czemu tak ciężko oddycham. Myślała wtedy, że to stres..  pewnie też ale jednocześnie już wtedy w układzie oddechowym działo się coś złego. Mieszkając wtedy wciąż ze sobą, oficjalnie się rozstaliśmy. Trwało to jakiś tydzień. Aż do owej nocy. Nie pamiętam dokładnych powodów chyba nie było sprecyzowane, ale było to ostrzeżenie...

czwartek, 5 lipca 2018

Nerwowość, niepokoje i lęki

... od samego początku, żona miewała lęki, głównie nocą - gdy opuściła dom rodzinny, nieustannie śnił jej się ojciec i różne nerwowe sytuacje z domu. Wtedy zrywała się w panice i szukała mnie w łóżku. Zazwyczaj szybko zasypiała ale czasem zdarzało się tak kilka razy na noc. Wiedziałem kiedy to nadchodzi nawet jeśli spałem tyłem do niej - wtedy na chwilę przestawała oddychać, dziwnie sztywniała a następnie zrywała się coś krzycząc, gestykulując, czasem nawet wstając z łóżka. Trwa to do dziś, ale doszły do tego zwidy. Siada i pokazuje, że ktoś lub coś jest w pokoju, przy łóżku. Ma normalnie otwarte oczy i widać, że wierzy w to co mówi. Od zawsze mnie to martwiło, zawsze staram się wtedy uspokoić ją, wyciszyć i najczęściej się udaje choć z czasem, jej reakcję na moje działania zaczęły coraz bardziej przeistaczać się w agresję słowną wobec mnie: wyzwiska, podniesiony ton etc. Wiem, że istnieje coś takiego jak parasomnia, mówiłem jej o tym.. chciała kiedyś nawet pójść do specjalisty, celem pomocy w tym problemie i ogólnie z tym, jak to sama powiedziała "co ma w głowie". Nie wiem nawet kiedy porzuciła ten pomysł.. może gdyby się zdecydowała, nie doszło by do wielu złych sytuacji w których nerwy doprowadziły do przekroczenia wielu granic, jakich przekraczać nie powinno się.

wtorek, 3 lipca 2018

Symptomy autorytaryzmu

Moja obecna żona pochodzi z rodziny w której ojciec, był panem i władcą, czepiającym się wszystkiego despotą. Podstawą było aby wszystko było tak, jak on chce, kwestia czy miało to dobre konsekwencją pozostawała drugorzędna. Obiektywny słuszność tej go nie interesowała.
Żona uciekła od niego, wielokrotnie powtarzała, jaką atmosferę powodował w domu jej ojciec, że potrafił znaleść dziurę w całym i, że ją to wyniszczało nerwowo o fizycznie - w miesiąc potrafiła schudnąć 10 kg.
Około pół roku bycia ze sobą, zauważyłem, że żona ma skłonność do rządzenia. Początkowo nie kierowała tego bezpośrednio do mnie, lecz widziałem to w relacjach z innymi. Założyłem, że jest po prostu charakterna ale do myślenia dało mi pewne jej zdanie. Po jakiejś małej kłótni, podając jej powód, powiedziała: Kłócimy się bo kiedyś na wszystko się zgadzałeś a teraz nie. Zrozumiałem wówczas po raz pierwszy, że tkwią w niej cechy jej ojca, że to przed czym kiedyś uciekała, zaczyna przekładać na nasz związek. Wówczas dotyczyło to jeszcze drobiazgów ale stopniowo, żona zdobywała w związku coraz większą władzę, doskonale mnie wyczuła aż wreszcie zaczęła kreować nasze relacja dokładnie tak, jaką miała wizję.

piątek, 15 czerwca 2018

Codzienność na jakiej upływał czas

Pisze to wszystko aby ukazać pewien kontrast, przedstawić skalę zmian, ich diametralność... ich możliwość bez względu na wszystko, na pewność a raczej jej pozory. Osoba niepełnosprawna to nie jest zwykła osoba, dlatego związek z nią także jest i będzie inny - punktem odniesienia jest związek, relacje uczuciowe i intymne pomiędzy dwojgiem zdrowych, normalnych.. ludzi. Dlatego opowiem wam o codzienności, o czasie spędzanym ze sobą i o tym, że zawsze zdawałem sobie sprawę, iż monotonia zabija wszystko. Dbałem o to, aby jej nie było, dbałem o to dla Niej i dla siebie. Na czym dokładnie to polegało? Na tym aby wychodzić do znajomych, jej, moich, wspólnych... bliskie spacery i dalsze, dłuższe wypady: biwak, weekendy u brata, wyskoki nad morze, kino, dyskoteki, wyjścia do restauracji. Niczym normalni ludzie... Ponadto starałem się aby żona, miała także czas dla siebie: zakupy z koleżankami, wyjścia do SPA. Nie da się zupełnie zniwelować szarości dnia, bowiem życie składa się z codzienności jakiej zazwyczaj brakuje przebojowości, jednak można czasem ją ubarwiać. Dni spędzane wspólnie, w domu wiązały się z oglądaniem tv, grzebaniu w Internecie itd. Skala tych wszystkich dni i urozmaiceń zmieniała się, w moim odczucie bywaliśmy bardziej aktywni niż wiele par. W tym zakresie często rezygnowałem z własnych przyjemności i nawyków z przed związku z Nią: częstotliwość wyjść do kumpli, jak również ich przesiadywania u mnie, zdecydowanie spadła - żona często podkreślała, że chce czasu dla Nas, że tworząc poważny związek pewne rzeczy trzeba zmienić. I zmieniałem aż zmieniłem. I ona również. Czasem wydawało mi się, ze jest w tym zaborcza ale bagatelizowałem to. Nie brakowało mi wcześniejszego życia, miałem nowe, Ją - wytęsknioną podczas wielu nocy samotnych rozmyślań gdy chodziłem do szkoły średniej.

środa, 13 czerwca 2018

Pierwszy raz i dawny seks

Pewnie zastanawiacie się jak wygląda seks takiej pary jak my.. mimo ograniczeń, był on i jest możliwy, a przy tym był zadowalający dla obu stron. Opowiadając o przeszłości kieruje się jedynie ukazaniem kontrastu pomiędzy tym co było a tym co jest.
Można powiedzieć, że choć seks między nami było późno jak na współczesne realia, to od samego początku wisiał w powietrzu - potrafiliśmy się godzinami całować aż męczyły się usta i szczęka, dotyk stopniowo coraz bardziej intymny, następnie miłość francuska w obie strony, petting itd. Stosunek odbyliśmy jednak dopiero po kilku miesiącach - niestety na szybkiego i w lekkiej panice bo nie było warunków. Oboje jednak bardzo się tym cieszyliśmy a potem kochaliśmy się kilka razy dziennie, niekiedy całe noce. Miewałem penisa w sine pręgi (pewnie od pozycji na jeźdźca) a cipka żona bywała tak spuchnięta (wargi i łechtaczka), że nie dało się nawet włożyć palca. Pogryzione usta, malinki, podrapane plecy, pogryzione obolałe sutki. Z racji mojej niepełnosprawności, pozycje w łóżku były i są ograniczone - jeździec przodem i tyłem, klasyczny jak i analny, w wariantach oparcia kolan partnerki bądź stóp na łóżku, do tego 69 i inne pieszczoty. Żona (wówczas jeszcze nie) czasem miewała orgazm a czasem nie. Gdy je miała, było ich kilka, jeden po drugim, niekiedy wiązało się to z kobiecym wytryskiem. Łóżko było dla nas azylem, nie tylko miejscem seksu. Nie było pośpiechu, było wzajemne skupienie się na sobie, dało się wyczuć, że w trakcie myślimy o sobie wzajemnie, angażujemy się, jakbyśmy chcieli wzajemnie w siebie wejść cali, skryć się i tam zostać. W towarzystwie flirtowaliśmy, często żona otwarcie mówiła o seksie, o naszym dopasowaniu, chwaliła mnie.

piątek, 8 czerwca 2018

Opieka w związku z ON

...dziś opiekowanie się mną, nazwał bym ciemną stroną bycia w związku, właściwie bycia z kimkolwiek, jednak nie zawsze tak było. Sam inaczej to postrzegałem i oceniałem, lecz przede wszystkim moja wybranka miała skrajnie odmienne do tego podejście. Oceniając naszą przeszłość dostrzegam, że w poznawaniu opieki nade mną i mojej choroby, nie było etapów, było właściwe całe obnażenie tego, jak wygląda życie z kimś takim jak ja. Nie wchodząc w szczegóły, sprowadzało się to i wciąż sprowadza, do:
- pomocy przy zmianie pozycji w nocy (z boku na bok);
- czynności związane z toaletą i utrzymaniem higieny;
- rozbieranie i ubieranie;
- podawania bądź przytrzymanie przedmiotów;
- przesadzanie np. z łóżka na wóżek (bądź odwrotnie).
Przez bardzo krótki czas obecna dziś żona, obserwowała część tych czynności gdy wykonywane były przez moich rodziców bądź przyjaciół, regularnie ich w tym wypierając. Co ciekawe, inicjatywa do tego była całkowicie po jej stronie a jednocześnie żona niejako udoskonaliła wszelkie te czynności, doprowadziła do perfekcji w zakresie nie tylko efektywności i obniżania skali wkładanego w to wysiłku, ale i poziomu ewentualnego skrępowania. Nieustannie słyszałem, że niepełnosprawność fizyczna nie jest dla niej niepełnosprawnością, mawiała, że jest czymś co odmienia sposób radzenia sobie w danych sytuacjach i, że wszystko, dosłownie wszystko jest do pokonania. Będąc postrzegany jako osoba zdrowa, poczułem się zdrowy jak nigdy wcześniej.

wtorek, 5 czerwca 2018

Dawna intymność

Dawną intymność z dzisiejszej perspektywy postrzegam jak magię.. podobne mam zdanie jeśli dokonuje porównanie dawnych Nas i ówczesnych czy też obecnych par. Mówiąc o intymności nie mam na myśli jedynie seksu choć i ta kwestia się do niej zaliczała. O seksie jednak  opowiem później..
W dość krótkim czasie, byliśmy bardzo blisko fizycznie.. co łączyło się automatycznie z psychiką i emocjonalnością. Wszystko to co zazwyczaj zawstydza i krępuje ludzi, u nas stało się jednością. Nie ukrywaliśmy przed sobą tego, co często ukrywają nawet pary. Zawsze wiedziałem kiedy obecna żona miała miesiączkę, była to Nasza sprawa a nie jedynie Jej. Totalna wiedza od wymiarów ciała, po rodzaj i wielkość tamponów. Nic nas nie krępowało, żadna forma intymności, obcowaliśmy wzajemnie ze swoim biologizmem, z czym związane było także Jej pomaganie mi podczas czynności higienicznych. Jeśli leżałem a chciała mi dać się napić, to brała picie w usta i wpuszczała do moich. Mycie zębów jedną szczoteczką, jedzenie i picie po sobie, mówienie sobie o wszelkich intymnych dolegliwościach, pomaganie w tym sobie.. było standardem, nigdy nie byliśmy parom w której jedna osoba wychodzi gdy chce puścić bąka czy też nie pocałuje się z rana z powodu nieświeżego oddechu. Pocałowanie się mimo opryszczki czy przeziębienia dla wielu par bywa problemem. Dla Nas nigdy nie było.. może to są banały ale składały się na pewną ważną całość w której nie udawaliśmy przed sobą lepszych czy też ładniejszych niż faktycznie byliśmy.
Taka forma intymność wydaje mi się, że skutkują całkowitą poznaniem się i zaakceptowaniem siebie takimi jakimi się jest. Na prawdę nie wiele można chcieć więcej.. szykowaliśmy się tym do "całego życia".

środa, 30 maja 2018

Wyciszenie i równowaga

Mówią, że przeciwności się przyciągają.. coś w tym jest. Ja od zawsze byłem i jestem tym spokojniejszym, zdystansowanym i zrównoważonym. Ona natomiast bardziej spontaniczna, niekiedy wręcz impulsywna ale poznałem ją jako stabilną emocjonalnie. Zdając sobie sprawę z tej stabilności, żyło się w związku stosunkowo łatwo. Miałem pewność jej reakcji na dane okoliczności, wiedziałem kiedy ją coś zdenerwuje a kiedy ucieszy - byłem pewien jej reakcji. Wydaje mi się, że taka forma znania kogoś, jest niezbędna do udanego związku. Gdy była zdenerwowana, szukała we mnie spokoju i rady - znajdowała je. Gdy źle się czuła, nie odklejała się ode mnie. Radość okazywała uśmiechem a jeśli ja byłem jej powodem, ewidentnie starała się za nią zrewanżować. Czułem wręcz jej swego rodzaju wdzięczność za powodowanie zadowolenia. Zazwyczaj rozmawialiśmy w sposób cichy, starając się aby osoby z boku nie były świadkami np. kłótni. Nie ustalaliśmy tego, wypracowało się to w sposób spontaniczny. Żona zawsze powtarzała, ze dałem jej spokój, cichy dom, bez krzyków, że sposób w jaki ją traktuje, jest przeciwny od tego w jaki traktowano ją w domu - brakowało bowiem nakazów i poniżania. Kazała wręcz obiecać, że nigdy nie będę na nią pokrzykiwał i dotrzymałem słowa, wypracowując w sobie mechanizm samokontroli w każdej sytuacji.

wtorek, 29 maja 2018

Chłonąć jak gąbka

...w pierwszym okresie bycia ze sobą, do dziś z zastanowieniem wspominam to, że żona (wówczas jeszcze nie), chłonęła mnie jak przysłowiowa gąbka, absorbowała mnie całą sobą. Mam porównanie z innymi kobietami. Chciała wiedzieć wszystko co wówczas wiedziałem, była ciekawa mnie - tego kim i jaki jestem, niemal wpatrzona ale nie ślepo lecz odkrywając i ucząc się ciekawych dla niej rzeczy i umiejętności. Z ufnością ale ewidentnie nie z naiwnością. Jednocześnie wydaje się, że odnajdywała w tym nieukrywaną radość, emanowała nią na zewnątrz i chwaliła się mną jakby znalazła coś bardzo wartościowego.
Nie naśladowała, nie małpowała, pozostawała w swoich gustach i przekonaniach sobą ale jeśli coś ciekawiło mnie, wywoływało we mnie jakieś emocje, to chciała znać tego powody.. i badała to, poznawała, oceniała. Dzięki temu poznała mnie na wylot.. przed nikim się tak bardzo nie obnażyłem, nikt  mnie przed sobą tak nie obnażył ale chyba w zasadniczym stopniu właśnie to spowodowało, że poczułem się wolny jak nigdy przedtem, wolny, bez barier i kotary. Jednocześnie ja na wylot poznałem również ją w każdym wyznaniu, w każdym uśmiechu i zawahaniu ale i we łzie a było ich wiele. Odnajdywała we mnie jednak oparcie, chroniła się w moich słabych ramionach.. i to nie metafora. To była cegła w fundamencie naszego związku..

Czas miał dać odpowiedź...

Niepełnosprawność jest dużym obciążeniem, nie tylko dla samego chorego, lecz także dla wszelkich osób które zmuszone są mu pomagać w czynnościach w jakich los go ograniczył. Jestem chory od urodzenia, znam swoje ograniczenia, znałem więc je także wiążąc się z obecną żoną. Wszystkie stopniowo odkrywała jeszcze wtedy moja dziewczyna - sama nalegała na to deklarując, że jeśli mamy myśleć o poważnym związku, to choroba, niepełnosprawność i ograniczenia jakie problemy te powodują, muszą być jej całkowicie znane a przede wszystkim musimy się nauczyć je pokonywać. Tak też było - żona ograniczyła aktywność moich rodziców i przyjaciół do minimum, w myśl zasady: nasze życie, nasze sprawy. Zanim doszło do jakichkolwiek ważniejszych decyzji, jak zaręczyny, przejście na własną kuchnię czy ślub, minęło kilka lat. Pozbawione były one jakiegokolwiek nacisku na żonę, na zmiany naciskała bardziej wręcz ona. W tym czasie żyliśmy aktywnie: wyjścia do znajomych, kina, wakacje, życie często całkowicie samowystarczalnie.
W tym czasie starałem się wszelkie swoje braki i dysfunkcję, rekompensować zaangażowaniem, poświęcaniem się a także pomogłem żonie z problemami rodzinnymi, skończyć szkołę, zrobić prawo jazdy itd.

poniedziałek, 28 maja 2018

Inicjacja.. witam Was.

.
..od czego zacząć? Może od tego, że jestem po 30-tce, mam piękną żonę, duże mieszkanie bez kredytu, zdrową i mądrą córeczkę, dobrze płatną pracę a mimo to ostatnie 2 lata mojego życia, stanowiły zwrot w stronę przepaści tego w co wierzyłem i co robiłem z myślą głównie o tych których kocham. Mówią, że w życiu trzeba na wszystko sumiennie pracować, że rozwaga sprzyja sukcesowi, że trud sprzyja zadowoleniu z sukcesu, że ... i długo można tak wymieniać, wszelkie piękne założenia jakie gdy okazują się nieprawdziwe, złudne.. odbierają człowiekowi nadzieję.
Żona jest zdrowa, ja poruszam się na wózku (jestem niesprawny ruchowo).. nie miałem wypadku, taki się urodziłem, takim mężem i ojcem od początku byłem, jestem i z całą pewnością już pozostanę.  Takim mnie zaakceptowała wybranka mojego życia, choć dziś mam co do tego wątpliwości. Z żoną znam się od dziecka, a jesteśmy z sobą od blisko 15 lat. Jest niewiele ode mnie młodsza. Nie jestem jej pierwszym mężczyzną ani ona nie jest pierwszą moją kobietą. Zanim się ze sobą związaliśmy, trochę zdążyliśmy przeżyć. Od znajomości do związku upłynęło wiele lat. Gdy to wszystko się zaczęło, mieliśmy jedynie siebie, bez pieniędzy i z minimum planów. Oboje jesteśmy wykształceni.. pewnie sądzicie, że wpasowujemy się w dość częsty stereotyp.. nic bardziej mylnego. Stopniowo opowiem Wam o sobie, o Nas, a może też Wy pomożecie w czymś Nam.. ale już pewnie wiecie o czym będzie ten blog.