Szukaj na tym blogu

"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

piątek, 13 grudnia 2019

Zapomnieć, cofnąć czas

 Usiąść na plaży gdzieś w jakimś choć trochę mniej wietrznym miejscu (I can feel it coming in the air tonight, oh Lord)... pozwolić otulić się wydmom i pożegnać to wszystko raz na zawsze - pewnej zimnej nocy (And I've been waiting for this moment for all my life, oh Lord). Raz na zawsze i bez względu na wszystko skończyć to. Wszystkie bezsenne noc, chore wspomnienia. Jak jednak pożegnać się ze wszystkim czego się chce (It's all been a pack of lies), czego potrzebuje a jednocześnie nie ruszyć tego co pozostać musi, co kocha się ponad wszystko? Wybiórczo skończyć z tym co było. Zapomnieć o przeszłości niezapominając o córce... krew z mojej krwi. Zapomnieć i pamiętać. Nawet cofnięcie czasu nic by nie dało.. sprawić aby nigdy mi się nie przydarzyła, zabliźnić rany ale wraz z nimi znikła by połowa mnie. Na zawsze. Moja córka. Jest dobrem tego złego, sensem w tym bezsensie i odpowiedzią w chwili miliona dylematów. Jedyne co mi pozostaje na teraz, to poczuć chłód w płucach, wilgoć powietrza, piasek na skórze... daleko po prawej widzę mrugające światła wchodzących do portu statków. Wszystko odbywa się tak samo jak zawsze, bez względu na to jaki dziś mieliśmy dzień i jaka sprawa przyprowadziła nas w te miejsce. Poza wiatrem szarpiącym kurtkę i szumem fal, jedynie cisza... kilka tych słów, kilka wersów w słuchawkach wpiętych w uszy: https://www.youtube.com/watch?v=mpYzO6bZMTs Dogaszam papierosa, jeszcze tylko jeden sztach, stawiam kołnierz od kurtki, ręce w kieszenie i... idę dalej.

wtorek, 10 grudnia 2019

Porwanie i kradzież

Tak jak się odgrażała, ta zrobiła ale jednocześnie przeszła samą siebie i zaskoczyła nawet mnie. Żona wyprowadziła się. Dwa dni przed tym, przez dwie noce wywoziła z naszego mieszkania sprzęt i meble (w ubiegły weekend). W tym momencie dom jest zupełnie pusty, zabrała nawet firany z okien i opał. Nie ma na czym usiąść, nie da się w tym momencie w jakikolwiek sposób korzystać z mieszkania. Nie zabrała jedynie rzeczy zamontowanych na stałe. W niedziele oddałem córkę zgodnie z postanowieniem sądu w sprawie widzeń. Do środy nie miałem żadnej wiedzy gdzie córka. Miejsce jej pobytu ustaliła dopiero Policja. Jest 300 km ode mnie. Złamano postanowienie sądu i w aktualnie nie ma możliwości stosowania się do niego. Zgłosiłem przywłaszczenie mienia wspólnego i wywiezienie córki, prawo nie jest jednak po mojej stronie. Nie wiem w jakich warunkach żyje córka ani do jakiego przedszkola chodzi. Obrońcy żony zastanawiają się nad tym czym się kierowała na taki krok, zupełnie nie skupiając czego dokonała: kradzież i porwanie – bez względu na to, jak wygląda to z prawnego punktu widzenia, to jest właśnie tym. Została od kwietnia niemal ze wszystkim, w końcu listopada resztę ukradła. Odebrała mi jednak przede wszystkim córkę i mam duży problem z życiem bez Niej. Nie obchodzą mnie motywy żony, nie wolno odbierać człowiekowi wszystkiego, bo czynimy go zdolnym do wszystkiego. Złożyłem wniosek o ograniczenie praw rodzicielskich żonie i ustanowienia miejsca pobytu córki przy mnie. Wszystkim swoim poplecznikom sprzedała historię o zaszczuciu jej i nachodzeniu – to w kontekście żądania duplikatu kluczy od wspólnego mieszkania. Nie nachodziłem jej, od kwietnia na mieszkaniu byłem raz, sprowokowany brakiem kontaktu z córką. Wówczas zamki były już zmienione. Żona tak wspólną nieruchomość jak i córkę, traktuje jako coś co należy jedynie do niej. Dla postawienia na swoim kolejny raz przewróciła życie naszego dziecka do góry nogami. Myśli jedynie o sobie, wciąż nie ma do mnie szacunku. Pęka mi serce gdy pomyśle o braku córki w nadchodzące święta. Wszystko się zmienia poza bólem tęsknoty za dzieckiem...

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Wyprowadzka żony

W niedzielę wieczór żona się wyprowadziła. Nie podała adresu mimo kilku próśb. Tym samym nie wiem gdzie i z kim jest moje dziecko. Poinformowała mnie jedynie, że jest to inne województwo. Nie wiem nic więcej. Jest to jej sposób ukarania mnie, za zażądanie kluczy od wspólnego mieszkania. Nie miałem ich od czerwca, kiedy to bez mojej wiedzy a tym bardziej mojej zgody, żona wymieniła wkładki w zamkach drzwi wejściowych. Dowiedziałem się o tym dopiero w połowie lipca kiedy poszedłem do córki. Udałem się tam ponieważ nie miałem kontaktu z dzieckiem. Zostałem siłą wyrzucony z własnego domu, za przysłowiowe szmaty i... na oczach dziecka. Zamknęła mi drzwi przed nosem i śmiała się w twarz, że nie mam klucza. Dodam tylko, że nie nachodziłem jej tam ani przed, ani po tej sytuacji. Nacisk adwokata spowodował, że w ubiegłą sobotę oddała mi klucz a w między czasie powiedziała, że się wyprowadzi. Jej rozumienie współwłasności jest takie, że albo użytkuje ją sama albo wcale. Porzuciła w niedziele mieszkanie. Pokazała, że te mieszkanie nie ma dla niej wartości emocjonalnej ani materialnej. Córce powiedziała, że wyprowadzają się w święta - z mojego powodu, że teraz taka będzie tam mieszkał. Mała jest kompletnie zagubiona w tej sytuacji. Rozmowy o świętach i Wigilii ją stresują - w ramach postanowień sądu dotyczących widzeń, miałem córkę w weekend. Teraz mam mieć jutro i odebrać ją z przedszkola. Dziś w nim jej nie było, jeśli nie będzie jej również jutro, złoże na Policji zgłoszenie o uprowadzeniu rodzicielskim. Jutro również adwokat przygotowuje wniosek o zabezpieczenie kontaktów z dzieckiem ze zmianą miejsca pobytu dziecka na: u ojca. Nie ufam żonie w sprawie córki, w ciągu kilku miesięcy w naszym domu nocowało kilku facetów. Wmawia jej straszne i nieprawdziwe rzeczy. Nie da się opowiedzieć jak boli mnie nerwowość córki, jak bardzo się boję aby jej nie nabuntowała przeciwko mnie. Jest to mi trudniej wytrzymać niż wszystko dotąd i niestety żona o tym wie. Zniosłem potworności w ciągu 3 ostatnich lat.. dla miłości, dla dziecka. Ponownie miłość ktoś obraca przeciwko mnie. Gdy człowiek straci wszystko... nie ma nic do stracenia - to swoista forma chorej wolności i wówczas stać go na wszystko - nie koniecznie dobrego. To zmienia... nie podoba mi się moja własna, nowa postać. Nikomu się nie spodoba.

czwartek, 28 listopada 2019

Dotrzymałem słowa

Weszła szybkim krokiem, jak do siebie.. specjalnie nie rozglądała się wokół. Szybkie spojrzenie pod nogi aby się nie potknąć i drugie gdzie można zająć miejsce. Jedno i drugie nie wymagało wielkiej uwagi - miejsc nie brakowało, przejść dało się również bez problemu. Noga za nogą, stawiała pewnie duże kroki. Wysokie buty, obcisłe jeansy, jakaś ciemna koszulka i torebka na ramieniu.
Nie przyglądał się dłużej niż chwilę, nie zainteresowała go niczym szczególnym a przynajmniej nie bardziej niż dwadzieścia innych, zbliżonych do niej kobiet w tym miejscu przez cały dzień. Wcześniej na pewno jej tu nie widział, tego był pewny. Spuścił głowę, pochylił nad tym co dotychczas robił, jego twarz ponownie lekko oświetlił monitor smartfona a ona usiadła przy barze. Jakieś 30 minut później zobaczył Ją na miejscu gdzie ludzie tańczyli bo parkiet to raczej nie był. Nie tańczyła lecz lekko się kołysała w ręku trzymając szklankę. Była jak każda a jednak nie.. do momentu kiedy na szklance zobaczył czerwone paznokcie, "brokat na policzkach (...),  a oczy wręcz japońskie. Nikt jej nie znał". Kilka gestów związanych z przeczesaniem włosów, stawianiem stóp w wysokich butach, rzucaniem spojrzenia, składaniem ust - wszystko w idealnej kolejności i proporcjach mimo nieskończonej ilości możliwości.
Był gdzieś daleko, szukając przystani która na pewno była w innym miejscu niż się fizycznie znajdował. Widok był jednak jak magnez choć zmącony dymem papierosowym i cieniem. Było w tym wszystkim jednak coś zdecydowanie więcej niż sam widok, jakaś intuicja... coś jak gdy mija się dawnego znajomego i choć nie pamiętamy go, coś się budzi o tym przypomina. Często czy chcemy czy nie.
Wówczas robił to co zawsze robił gdy coś przyciągało jego uwagę: patrzył się. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło aby tego nie czynić: przedmiot, osoba zjawisko - obojętnie, po prostu chłonął widok jakby liczył się z tym, że może pierwszy i ostatni raz. Spotkali się wzrokiem, patrzał się prosto w Jej oczy a ona ogólnie na niego. Chyba Ją tym sprowokował bo dopiła duszkiem drinka, odstawiła szklankę i ruszyła w jego stronę.
- Mogę? - zapytała wskazując dłonią na krzesło przy stoliku przy którym siedział tylko on.
- Tak - odpowiedział lekko przechylając głowę na bok.
Usiadła, złożyła kolano do kolana, stopy wsunęła pod krzesło na którym siedziała i zapytała:
- Czemu tak się na mnie patrzałeś?
- Dalej patrzę - odpowiedział i dodał: ale jak się patrzałem?
Była nieco zmęczona ale wyglądała pięknie, mimo poczochranych włosów i zmąconych alkoholem oczu. Wokół czuć było wiele zapachów: perfumy różnych ludzi, whisky, papierosy. Wąchał Ją jednak jak chciał, zmysł zapachu od zawsze był jego mocną stroną.
- Patrzałeś tak jak byś mnie znał ale nie gapiłeś się tak jak zazwyczaj gapią się faceci na samotną pijaną laskę w knajpie - odpowiedziała.
- To bar.
- Co? - zagubiła się na chwilę, zwrócił uwagę na najmniej ważną rzecz w mojej wypowiedzi - pomyślała.
- To bar, knajpa brzmi jak brudne miejsce a tu brudno nie jest - dodał.
Skinął do barmana. Nie było kelnerów, to jeden z tych lokali w których alkohol przynosił sobie sam a im więcej wypijesz tym więcej zostawiasz po drodze na podłodze.
- Czego się napijesz? - zapytał.
- Whisky ze spritem - odpowiedziała.
Barman mimo to wyszedł zza baru i podszedł do ich stolika. Przychylił się do niego i na ucho usłyszał coś co spowodowało, że po chwili przyniósł im dwa mocne drinki. Ścinały język i wywoływały natychmiastowy szum w głowie. W pewnym momencie zorientowała się, że krzesło na którym siedzi Jej towarzysz, ma kółka. Udała, że nie zauważyła. Raz, że nie wiedziała co powiedzieć a dwa, że chciała jedynie pogadać, czemu więc wózek miałby cokolwiek zmieniać. 
Rozmawiali dalej... po godzinie nikt już nie wiedział ile tak ze sobą siedzą. Kilka razy powiedziała, że jest kimś kto mówi o wielu rzeczach "bez zbędnego pierdolenia", co oznaczało mniej więcej tyle, że nazywa rzeczy po imieniu, bez koloryzowania, bezpośrednio ale zauważył jednocześnie, że czyniła to mając na uwadze emocje innych. Jej brutalność w tym co i jak mówiła była delikatna ale trzeba było to po prostu wyczuć.
- Czemu jesteś na wózku? - zapytała.
- Tak wyszło. Urodziłem się chory.
Rozmowa toczyła się dalej, właściwie płynęła jak rzeka a ona miała wrażenie, że wózek to nie jedyne coś co odróżnia go od innych. W jednej z puent podczas wymiany setek myśli wręcz Jej to powiedział: nie znasz takich jak ja. Przez moment wydawało się Jej, że innych takich po prostu nie ma i nie miała na myśli kółek. Ciekawił Ją... lubiła go słuchać. Patrzał na Nią inaczej.. jakby Ją ubierał zamiast rozbierał - do tego przywyknąć łatwiej w tym świecie. Wszystko co mówił nie wynikało z żadnego interesu czy planu. Szczerze a jednocześnie ich myśli splatały się ciasno ze sobą zadziwiająco często. Było w tym trochę magii a także jakiegoś pokręcenia duszy, psychiki - ciężko ustalić czego bardziej.
W pewnym momencie położyła dłoń na blacie stolika obok jego dłoni. Przesunął palcem po Jej gładkiej dłoni, powoli od czerwonego paznokcia małego palca do nadgarstka... gdy był w połowie małego palca, przestała mówić - nie chciał tego bo miała jedwabisty głos, w dodatku jak z sex telefonu. Zamilkła i spojrzała na swoją i jego dłoń, na ruch. Siedziała wówczas na tyle blisko, że pocałowała go. W momencie gdy ich usta zetknęły się, on zacisnął swoją dłoń na jej dłoni. Krótko po tym znaleźli się w jednym z pokojów należących do baru.
Ukucnęła między jego udami i splotła ręce na jego karku.. jednym ruchem pozbyła się koszulki. Nie straciła przy tym nic na swojej elegancji. Oboje smakowali mieszanką whisky, papierosów i nieznajomości, choć trudno było się oprzeć wrażeniu, że coś w nich głęboko zna się od dawna. Chciała być jego, chciała aby był w niej, chciała go poznać cokolwiek się stanie. Całował Jej usta... swoimi wargami łapał i lekko zasysał Jej górną wargę a następnie powolnymi ruchami kolistymi masował swoim językiem. Wtedy zamierała jakby czekała co dalej a jednocześnie jakby chciała to przedłużyć. Zlizywali wzajemnie z siebie dnie, tygodnie i miesiące jałowości i szarości, w tej chwili były jedynie wyraziste kolory, jednoznaczne smaki... oboje postrzegali świat wielokątnie i w tym momencie to sobie przekazywali. Nie było banału. Jej ręce błądziły pod jego koszulą, czuła bardzo szczupłe, ciepłe ciało, inne niż znała dotychczas. Stykali się czołami, byli tak blisko, że obraz twarzy zamazywał się. Widzieli natomiast odbicie siebie w zwróconych ku nich oczach. Taka perspektywa zmienia bardzo wiele...
- Nie mam co do Ciebie żadnych wątpliwości - wyszeptał jej na ucho delikatnie dotykając wargami jej ucha.
- To chyba dobrze - odpowiedziała, uśmiechając się, spoglądając mu w oczy i sięgając po zapięcie od stanika.
- Nie jeśli ja wiem, że Ty masz ich zbyt wiele - odparł.
Lekko objął Ją w taki sposób aby nie pokonała zapięcia od stanika. Wyczuła to, była zdziwiona ale nie była w stanie nic zrobić ani nic powiedzieć. Czuła się jak w transie, pozwoliła mu przerwać choć nie chciała ani nawet nie wiedziała czy jest to przerwanie. Nie wiedziała nic. Czuła jedynie jego zapach i smak.
Przesunął usta na Jej brew, lekko chwycił ją wargami - z jednej strony poczuła się jak mała dziewczynka a z drugiej jak żona kogoś komu na niej bardzo zależy. Takiej mieszanki odczuć nigdy dotąd nie czuła.
- Jest faktycznie inny niż jakikolwiek facet jakiego znam, tak jak powiedział - pomyślała wówczas o ich rozmowie przy stoliku i tym, że powiedział, iż nie zna takich jak on.
Słowa te potraktowała wtedy jak po prostu jeden z tekstów na podryw - w dodatku skuteczny bo zaintrygował ją tym jeszcze bardziej. Jej przekorna natura sprawiła, że chciała mu udowodnić, że się myli a jednocześnie sama sprawdzić co jest tak na prawdę w tym co powiedział...  a niewątpliwie coś było, nie wiedziała tylko co.
- Obejmij mnie i usiądź na moich kolanach - słowa te wypowiedział do jej brwi a trafiły chyba w samą duszę.
Zrobiła co kazał. Przytuliła się. Zadecydował choć czuł się Nią odurzony. W tej pozycji słychać było bicie Jej serca: bum, bum, bum... jakieś 110 uderzeń na minutę. Wspomniała w rozmowie, że miewa problemy z sercem ale tym razem te szybkie uderzenia nie miały znamion choroby. Powoli uspokajały się podobnie jak oddech. Zanim się zorientowała, zasnęła - alkohol i cała sytuacja, plus to z czym przyszła do tego baru spowodowały, że miała ochotę na sen jak dziecko.
Obudziła się już sama, na łóżko. Przez zaspane, wolno dochodzące do siebie powieki, zobaczyła pokój w którym była z nim wczoraj. Drewniana podłoga, czyste, jasne deski, drewniane surowe lecz przytulne meble, jednoosobowe łóżko i jasno brązowe ściany. W różnych miejscach pokoju porozstawiane były świece, w popielniczce dwa kiepy, pachniało kadzidłem i jego perfumami. Uniosła lekko kołdrę, miała na sobie bieliznę i spięte włosy - nikt więc jej nie rozebrał ale zadbał o włosy. Nic z tego nie rozumiała ale pamiętała z kim i po co tu była. Zrozumiała, że nie był gościem a właścicielem baru – nie knajpy, ta bowiem kojarzy się z brudnym miejscem – jak mówił.
Ubrała się i wyszła, podobnie jak wchodząc - szybkim i pewnym krokiem, jak do siebie. Na zewnątrz miała już telefon w ręku, przyłożyła go do ucha:
- Musimy porozmawiać - powiedziała do kogoś po drugiej stronie.
Nie dzwoniła do niego.

poniedziałek, 25 listopada 2019

An-na

Pewna osoba zapytała mnie dlaczego dalej wierze w miłość? Dlaczego wciąż mam wiarę, że z tego co było można się podnieść.. kochać kolejny raz, pójść w to całym sobą? Wierze bo kiedyś już mi się udało, wiedziałem jednak to wtedy i wiem dziś, iż 14 lat temu mimo wszystko coś we mnie umarło, coś pojechało bardzo daleko. Ona to coś, zabrała ze sobą i wiem od kilku tygodni, że wciąż ma to coś przy sobie. Wtedy świat rozsypał mi się na drobne cząsteczki. Jedyna różnica była taka, że ta kobieta z przed lat tylko złamała mi serce. Wówczas sądziłem, że aż złamała ale po tym co przeszedłem w kwietniu nie mam wątpliwości, że „tylko”. Nie było poniżenia, podważania człowieczeństwa... Podniosłem się po tym choć wiele nocy nie wiedziałem gdzie i kim jestem – pijany, naćpany, ogarnięty szaleństwem tak bardzo, że zmieniły mi się oczy. Podobno na rekinie i podobno ktoś je później naprawił. Nieprawda. Minęło 14 lub prawie 15 lat gdy poznałem prawdziwe powody tego co się wydarzyło. Tyle czasu musiało upłynąć zanim mi to wyjaśniła. Zrozumiałem, że prawdziwa miłość nie kończy się nigdy a ludzi czasem rozdziela samo życie… kilka tygodni temu odezwała się do mnie a czas jakby stanął w miejscu a następnie cofnął się do pewnego sierpnia gdy odeszła. Dziś ma męża, ułożone życie, wspaniałego syna… lecz coś dalej do mnie czuje a ja do Niej. Gdyby nie odeszła a raczej gdyby wróciła wtedy gdy chciała, wielu złych rzeczy w moim i Jej życiu by nie było. Tak o to minęliśmy się… życie popłynęło bardzo daleko. Czemu jednak wciąż w nas coś siedzi? Dobrze, że byłaś, że jesteś… choć jak fatamorgana. Dzieci powinniśmy mieć ze sobą... nie dać się życiu i światu. Mieszkać w skromnym domu na wsi, z kozą na podwórku, z dawnymi znajomymi... żyć sobą a to potrafiliśmy jak nikt. Żyć tak jak chciałaś...

ps. https://www.youtube.com/watch?v=pkvv7Q4MDSg

ps.2. Potrzebowaliśmy:
- czterech lat aby się w sobie zakochać
- dwóch lat aby się rozstać
- trzynastu aby to sobie wyjaśnić
Firisto..

środa, 20 listopada 2019

Jedyne co trwa to walka

Ostatecznie w sądzie uzyskałem widzenia takie jak chciałem.. co drugi weekend plus dwa dni z nocą w każdym tygodniu. Do tego wybrane dni, jak moje urodziny czy zamiennie święta. Zanim weszliśmy na sale poproszono o ugodę. Ok. 2 tyg. Później okazało się, że był to wstęp do wypracowania ugody co do rozwodu, oczekując ponownie nieorzekania o winie, zrezygnowano z alimentacji na żonę i podniesienia alimentów na córkę. W zmianie stanowiska procesowego celowo zażądano wszystkiego co się dało, nawet nie realnych rzeczy aby potem pokazać rzekomo dobrą wolę, szczerą chęć dogadania się. Zwykła zagrywka… odmówiłem, orzeczenie wyłącznej winy żony po tym wszystkim jest dla mnie priorytetem.  Żona chce abym płacił więcej na córkę, niech pójdzie do pracy, nie będę ją utrzymywał. Zażądałem również natychmiastowego oddania mi kluczu od wspólnego mieszkania, bowiem żona bezprawnie wymieniła zamki. Od tego momentu nie odbiera Tel gdy dzwonie do córki, naopowiadała jej bzdur, że dzwonienie do taty jest niebezpieczne… manipulacja dzieckiem zaczęła się na dobre, uderzanie miłością jest natomiast kontynuowane. Momentami rozbija mnie to w pył gdy mijają kolejne dni a ja nie mogę jej nawet usłyszeć. Wizyty u mnie mącą opowieści córki o kolejnych wujkach nocujących w jej domu. Są dni, że bywam tak wściekły, że byłbym w stanie rozwalić wszystko, tego nie da się opowiedzieć… dziś znów pisała żale, piła do mojej niepełnosprawności i zajmowania się córką, wyśmiewa kwotę alimentów jakie płacę mimo braku wyroku sądu, nie ma szacunku więc jedyne co mogę to dać jej powody aby jej wyimaginowany i pozbawiony zasadności żal, nabrał realności. Paradoksalnie zmieniła mnie w kogoś gorszego moją własną miłością, najpierw do niej a później do dziecka. Chłód do żony powoli przenosi się na innych, czuje jak mnie wypełnił jad… nie jest mój ale jest we mnie. Jedyne co trwa to walka...

sobota, 9 listopada 2019

Powinienem..

Zbyt wiele rzeczy powinno być inne niż było, nie w wyniku odmiany za sprawą jakiejś magicznej mocy lecz z powodu moich działań których nie podjąłem, decyzji na jakie się nie zdecydowałem. Jestem przykładem jak gubi idealizm. Mam Wnętrze wypisane cytatami wierzy, piosenek i filmów a do tego starą duszę która nie pasuje do  tego świata. Urodziłem się w ciele które jest dla mnie więzieniem, w czasach w których jestem przypadkiem.
Powinienem odejść gdy pierwszy raz usłyszałem: wypierdalaj. Takie słowa nie powinny paść nigdy, nie w moim świecie, bez względu na emocje. Jedynie białe i czarne  - żadnej szarości. Szarość odbiera biel dobru i nadaje koloru złu.
Powinienem odejść gdy pierwszy raz serce biło mi na alarm, że ktoś je nie kocha, iż słowa o miłości padają jedynie zachowawczo, na przeczekanie. Na dogodną chwilę kiedy nie będą musiały już być wypowiadane.
Powinienem odejść gdy pojawiła się trzecia osoba, gdy rozum podpowiadał rzeczy oczywiste. Rozum to najlepsze co mam a nie posłuchałem. To niewybaczalne. Kim ja byłem? Za kogo się miałem, że nie posłuchałem samego siebie. Tego nigdy sobie nie wybacze.
Powinienem odejść gdy pierwszy raz szarpano mnie i podniesiono rękę, gdy mówione było, że głaskanie się skończyło.. nie bolało wówczas ciało, lecz coś w środku, moja duma i godność – one pękały, do dziś pamiętam ten dźwięk: jak stare szklanki zalane wrzątkiem. Cicho lecz wyraźnie.
Powinienem odejść gdy pierwszy raz drwiono z miłości i ze mnie, z parszywym uśmiechem na ustach z podkreśleniem tego, że ani ja ani te uczucie nic nie jest warte. W cztery oczy czy też w towarzystwie, z czasem nie miało to znaczenia.
Powinienem odejść i zabrać z domu to co uważałem za moje, za okupione moim zdrowiem i godnością. Bez sentymentów, bez zbyt długo pielęgnowanej wiary, że to jeszcze nie koniec… zapomniałem wtedy o nocach gdy miewałem problemy z oddychaniem, o miesiącach gdy chudłem kilka kg i tygodniach arytmii.
Powinienem pokazać, ze każdego trzeba się bać, że to jedynie kwestia okoliczności a budzi się potwór który nie da się skrzywdzić ani kogoś kogo kocha... on już nie śpi, są momenty, że sam się go boje - ruszono córkę, ruszono moją krew... spóźniłem się, a żona nigdy dotąd nie musiała się mnie obawiać ale dziś nie cofnę się przed niczym - nie się łamie, niech się pali, niech się wali.. to nie ma już znaczenia. Dla mnie.
Powinienem… wszystko to powinienem był zrobić a ten blog nigdy by nie powstał. Dziś moje serce wolniejsze było by od wspomnień bólu, oczy mniej mokre podczas pisania tych postów – większość z nich nie była pisana normalnymi oczami. Powinienem…


wtorek, 22 października 2019

Zmiana stanowiska procesowego

W ubiegłym tygodniu żona dokonała zmiany stanowiska procesowego, co w praktyce sprowadza się do innego sposobu opowiedzenia o naszym małżeństwie i jego rozpadzie. Dziś żona nie chce już 500 zł alimentów na dziecko, lecz 1200 zł a także 1000 zł na siebie - łącznie 2200 zł  alimentacji co miesiąc. Nie oczekuje już także orzeczenia bez wskazania winnego rozpadu związku lecz wskazała mnie jako wyłącznie winnego. Od kwietnia nie pracowała i nie starała się o zatrudnienie, te miesiące spędziła na zabawie i nierobieniu nic poza zajmowaniem się domem. Od 2 tygodniu zatrudniła się na 1/4 etatu jako kosmetyczka, co jest zagraniem celowym przed sprawą. Jednocześnie od około miesiąca wypisywała mi bzdury o zaniedbaniach przeze mnie dziecka - pisała sms o brudnych paznokciach itd. Z całą pewnością robiła screeny i teraz jej adwokat szantażuje mnie ustanowieniem mi kuratora... nie znoszę nieprawdy a tu dodatkowo zarzuca mi się działania czy zaniechania jakich nie było, wobec dziecka dla jakiego zrobił bym wszystko i zniosłem wszystko. Nie wyobrażam sobie widzeń w obecności obcej osoby, pod nadzorem. Żądania alimentów na żone w obliczu pracy po nocach po 7 dni w tygodniu aby dać jej wszystko, to już nie tylko absurd lecz kolejny cios, brak honoru. Żona jest zdrowa, ma wykształcenie, samochód i pozostawioną jej gotówkę. Jutro mamy sprawę o uregulowanie kontaktów z dzieckiem, czuja już stres choć nie zrobiłem nic złego.

czwartek, 17 października 2019

Kobiety. Odnajdywanie siebie i szukanie nowego życia

Od kwietnia poznałem kilka kobiet. Zdecydowanie odwykłem od randkowania, od wymiany myśl innych niż koleżeńskie ponieważ nigdy nie zdradziłem żony, ani fizycznie ani emocjonalnie. Nie jest to łatwe wrócić do tego, zwłaszcza po tym jak broniło się dotychczasowych uczuć, pielęgnowało je zamiast szukać nowych. Szukam choć nie chciałem.

Ankę poznałem w czerwcu, przegadaliśmy wiele nocy, rozmowa z nią jest czymś tak naturalnym, czymś czego dotąd nie doświadczyłem z nikim. Jest wolna, nie ma dzieci, zamożna i piękna. Ma 32 lata. Nie do końca umiem jednak za nią nadążyć, pojawia się i znika, deklarując emocję a następnie chowając je. Nieustannie intryguje, flirtuje a przy tym jej inteligencja na prawdę robi wrażenie. Myślę jednak, że nie jestem odpowiednim facetem dla niej, choć ona zaprzecza. Mamy kontakt cały czas.
Alę poznałem we wrześniu... ma 27 lat, rozwiedziona, ma dwie córki i ogrom bardzo złych doświadczeń. Pełna ciepła, deklarująca bardzo jasne, matrymonialne zamiary wobec mnie, nieustannie przepracowana i zmęczona ale pięknie zaradna. Wykształcona i teoretycznie wiedząca czego chce. Urwała nagle kontakt, było to gdzieś na granicy początku poczucia tęsknoty za nia... zaczynało mi zależeć więc jeśli musiało się tak skończyć, to dobrze, iż teraz. Szkoda, że generalnie nic mi nie wyjaśniła myślę, że zasłużyłem na to.
Kingę poznałem 2 tygodnie temu, poprzez bloga. Jest ode mnie starsza... niesamowicie posługuje się słowem pisanym i wcale nie gorzej mówionym. Kinga to niespokojny duch, podobnie jak ja.. połączyła nas nieszczęśliwa miłość. Wymiana myśli z nią jest czymś trudnym do opisania. Nasza relacja raczej nie ma charakteru matrymonialnego.
Chcę żyć... nie chcę jedynie wspominać jak żyć i być komuś potrzebnym. Mam popapraną przeszłość, złożoną psychikę i piętno jakim jest wózek - nie czyni mnie to idealnym kandydatem do związku. Wiem jednak czego chcę, pragnę aby ktoś chciał mnie w swoim życiu takim jaki jestem. Nie chcę spędzać życia na udowadnianiu komuś swojej wartości, chcę aby druga osoba ją widziała, czuła... abym nie odbierał sobie własnego oddechu ciągłą walką. Nie chcę walczyć, chcę dbać i kochać, coś zbudować i zadbać o to ale nie w pojedynkę.

wtorek, 8 października 2019

Sąsiad

W pierwszy rok mieszkania w nowym miejscu, ok. 2 miesiące po wprowadzeniu się, żona weszła w dziwną relację z sąsiadem. Chłopak ok. 8 lat młodszy od żony, bez pracy, mający spory problem z alkoholem i narkotykami ale za to ładny z twarzy. Prawdopodobnie tym zaimponował żonie, nie liczyło się dla niej, iż nie miał szkoły ani nie był wolny. Miał dziewczynę z którą widywał się do 22ej, potem niezmiennie dziwnym trafem wpadał na moją żonę. W piwnicy, podczas wynoszenia śmieci, na podwórku..  zawsze jednak tak aby wyglądało to na przypadek. Z czasem oficjalnie żona chodziła do jego kolegi, gdzie jak mawiała odpoczywa przy drinku. Oznajmiała, że on tam będzie, budując w ten sposób pozory szczerości, pokazując że nic złego nie robi. Opowiadała jak jest tam śmiesznie i jak dobrze jej to robi. Dowiedziałem się później, że kolega był w drugim pokoju a ona z sąsiadem np. leżeli sobie pod kocem. Robiła kolejne kroki aby bezkarnie móc więcej, jednocześnie mi wmawiając, że nic złego nie robi, że ma tak kiepskie życie ze mną, że musi wychodzić. Znikała tak na wiele godzin, niekiedy 6 dni w tygodniu wracała o 3 nad ranem. Początek tej znajomości zbiegł się z naszymi problemami łóżkowymi. Później coś się wydarzyło, zaczęła mówić o nim ze złością aż ostatecznie poinformowała Policję, że ten chłopak ma przy sobie narkotyki. Zamknęli go, odwiesili mu wyroki w zawieszeniu i siedzi aż do teraz. Jego babka musiała wiedzieć o ich relacji i domyśliła się kto stoi za zatrzymaniem wnuka. Rozpowiadała o tym po wsi lecz nie miała dowodów. Żona założyła jej sprawę i ukarano ją finansowo na dużą kwotę.

poniedziałek, 30 września 2019

Niebawem sprawa sądowa

Kolejne kroki, wszystko ma swoje konsekwencję i nie ma już odwrotu. Niebawem czeka mnie sprawa rozwodowa, już w tym miesiącu. Trwało to i tak długo bo od kwietnia. Moja odpowiedź na pozew żony, zasadniczo różni się w przedstawieniu i ocenie sytuacji, więc nie sądzę aby skończyło się na jednej rozprawie. Przede wszystkim, że żona wnioskowała o nieorzekaniu o winie. Ja jednak nie podpiszę się pod rozwodem któremu w jakikolwiek sposób zawiniłem. Już żona straszy mnie, iż udowodni moje prawdziwe zarobki (chce wyższych alimentów choć nawet nie podjęła prób zatrudnienia). Poważnie martwię się także o problemy ze spłacaniem mi połowy mieszkania. Żona stała się osobą bez hamulców, jestem pewien, iż w sądzie będzie źle. Mam adwokata, nie zamierzam tam nawet na nią spojrzeć. Za to czego doznałem, za brak szacunku, za poniżenie i ośmieszenie. Nie jest kimś na kogo chcę patrzeć.  To będzie trudny dzień i wciąż uważam, iż to nie mój świat w którym żona pozywa własnego męża do sądu. Nie moim światem jest świat w którym sąd rozwiązuje małżeństwo, dla mnie jest ono czymś więcej niż administracją, prawną zależnością. Mówię tu o instytucji małżeństwa, nie o relacji z żoną. Tym co czyniła przez ostatnie 3 lata nie zabiła miłości do siebie ale zrobiła to skutecznie ostatnimi miesiącami.

wtorek, 17 września 2019

Gra dzieckiem

Żona nie jest w stanie niczym we mnie uderzyć, więc uderza dzieckiem. O tym jak bardzo bolą takie ciosy wiedzą jedynie rodzice którzy tego doświadczyli. Nie mam codzienności z córką, nieraz po tygodniu mam wrażenie, że urosła.. cieszy fakt, że się rozwija lecz boli to, że to mi ucieka. Żadnego dnia nie da się powtórzyć.. Sytuacja wygląda tak, że póki robiłem co żona chciała, to z widzeniami nie było problemu. Ustawiała to jednak tak aby realizować jedynie swoje plany, zazwyczaj towarzyskie. Nie zawsze mogłem zabrać małą gdy żona chciała i sie zaczęło. W tym momencie mamy wstępną, wypracowaną ugodę między adwokatami, dotyczącymi widzeń ale takie wyznaczenie choć daje pewne gwarancję, jest przykre, to nie jest rodzicielstwo. Aby mieć mała w tygodniu jeden dzień na noc, muszę dzień wcześniej pracować dwa razy tyle aby mieć czas i robię to z uśmiechem ale  realia są jakie są, znane też żonie a mimo to słyszę wciąż przykre słowa, wyzwiska. Wyczarowała jakiś swój żal aby było jej łatwiej znienawidzić mnie. Pytanie jednak za co? Nie zadręczam się pytaniami związanymi z nią, bo nie ma sensu szukać takich odpowiedzi. Żyje dalej i jest coraz lepiej choć tęsknota za córką nie minie nigdy. 

sobota, 17 sierpnia 2019

Nurtujące pytanie

Od chwili wyprowadzki od żony ... ale nie: w sumie już dużo wcześniej (i gdzieś już wspomniałem o tym także na blogu) nurtowało mnie pytanie, wątpliwość dotyczące oczekiwań, prawa do winy i uzasadnienia obwiniania się.. wciąż zadawałem sobie pytanie czego miałem prawo oczekiwać od żony, za co mam prawo ją winić a za co nie. Nie dawało mi to spokoju, czułem się jak popadam w obłęd tej niewiedzy i bólu jaki z tego wynika. Wtedy pewna osoba mi powiedziała: Miałem prawo jedynie oczekiwać od niej miłości, szacunku i pomocy, bo sam to właśnie jej dawałem. To było jak olśnienie, ktoś musiał powiedzieć mi to, ktoś będący z boku całej sytuacji, ktoś komu ocenę sytuacji nie zmąciła toksyczna miłość i wpojone niskie poczucie własnej wartości. Miała racje, kochałem, szanowałem nawet gdy byłem szmacony i pomagałem jak mogłem - nawet kosztem samego siebie... Dziś nie obwiniam się już za to wszystko... wmówienie mi winy to największa krzywda jaką uczyniła mi żona, zdecydowanie większa niż jej słowa i czyny. Nie miała prawa tego robić cokolwiek się działo...
Nigdy nie byłem osobą podatną na sugestię, pokonałem w życiu wiele trudności i nie mam cienkiej skóry jednak ktoś wyszukał przysłowiową rysę na szkle i umiejętnie ją wykorzystał aby zagłuszyć własne wyrzuty sumienie. Żona de facto zniszczyła mnie moją własną miłością do niej. Wiedziała, że to mój najsłabszy punkt. Po 3 latach walki o nią mimo tego, że walczyłem jednocześnie z nią samą wiedziała, że jak uwierzę we własną winę to odejdę... Żona nie była pierwszą moją kobietą czy miłością a moja wiedza o związkach i także ich rozpadach jest bardzo duża. Nie uchroniło mnie przed tym wszystkim.
Dziś wiem, że nic nie zniszczyłem, że zrobiłem wszystko a nawet więcej niż powinienem dla tego małżeństwa, dla tej rodziny. Więcej niż większość zdrowych facetów w analogicznej sytuacji.

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Jej radość

Gdy myślałem, że nic już nie jest w stanie zaboleć mnie bardziej okazało się, że jednak jest to możliwe i stało się faktem. Przeszedłem długą i bolesną walkę, gdy jednak odszedłem zmuszony do tego, zobaczyłem jej radość, zadowolenie.. jakby pozbyła się problemu, jakby zakończyła związek z jakimś potworem. Uśmiech, emanowanie szczęściem wśród znajomych i obcych, wymachiwanie palcami bez obrączki i drastyczna zmiana sposobu bycia i ubierania: krótkie spódniczki, poszarpane spodnie, różowe koszulki, ciągłe wyjazdy, dyskoteki, koleżanki.. uwolnienie. Dobiło mnie to wówczas bardziej niż samo rozstanie. Poczułem się jak śmieć, jak rozwiązana sprawa a jednocześnie opluto małżeństwo, ośmieszono mnie  kolejny raz - mnie: poważnego, szanowanego w mojej okolicy faceta. Właściwie od razu jak się wyprowadziłem, żona zaczęła casting w internecie - sesja dla badoo, fb. Uśmiechnięte zdjęcia, pozy, nowe ciuchy. Rozpoczęło się całonocne pisanie z facetami, randkowanie, szukanie nowego i w 3 mc-e była przynajmniej z 2 facetami, o innych nie wiem a obecnie ktoś sypia na naszym dawnym łóżku, jego auto oficjalnie stoi pod domem, domem dla którego omal nie zarobiłem się na śmierć. Przeszłość nie ma już najmniejszego znaczenia... może jestem z innego świata ale z samego szacunku do kogoś, tak się nie postępuje bo kochać nie trzeba ale szanować tak.

wtorek, 6 sierpnia 2019

Pośpiech żony

Żona złożyła pozew rozwodowy równe 10 dni po tym jak wyprowadziłem się z naszego mieszkania. Zdążyła w tym czasie spędzić opłacone już wcześniej święta w SPA. Zabrakło ewidentnie jakiegokolwiek zastanowienia nad tym co się stało i jeszcze stanie - pewna siebie, pewna decyzji. Jak sama powtarzała: przecież nic się nie stało. Przerażające jak lata spędzone wspólnie, troski i sukcesy, wspólne plany można sprowadzić do formalności bo jak mi kiedyś powiedziała: wszyscy się rozwodzą. Skoro tak, to faktycznie na co czekać? Zamienić jedno życie na inne, jedną osobę na drugą. Początkowo w tym wszystkim zostałem w tyle, czułem się jakbym wyhamował w szybko pędzącym samochodem, gdy pęd powoduje w takiej sytuacji wyrwanie żołądka. Te 10 dni były czasem kiedy wciąż jeszcze próbowałem coś odmienić, nie przespałem ani jednej nocy. Czekałem na dzień w którym mimo wszystko za mną zatęskni. Spotkałem się wówczas 1 z żoną, zapytałem czy coś mogę zrobić, aby ratować. Usłyszałem: nie wyzdrowiejesz. Szybko potem zrozumiałem czemu żona tak się śpieszyła i jak odmienne od prawdy były jej deklarację i oficjalne powody rozstania. Jej pośpiech pokazał ile znaczyłem dla niej. Dobry moment aby odejść: oszczędności, spłacony dom, córka w przedszkolu. Innymi kwestiami się nie kierowała.
Postanowiłem kontynuować pisanie bloga, może komuś się on przyda.

środa, 17 kwietnia 2019

Koniec

Niestety nasza historia nie kończy się dobrze, nie będzie happy endu, niestety. Rozstaliśmy się 10 kwietnia. Jestem już ponownie, po kilku latach u rodziców. To nie jest jednak dla mnie świat jaki znałem z dzieciństwa... albo po prostu ja jestem już kimś innym. Żona została z córką w naszym mieszkaniu. To co dzieje się teraz w mojej głowie, nie da się opisać. Nie umiem zamienić to na słowa, ani pisane ani mówione. Mieszkanie ponownie u rodziców w ich schemacie, to... koszmar. Nie pomoże mi to odbudować siebie. Nikt nie zapytał co czuje, czy co czuje moja żona. Tylko złe emocje... to mi nie pomaga. Nie mam jednak dokąd pójść, taka jest smutna prawda. Dziś widziałem córkę przez kamerę, przyjdzie mnie odwiedzić... odwiedziny po tym jak dotąd była ze mną 24 h na dobę. To jest jak koszmar. Są ojcowie którym taki układ pasuje, ale nie mi. Nie umiem żyć bez mojego życia. Muszę się zebrać, dla niej ale jest mi bardzo ciężko. Zastanawiam się co w moim życiu zrobiłem źle? Nie taki świat obiecałem córce... dziś prosiła mnie "tatuś wróć, jedź ze mną, proszę cię". Nie chciałem dożyć takich dni, takich słów.

środa, 3 kwietnia 2019

Mam żal

To jeden z moich ostatnich postów albo może nawet ostatni. Wszystko co miałem do opowiedzenia, chyba już opowiedziałem. Może moja historia się komuś przyda, może kogoś zaciekawi. Gubię się w tym co mam prawo oczekiwać od żony a czego nie. Jedna z moich czytelniczek napisała mi, że jest to skutkiem przesuwania granic, w związku z pogonią za żoną. Pozostaje mi jedynie żal i o tym dziś napiszę. W tym poście moje myśli wyprzedzają słowa, nie wiem czy uda mi się je uporządkować a więc właściwie wyrazić to co czuje. Nie jestem idealny, jestem chory... ale mam żal.
Mam żal przede wszystkim o to, że wytknięto mi, iż w naszym związku byłem jedynie ja, Jej nie było - tak uznała. Pytanie co ja w tym czasie zrobiłem dla siebie, co robiłem kiedykolwiek kosztem Niej? Przerwałem doktorat, bo nie było by czasu na aktywność zawodową. Rehabilitację ograniczyłem do minimum aby odsunąć jak najdalej obraz mnie jako chorego i aby nie fatygować kogokolwiek. Na bok poszli znajomi, skupiłem się na rodzinie, na realizowaniu wspólnych, ustalonych wraz z Nią planów. Jej nie było? Skończyła studia, zrobiła prawo jazdy, gdy chciała to pracowała, wyjścia, przyjemności, kursy, operacja plastyczna. We wszystkim zawsze miała moje wsparcie, dobre słowo, mówiłem: dasz radę! Cokolwiek robiła.
Mam żal, że jedynie mnie obwiniono za problemy w łóżku, o to, że PW ma podłoże nerwicowe, depresyjne a mimo to żona nie zadała sobie pytania dlaczego? PW to nie tylko łóżkowa tragedia lecz stan umysłu z jakim zostałem sam. Nie warty się okazałem pomocy wyjścia z tego. Po wyprowadzce na swoje, na mnie spadła odpowiedzialność za to, że doszły jej z tego powodu obowiązki. Obwiniałem się ale i wytykała to mi. Potem przyszła dwuznaczna znajomość z sąsiadem, następnie odsunięcie się ode mnie emocjonalne, zero codziennej bliskości. Po jakimś czasie złości, wyzwiska... i tak zgniło poczucie mojej męskości, człowieczeństwa i pogłębił się PW. Nikt nie powiedział: lecz się, dasz radę, to Nasz a nie jedynie Twój problem! Tydzień temu pierwszy raz po 2 latach kochaliśmy się.. tak jak za dawnych czasów. Żona obudziła mnie dotykiem, mówiła innym tonem, była jak dawniej. Myślałem, że śnie, nie wiedziałem co się dzieje. Nerwica jednak popsuła seks a żona jedynie udawała, że nie ma to dla Niej znaczenia. Miało. Jak zawsze. Dziś nawet nie wiem czym dla Niej był ten seks, na noc mimo wszystko pełna czułości. Nie wiem czym mogła być dla Nas.
Mam żal, że gdy zaczęło być źle... nie podjęła walki. Nie ważne są okoliczności i poziom beznadziejności sytuacji, ważne jest aby być dla kogoś kimś o kogo chce sie i warto walczyć. Okazało, że się dla mnie nie było warto. Starałam się 11 lat - odpowiadała. Co przez ten czas robiłem ja? Oboje się staraliśmy, dlatego było dobrze a dziś wszystko co się udało, żona przypisuje sobie, mi to co złe. Mam żal o wypaczanie prawdy a wraz z nią Nas. Walka i odbudowa relacji, to coś więcej niż codzienne staranie, co dodatkowa mobilizacja, robienie jeszcze więcej niż zwykle. Ja w tym zatonąłem... bezskuteczność kolejnych rzeczy jakich próbowałem aby Ją odzyskać, wypaliła mnie. Nikt nie powiedział: Kochanie damy radę!
Mam żal, iż gdy ja dla Niej zgodziłem się na wszystko, dosłownie wszystko, kierując się miłością i świadomością swoich ograniczeń, zabrakło z Jej strony zwykłego przytulenia z zapytanie o powód moich zaszklonych oczu, smutku... słów: co chciał byś dziś robić? Jak sprawić abyś się uśmiechnął? Po prostu.
Mam żal, że oddzielono niepełnosprawność od zdrowia, ustalono na tej podstawie kto na co zasługuje kto czego potrzebuje, co kto ma prawo oczekiwać. Ja - chory, Ona - zdrowa. Usłyszałem to wprost. I w ten sposób stałem się niewystarczający, w jakimś sensie gorszy skoro usłyszałem, że marnuje przy mnie swój najlepszy czas. Podzielono przyjemności i oczekiwania na zdrowe i niepełnosprawne.  Odwartościowano mnie.
Mam żal, że gdy pojawił się lek na moją chorobę, ratujący mnie, sprawność i życie.. ona martwiła sie jedynie, że mogę przytyć.. nie ważne było, że będę żył. Gdyby ona zachorowała ja ratował bym ją.. o żadnych innych problemach by nie usłyszała. Zarobił bym się, sprzedał wszystko a kupił bym lek dla niej.. tego dla mnie kupować nie trzeba, jest refundowany, wystarczyło jedynie wsparcie. 
Stałem się innym człowiekiem, smutnym, wycofanym. Zupełnie innym niż byłem. Czymś, nie kimś.

poniedziałek, 25 marca 2019

Pozostawiony

Nie chcę dziś nic pisać, posłuchajcie jednak pewnego utworu. Mówi więcej niż tysiąc słów. Polecam również film z którego jest ta muzyka. Wiem, że momentami na blogu w moich postaw pojawiała się nadzieja. Znam siebie. Teraz tej nadziei już nie ma. 


Nie da się zgadnąć czy czas nam pomoże czy zaszkodzi. Wydaje mi się, że między Nami miał ten drugi skutek.

czwartek, 21 marca 2019

Dobry, lepszy czas

Niekiedy jak się okazuje dobry, lepszy czas... oznacza niewiele, bądź ma znaczenie jedynie dla jednej strony realizatorów tego czasu.
"Nie ma nic bardziej przykrego niż błaganie o chwilę uwagi i czułości od osoby, dla której powinniśmy być całym światem (...)" (Książka „Oczami Mężczyzny”)
Ostatnie 2-3 tyg. były między nami czasem spokoju a nawet jak mi się wydawało, swego rodzaju przebłysków zbliżenia - światełko w tunelu... Tak było do wczoraj. Żona zarzuciła mi, że dzień wcześniej sprawdzałem jej fb. To nie było prawdą. Coś już czułem bo wcześniejszej nocy położyła się do mnie do łóżka bez słowa, jak robot... Okazało się, że kolejny raz na mój temat pisała z kimś obcymi. Nie wiem co pisała ale domyślam się:
- życie bez seksu;
- mąż niczym impotent;
- małżeństwo poświęceniem;
- niestety tak musi być, takie życie.
Pousuwała rozmowę z tym "facetem" więc sądzę, że pojawił się tam również flirt. Wszystko wraca: obwinianie mnie, zwracanie się w stronę innych mężczyzn (to jest najgorsze - młody, stary, mądry, głupi - z każdym lepiej pogadać niż z mężem, o żartach z podtekstem nie wspomne). Usłyszałem od żony. że co ja sobie myślałem, że skoro sie nie kłócimy to jest dobrze? Odpowiedziałem, że miałem nadzieje, że może nie dobrze ale ciut lepiej, iż na tym spokoju można się oprzeć i spróbować być bliżej. Dodała jak zawsze: A co ty takiego rodzisz? A potem żebym nawet się nie starał bo jej to nie sprawia żadnej przyjemności. Powiedziałem, że powinniśmy zrobić wszystko aby tej przyjemności szukać. Odparła: A co mam cię zdradzać? Gdy ja mówiłem o szukaniu czegoś ze sobą, w głowie żony pozostawałem zerem w kwestii fizyczności, więc nawet nie brała pod uwagę czegokolwiek we dwoje. Dlatego tak odpowiedziała.
Nie chcę.. nie będę jej do niczego przekonywał, udowadniał swój wkład w jej codzienność. Jestem tym zmęczony, skoro żonie brakuje powodów żeby mnie kochać, niech odejdzie, niech się dzieje co chce. Nie umiem żyć starając się ją zadowolić czym mogę i natrafiać wciąż na mur - bez  pocałunku, dotknięcie, przytulenia. Nie chodzi o seks. Kurwa mać nie chodzi o seks! ... lecz aby nie być dla kogoś niczym mebel. Mawia ironicznie: żyjemy jak para przyjaciół i tyle.
No właśnie... "i tyle", choć moglibyśmy o wiele więcej. Wiem, że jestem ograniczony ale nie umiem zrozumieć, jak mając to co mamy, można uznać, że lepsza żadna bliskość niż taka jaką możemy sobie dać.
Bo dla kobiety liczy się aby była kochana i czuła się bezpiecznie? Gówno prawda! Miłość, cierpliwość i wiara w drugą osobę? Gówno prawda! Nienawidzę świata ze te slogany, nienawidzę...
Jak bardzo muszę być dla niej odpychający, aseksualny, bezużyteczny aby nie miała potrzeby się pocałować czy przytulić..?

Zgodził bym się dla niej na wszystko...

środa, 13 marca 2019

W poszukiwaniu głębi

Pamiętam to jak dziś... była końcówka sierpnia, niby ciepła noc ale już chłodna wilgoć. Byłem wtedy w IV klasie szkoły średniej. Siedziałem na ganku u kolegi. Piliśmy piwo i jedliśmy jakąś namiastkę jedzenie z grilla (na szybko). Weszliśmy na temat mojej choroby, rokowań, leczenia i specyfiki pogłębiania się objawów. Kolega powiedział, że on będąc na moim miejscu, bawił by się... pił, ćpał, jeździł, bzykał się na sztukę. Ogólnie rzecz biorąc korzystał z życia póki daje ono jakieś jeszcze jakieś możliwości. Ja jednak już wtedy nie chciałem takiego kierunku obrać. Wystarczająco wtedy dużo piłem, zdarzało mi się brać narkotyki i raczej nie było to rozsądne postępowanie. Podkochiwałem się wtedy w koleżance z klasy i bez zastanowienia zamienił bym taki styl życia właśnie na nią. Zawsze taki byłem, szukałem w życiu czegoś głębszego, czegoś co czuje się w zakamarkach duszy, co przeszywa i czego nie da się podważyć. Wtedy na ganku sierpniowej nocy, nie wiedziałem jeszcze, że ok. 2 lat później będę z tą koleżanką i dowiem się, iż ona także chciała mnie już w liceum. Nie wiedziałem także,  że trzy lata od związania się z nią, poznam obecną żonę. Zmieniła się kobieta, ale szukanie głębi pozostało... jedynie w tym chciałem i potrafiłem szukać sensu. Chciałem w życiu po prostu wielkiej miłości, bez względu na to, że zżerająca mnie choroba powodowała i powoduje, że czas płynął i płynie dla mnie inaczej. Stojąc i przysięgając przed ołtarzem, świadomie dokonałem wyboru, wybrałem JĄ... choćby nie wiem co, bez względu na to co miałbym do wyboru, postąpił bym właśnie tak.

piątek, 15 lutego 2019

Walentynki...

Kurier z poczty kwiatowej przywiózł kosz słodyczy wraz z jej ulubionym alkoholem. Cały dzień był spokojny, ciepły... w sensie relacji. Walentynki to amerykańskie, komercyjne święto ale mimo wszystko dobrze kogoś mieć w ten dzień a jeszcze lepiej dobrze czuć się czyjś tego dnia. Wieczorem zjedliśmy wspólnie kolację, obejrzeliśmy komedię, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, uśmiechaliśmy się do siebie. Czekając na nią w łóżku słyszałem, że robi coś innego niż zazwyczaj w łazience. Zgasiła światła w domu i usłyszałem powolne kroki kobiecych nóg w wysokich szpilkach a wraz z nimi zobaczyłem łunę niesionej w ręce świecy. Weszła do sypialni w pięknej bieliznę jaką kupiłem jej blisko 2 lata temu i jakiej dotąd nie założyła. Uśmiechnęła się, odstawiła świecę na komodę, spojrzała i stawiając kroki w jednej linii jak modelka, kręcąc biodrami podeszła do mnie do łóżka. Zrzuciła ze mnie kołdrę i postawiła czubek buta lekko na mojej brodzie. Pachniała moimi ulubionymi jej perfumami..  Ściągnęła szpilki, usiadła na moich biodrach mówiąc: "Kochaj się ze mną... co się tak patrzysz? Kochaj się ze mną, bądźmy blisko tak jak możemy, to jest najważniejsze. Nie ważne jak, ważne z kim Kochanie". Zrozumiałem wtedy jak w dużym stopniu już zapomniałem jej ciało i jak dobrze było sobie znów je przypomnieć. Przypomnieć sobie "Ją", Nas. Tej nocy kochaliśmy się jak dawniej, kilka razy i bez pośpiechu a później rozmawialiśmy o odbudowaniu wszystkiego. Między Nami spało nasze dzieciątko, nie było żalu, mojej choroby, złych słów, chłodu oczu... ciepło ciał, zapach seksu, nasze szepty i poświata ognia świecy wypełniły sypialnie.
O takich walentynkach marzyłem... ale to wszystko się nie zdarzyło.

sobota, 9 lutego 2019

Która dała by ci tyle co ja?!


Zapytała mnie ostatnio o to.. która dała by ci tyle co ja? Gubię się w odpowiedzi.. miłość jest wtedy gdy odpowiedź brzmi: żadna. Nie jest to jednak takie proste bo w tle pytania kryje się jego rozwinięcie, o wiele mniej romantyczne. Mianowicie, że żadna by tyle nie wytrzymała.. może coś ze mną jest nie tak, może ubzdurałem sobie, że pracuje, że jestem dobrym człowiekiem, że kocham to wystarczająco aby zasługiwać na to samo? Może nie można wymagać od osoby zdrowej aby była z kimś chorym... samo jednak takie myślenie odbiera sens działań w tym kierunku. Staram się o siebie dbać, zapach, czystość, schludność. Codziennie też ćwiczę, zlewam się potem, wkładam w to całą energie.. może to coś da mojemu zdrowiu i zdrowiu mojemu małżeństwu. Dziś pierwszą noc spałem całą na jednym boku aby jej nie budzić w nocy, może jak odpocznie to złapie równowagę a może i na mnie spojrzy inaczej. Boli mnie ciało ale dam radę, przywyknę. Musi odpocząć. Nienawidze siebie za te budzenie. Wiem jednak, że potrzeba na to czasu.. tyle, że nie wiem czy jeszcze go mam, mamy. Siedzę i słucham:


Kolejnym pomysłem na mmh naprawę jest zrobienie wszystkiego aby żone uaktywnić zawodowo. Nawet kosztem czasu w domu czy posiadanych świadczeń. I znów nadzieja, że przestawi się ona na coś zdrowszego, mniej przesyconego niepełnosprawnością.. ale czy starczy czasu? Nie wiem.
Niebawem jeszcze pieprzone walentynki. Dawniej nienawidziłem tego święta, potem je polubiłem a obecnie.. jakbym się go bał. Nie spodziewam się nic dostać - materialnego czy niematerialnego.

wtorek, 29 stycznia 2019

Stare znane życie

Nie trzeba było długo czekać i znów wszystko wróciło. Nie wiem już co dobija mnie bardziej – takie dni, czy czekanie na nie wiedząc, że i tak nadejdą. W przerwach między tym wszystkim, łapie się na tym, że zerkając w jej oczy, szukam dawnej jej.. czasem jakby tam była a czasem nie brakuje pewności, że jest już kimś innym, obcym… Teraz ponownie całe dnie ciszy. Wystarcza do nich jeden powód, po czym wszystko opierane jest o moją chorobę. Usłyszałem, że do niczego się nie nadaje, że nie nadaje się do życia, do związku do małżeństwa. Zawsze ruszane jest to samo: moja choroba. W taki sposób jakby była to moja wina. Jakbym zdecydował z jakichś powodów, ze będę chory i jestem – światu i jej na złość. Nie mogę znieść gdy słyszę jak mówi o mnie innym osobom, jak powtarzają się określenie „ten”, „drugie dziecko”, „koniec głaskania”, podkreślanie, że „jest dziecko trzeba siedzieć”, jakby innych powodów do bycia ze mną nie było. „Obrzydziłeś mnie sobą”… wpada to w serce i dusze powodując, że nie ma mnie, odczłowieczam się dla samego siebie. Zakochałem się w niej z powodu jej empatii, jej wnętrza, bycia kimś dobrym mimo bolesnej przeszłości, pokochałem ją za walkę o mnie, za uśmiech, za odmładzanie mnie, za umiejętność łączenia... gdzie jest ta osoba? Jak bardzo człowiek może zmienić a jak bardzo jest w stanie udawać. Po raz kolejny wczoraj usłyszałem, że jest zmęczona i to jest powodem jej zachowania. Tym, że budzę ją w nocy tym, że nawet gdy jest na mnie zła, musi mi coś podać, w czymś pomóc. Gdy zapytałem czy kiedykolwiek, czymkolwiek ją poniżyłem, odpowiedziała, że tak i podała przykłady czynności jakie przy mnie wykonuje (wole o tym nie pisać). Gdzie w tym wszystkim różnica między tym, co człowiek robi celowo a co wynika z jego ograniczeń? Dla najbliższej mi rodziny, żony, lepiej było by gdyby mnie nie było. Zgasłem... słysząc, że nie mogę wynieść śmieci, że za pracę wykonywane w domu muszę innym płacić bo sam nie mogę nic. Czuje się jak ktoś, z kim nie można być z własnej decyzji, z kim nie można być szczęśliwym, a nawet jeśli tak się zdarzy to jest to chwilowe. Nieprawdziwe.  Wiem, iż żona mówi innym: "chciała bym aby był zdrowy", "nie mogę pogodzić się z tym, że jest chory". Powiedziałem jej, że sprzedamy dom i niech robi co zechcę, a co z córeczką? To samo co z innymi dziećmi w takiej sytuacji. To jest najtragiczniejsze. Łapie oddech, zacząłem ćwiczyć, lepiej jeść aby przygotować się do leczenia, tzn. najpierw konsultacji. Najtrudniej jest mi więcej jeść mając serce w gardle. Każdego dnia nie wiem co będzie jutro, trudno opisać jak ciężko się tak żyje... Jak na rysunku z boku - defekty serca i ciała.

wtorek, 22 stycznia 2019

In my head

Jestem ostatnio bardzo zmęczony, martwi mnie jednak jeszcze co innego. Zauważyłem, że mam dziwne problemy ze skupieniem, zwłaszcza w przypadku jakichś rzeczy praktycznych. Podczas rozmowy z różnymi osobami, mam problem z elokwencją, ze skupieniem nad tym co ktoś do mnie mów. Jednocześnie takie sytuację zaczęły mnie stresować.. wcześniej nigdy tak nie było. Mam wrażenie że życie toczy się obok mnie, jakbym oglądał film. Czasem zgaduje co ktoś przed chwilą powiedział. Nie wiem czy aktualnie nie doświadczam czegoś, co stanowi swego rodzaju połączenie chronicznego zmęczenia psychicznego w związku z pracą, z zasiedzeniem się w domu ("odsocjalizowaniem się") a także jakimiś objawami depresyjnymi - wiem, że stres i przygnębienie  choć czasowo ale jest w stanie obniżać sprawność intelektualną. Tak o to co zawsze było moją mocną strona, staje się słabością. Pytanie więc co w takiej sytuacji mnie pozostaje? Co pozostaje ze mnie? Od kilku dni jem tran w tabl., pije kawę i zażywam wit. D. Może umysł trochę się wzmocni. Wiem jednak, że przede wszystkim brakuje mu dobrego snu, spokoju emocjonalnego. Równowagi. W suplementach tego nie znajdę. Śniło mi się ostatnio, że jestem zdrowy, że chodzę po swoim domu, nie jestem od nikogo uzależniony. Niemal czułem jak ten stan odmienia mnie również wewnętrznie...

czwartek, 3 stycznia 2019

Praca, zmęczenie i Nusinersen

W ciągu ostatnich dni, żona intensywnie pomagała mi w pracy. Po 3 dniach pracy "głowa" musiała odpocząć, poczuła się wykończona - mam tu na myśli wiele godzin pracy dziennie. Ja często mam tak tygodniami, po pięciu, sześciu dniach przychodzi jeden wolniejszy dzień a następnie tydzień bez przerwy - mam tak od kilku lat. Mówię dziś do żony: to pomyśl, że takie zmęczenie się odkłada i kumuluje w człowieku. Wiedziała o czym mówię, że mam na myśl tryb życia jaki ja prowadzę od dawna i jaki ona dawniej doceniała - podkreślała to w tym co mówiła innym o mnie i tym co mówiła do mnie. Dziś po moich słowach szybko dodała, że ona szykowała wszystko na święta a ja nie itd. Właściwie ciągle mam wrażenie, że dyskredytuje mnie, to co robie i mój wkład w dom, w budżet. Dawniej jakby podziwiała mnie za to, obecnie przeciwnie. Ja zostałem tu gdzie byłem - widziałem i widzę jej trud w przygotowaniu np. świąt, żona natomiast gdzies w tym wszystkim odjechała. Nie musi nawet nic mówić, czuję zmianę. Wydaje mi się, że pewne mmmh docenianie, ważne jest dla każdego faceta który swoją pracą utrzymuje rodzinę. Nie ważne czy jest sprawny, chory czy zdrowy.. nie chodzi przy tym o stałe wychwalanie, lecz sporadyczne miłe słowo, jakiś gest. Wiem, że to po prostu ładuje baterię.
Staram się jednak o tym nie myśleć, nie odnosić tego, że będąc niepełnosprawnym pewne obciążenia znoszę gorzej.  Od jakiegoś czasu nieustannie mam w głowie leczenie Nusinersenem, lekiem zatrzymującym postep SMA, cofającym skutki tego dziadostwa. W tych myślach wstyd się przyznać ale czuje się jak dziecko.. pełne nadziei  że coś mi może pomóc, w jakimś małym stopniu odda to co zabrało SMA. Od wielu lat nie miałem żadnej nadziei, nie myślałem o tym, że może być lepiej starałem się pogodzić, nie łudzić. Nie wiem jednak czy zostanę zakwalifikowany do leczenia i... boje się, że mi tego odmówią a ją wbrew sobie zacząłem wierzyć. Nie mam z kimś dzielić tych myśli, nie rozmawiam żoną o chorobie odkąd powiedziała mi czym tak na prawdę jest dla niej moja niepełnosprawność. Żona wie jedynie o planach leczenia i popiera je.