Szukaj na tym blogu

"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

czwartek, 11 kwietnia 2024

"To wszystko miało miejsce" - Rozdział II. Zasady i umiejętności


 Wrzucam dziś kolejny tzn. drugi mojej nazwijmy to książki. Czy dawno i nie prawda? Nie wiem ale niech sobie tu leży i czeka na czytelników - tych znanych i tych nie. Myślę, że choć wiele się zmieniło i człowiek nie jest tym kim był, to jest to dobra a wręcz wyjątkowa pamiątka z przeszłości - ciekawej i własnej.

 „Płacze niebo, spadającymi gwiazdami. Słuchaj... nie to, żebym w okno komuś pukał.” => Zasady wydają się być dla większości ich własnym sposobem ukrycia braku umiejętności. Dla mnie zasadami są pewne horyzonty, sposoby myślenia, może też w jakimś stopniu oceny i poglądy na różne wartości, uczucia i tematy. Z jednej strony, jesteśmy tylko tym, kim czynią nas inni. Z drugiej jednak mamy prawo i możliwość przeważnie bycia choć po części tym, kim chcemy. Chyba każdego z nas tworzą oba te wpływy, przy czym wpływ innych i nasze własne decyzję, są tak duże i skomplikowane, że często się gubimy. Zasada: to coś sprawdzalnego i dającego się w jakimś celu wykorzystać. Umiejętność: to bycie w stanie zasady te użyć. Należy tylko uczynić je nie będącymi ze sobą w sprzeczności ze sobą. Jedne z nich czynią nas bohaterami i pozwalają dokonywać rzeczy wielkich. Inne kreują w hipokrytów, rasistów, antysemitów, etnocetryków. W tym wszystkim umiejętności mają i dają mi możliwość wytrwania w nich i nigdy (mam nadzieje) nie zaprzeczenia sobie. Dlatego też...

Ludzie


 „Czy widzę egoistę kiedy w lustro patrzę?  Nie jestem bez winy więc rymami płaczę... lecz czy płaczą inni? Czy tak jak ja, tracą siły? Nie żałują bo nie chcą, czują się nie omylni.” => Ludzie dziś to jak cienie które mijamy nie patrząc im nawet w twarz... bez emocji każdego dnia- wszędzie: na klatce schodowej, ulicy... Sam mijam ich codziennie nie czując nic gdyż są oni mi najczęściej obojętni, gdzieś tam jednak tkwi we mnie humanista i tak naprawdę do nikogo nie czuje niechęci. Cos czasem karze mi zastanowić się nad obrazem starszego człowieka któremu rozsypały się zakupy lub gdy zaczepia mnie ktoś o drobne... 

Ludzie ogólnie malują mnie jako osobę zarozumiałą i dziwna... z czego zgodzić się mogę tylko "stety" czy "niestety" na to drugie określenie. Ludzie których najczęściej nigdy nie poznam nie rozumieją, że osoba której przez większość życia ktoś chciał udowodnić, że jest w czymś od innych gorsza, nie może być zarozumiałą. Nigdy nie wyprowadzam ludzi z podobnych pomyłek i nigdy nie kupuje ludzi za słowa, mówiąc im to co chcą usłyszeć. Sam siebie nazywam człowiekiem skrajności wiec albo ktoś mnie nienawidzi... albo jest gotów dla mnie zrobić wszystko bez względu na okoliczności, a Ta osoba staje się kimś wielkim w moich oczach, ma mój szacunek i zawsze wyciągniętą rękę.

Ludzi często przeraża, że wiem... o czym oni myślą, nie ma w tym żadnej bajki czy ubzduranej psychozy. To umiejętność obserwacji i słuchania tego co mówią i co chcą powiedzieć. Często obserwuje własny gatunek naprawdę ubolewając nad jego schematycznością i ich idiotyczna walka o wyjątkowość której tak naprawdę nigdy nie zrozumieją mylnie myśląc, że wyjątkowość jest tym wszystkim w czymkolwiek tylko chcą ja widzieć. Ktoś kiedyś powiedział mądre słowa i naprawdę dziś żałuje, że nie pamiętam osoby tego człowieka lecz chyba ważniejsze są jego słowa i to co chciał powiedzieć: "Niektórzy myślą, że ludzie płaczą tylko z jednego powodu. To taki wewnętrzny dialog zbyt wielu ludzi, obrazuje jak bardzo ludzie wszystko chcą jasno sprecyzować i podzielić świat i jego wszystkie sprawy regularnie na czarne i białe, pomijają szarość i inne subiektywne odczucia. Odbierają tym samym także sobie jakakolwiek wyrazistość która jest w stanie wyróżnić trochę każdego z szarego tłumu. Ludzie nie potrafią dostrzec więcej niż jedna przyczynę czegoś jakby chcieli zapomnieć czym różnią się od zwierząt, że posiadają umysł i zdolność tworzenia.

 Większość ludzi do doskonałości opanowało grę przeciętności umysłowej, nie chcąc się nad niczym zastanawiać i podejmować decyzje, żyją bez pomysłu i odpowiedzialności za to co robią. Pędzą jak myszy po labiryncie do sera, po drodze dokonując tylko wyboru: prosto, w lewo czy w prawo. 

Ludzie każdego dnia zabijaj się nawzajem, dosłownie i w przenośni. Każdego ranka budzić nas mogą telewizyjne wiadomości w których brakuje optymizmu na dziś i dzień następny- wystarczy włączyć TV albo lepiej tego nie robić... Zbyt często pytanie: czy mamy się czym chwalić z naszego człowieczeństwa?- pozostaje bez zdecydowanej odpowiedzi. Jezus i Budda próbowali cos zmienić, cos przekazać jednak bez skutku... przesłanie ICH zostało zagłuszone przez wewnętrzna skłonność człowieka do samo zagłady. Większość z Nas niczego nie wybierała a jednak zmuszona jest oglądając sceny kasacji wartości przez ludzi którzy jednego dnia nas kochają a drugiego nienawidzą..."Zapomnieć jest łatwo, to co w życiu najważniejsze, gdy biegniesz na oślep po drodze gubiąc szczęście... (...) przegapić jest łatwo więc dobrze się zastanów i konsekwentnie nie na przypał swoje ruchy planuj.”  =>

Myślę, że ludzie powinni zrozumieć, że im więcej rzeczy musza... tym mniej tak na prawdę chcą. Ale jak im to powiedzieć? Jak pokazać? Gdy tak niewiele w życiu, tak wielu nie cieszy, że tak łatwo wszystko nazwać przymusem.  Może jednak wtedy przestali by traktować życie jako obowiązek i przymus. Czasem obserwuje wszystko w około jak katatonik bliski mi po obejrzeniu K-PAX ,nie musząc mówić nic tylko przyglądam się ze spokojem... A nie po każdym filmie usnąć mi jest ciężko. Ludzie tak mało chcą... tak przerażająco mało chcą sobą przekazać, że aż najczęściej brakuje mi słów. Ale tych słów chyba brakuje także im, brakuje im siebie samych w sobie i w tym co robią Myślę wtedy: o wariatach...tak, o tych postaciach związanych własnymi rękawami, o ludziach chorych psychicznie, zamkniętych gdzieś w szpitalach, otępianych każdego dnia lekami psychotropowymi... Może to właśnie tylko ONI w tym potoku śliny z ust, w rozbijaniu sobie głowy o ściany i w szczerzeniu się chemiczną radością są normalni i prawdziwi... (?) Wtedy przypominam sobie słowa, słowa retorycznej pretensji może także tkwiącej w głowach tych „chorych” ludzi:  „Jak to jest, że pewnie stoję a wpajają mi, że lepiej mogłem? ...że mam problem? Dokąd idę? ...to ze mam marzenia inne niż reszta to minus? Ludzi bez marzeń ta gdzie mieszkam jest tylu... patrzę na nich- setki ich ale sami w tym widza wszystko prócz sensu z kolejnych dni...” =>

Przykro zabawne jak czasem wielkie sprawy mało zmieniają w naszym życiu i jak te małe niekiedy zmieniają w nim wszystko. Może jest tak dlatego... ze nie którzy chcą móc a inni... chcą chociaż chcieć. Bo lepiej być tym kim się jest, z braku możliwości bycia kimś innym, niż z braku chęci. Czasami jakby przed oczami przelatują mi postacie ludzi do mnie podobnych... nie muszę nawet ich znać- a "znam" niestety. To te same co ja postacie przygarbione gdzieś pod ścianą w najciemniejszym z katów z kołnierzem przez całe życie zaciągniętym pod sam nos.  "Co myślą nigdy nie odgadnę, kto pierwszy kopnie jak upadnę. Kto pierwszy dorwie sprawce? Kolejny dzień na ławce, w słuchawce ziomek! Nic nie obchodzi mnie, co myśli gdzie co powie..." Także potrafią dostrzec sens nawet w zapomnianym szczególe. A może to po prostu Ci sami nieprzystosowani głupi, słabi i mylący się... 

Tylko nie którzy ludzie potrafią docenić to kim maja możliwość być, człowiek ma to porównanie tylko w momencie w którym niestety już nie może nikim być. Przez cały czas grając przeciętność umysłową sami własne życie czynią nieciekawym, chcąc jedynie pstryknąć życiu fotkę jak paparazzi oglądając reality show itp. Podziwiam ludzi którzy mogą powiedzieć, że żałują bardzo niewielu rzeczy w swoim życiu, "niewielu"- bo nie da rady nie żałować niczego. "W szalonym pędzie gubię sens życia coraz częściej". Nie jest łatwo mówić o ludziach, nie jest łatwo zamknąć oczy i powiedzieć co pamiętamy i co czujemy we wspomnieniach lub teraźniejszości otaczających nas ludzi. 

Pozostaje we mnie jednak nuta optymizmu bo w człowieku więcej zasługuje na szacunek niż pogardę. Nikt nie jest doskonały i ja także nie jestem. Czemu o tym piszę, dlaczego tak bardzo interesują mnie inni wokół i to w dodatku w ich ogólnym pojęciu? Nie wiem... może po prostu nic co ludzkie nie jest mi obce albo po prostu  zbyt wielu spraw nie potrafię skwitować panta rhey. 

  

Świat


 Świat... bo to w nim żyją opisywani ludzie, jest wytworem naszej świadomości i niczym nie różni się od tego jak go postrzegamy. "Dla chorych psychicznie świat jest magiczny". Idealizować może go jedynie niewiedza, wiedza pozwala tylko bardziej znienawidzić. 

Paradoksalnie świat bez ludzi byłby lepszy, kula ziemska mniej zniszczona i samo pojęcie o świecie czystsze. Niebo nigdy nie byłoby rozdzierane kominami fabryk i budowlami coraz to nowych wierz Babel. Morza nikt nie napoił by ropą wypompowywaną z głębi ziemi z przekonaniem czyjejś własności. Glebę nasączyliśmy wszystkim czym potrafiliśmy, do chemikaliów po ludzką krew. Sami sobie także robimy krzywdę. Fizyczną bo żyć musimy i duchową której niewiele w nas już zostało. Kiedyś jednak wdrapiemy się na jedną z wielu bliźniaczych fałd śmieci, łapiąc w płuca resztki powietrza którym jeszcze da radę oddychać by spojrzeć z góry, na wszystko poznane i zdobyte, na wszystkich pokonanych i zabitych... wtedy świata już nie będzie. Sami sobie to zrobimy.

Pisząc o świecie właściwie można pisać o wszystkim. Rzeczywistość która mnie otacza wydaje mi się być glinianym wytworem ślepych ludzi, codzienna szarość i wszystko zmieniające się tak szybko, ze przekonani jesteśmy iż jest jak było. Wszystko pozostawia dużo do życzenia... 

Czasem czuje, jakbym:  "Ja się zatrzymałem, lecz świat dalej  pędził... nawet nie wiem kiedy skręcił...” Niedopasowany, odmienny, chcący inaczej, gdzieś po części rozczarowany, przygnębiony, zły, przerażony. Zawsze jednak pragnący ukraść choć kawałek świata i schować go w metalowej skrzynce wszystkich ukrywanych ludzkim pierwszych o niego obaw, przed tym samym światem za kilka lat. 

Świat płonie... zarówno w codziennych wiadomościach oglądanych przez nas już bez większych emocji i poruszenia.

Świat płonie... za naszymi oknami, codziennie na naszych oczach niszczone jest wszystko co kiedyś miało jeszcze dla kogoś jakieś znaczenie... Ktoś dziś buduje mur chcąc oceniać to co jedynie Bóg powinien, bez znaczenia jak się go nazywa... przez to tysiące ludzi modliło się o śmierć jego pomysłodawcy. Co jest gorsze modlić się o czyjeś nieszczęście czy czynić je w odwecie tym modlącym się o nie? Nie jest lepsze żadne z nich. Każde jest wymuszone tym kim jedni czynią się dla innych a potem nie ma już odwrotu. Rząd Izraela uczy świat antysemityzmu, pokazuje, że lata prześladowań i obozów koncentracyjnych, nauczyły Żydów jedynie jak więzić i poniżać ludzi uznanych  za gorszych podobnie jak kiedyś ich samych. 

Ktoś ma prawo rozjechać ludzi czołgami za to, że mają odmienne zdanie na tematy, na które mieć nie powinni. I jak śpiewał Kazik Staszewski: Świat milczy bo nie ma przejmować się czym, to tylko wewnętrzne sprawy Chin... Mocarstwa ingerujące w sprawy innych państw, tym razem nie czynią nic, ponieważ brak jest interesu a nie jest nim przecież wolność człowieka. Brak jest funduszy bo niewiele można przywłaszczyć, ukraść i zasłonić udzielaniem pomocy.

"Trzy literowe państwo" ma dziś prawo uznać kogo chce za terrorystę, broniąc się fałszywie pojmowanym poczuciem bezpieczeństwa za którym kryje się większy szacunek do ropy niż ludzkiej krwi... "Mam bać się Ameryki? Uważać na słowa? Pomyśl kto kogo chce sterroryzować!"  Tak dzieje się gdy szkoli się jednych ludzi do walki przeciwko innym by samemu pozostać, w ogólnie rozumianym znaczeniu, prawym, szczytnym, ludzkim. By potem ktoś był tak samo niepotrzebnym jak dotąd był ważnym i niezbędnym. Tak dzieje się, gdy ludziom i całemu światu, narzucić się chce własne poglądy. Jak bardzo trzeba wyniszczyć człowieka by ten obłożył się materiałem wybuchowym i wysadził się w autobusie pełnym ludzi... i to w kraju z którego choć nie pochodził, to jednak się w nim urodził. Był w stanie to zrobić bo nienawiść w nim nie wygasła. 

Taką cenne ponoszą kraje bogate za własny dobrobyt. Cenę dobrobytu ponoszą także kraje których kosztem się one wzbogaciły. Taką cenę zapłaciła „anglia” i podobną rodziny i bliscy tych obwieszonych gwoździami w rozerwanych czerwonych piętrowych autobusach. Tak dzieje się gdy ogromny procent przyjezdnego społeczeństwa pochodzi z krajów i kultur, z którym państwo goszczące ich prowadzi wojnę, nawet tysiące kilometrów w „innym świecie”. Ten szybko uczący się, tani i silny pracownik z czasem może okazać się groźny, bo chcący więcej, groźny bo uczący się pracy równie szybko jak bycia anglikiem, groźny bo doskonale pamiętający swój kraj i kulturę, często przy tym odmienne i szykanowane w nowym miejscu.

Taką cenę zapłaciły „stany zjednoczone” po zamachach na World Trade Center, cenę od tej giełdowej i gospodarczej, po tą na pogrzebach którzy zginęli. A ja... „zawsze się będę bał, śmierci tych których kocham, tak jak myśli o Twojej śmierci... Kochanie” Jak długo trzeba poniżać kogoś by ten nauczył się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia? ...jak robiący to ludzie deptając flagę z gwiazdkami i czerwonobiałymi paskami na tle zabitych żołnierzy z ciał których ktoś ściąga w amoku ubranie. 

Taką cenę poniesie w przyszłości Francja której rząd w swej polityce, mieszkającym w tym państwie obcokrajowców traktuje jak podludzi, nawet gdy ci urodzili się w tym kraju. Nowe pokolenie tych ludzi, nagle zauważa jednak, że tylko na moment nie byli biedakami, po tym jak ich rodzice i dziadkowie przybyli do tego kraju demokracji, sprawiedliwości, praw człowieka i obywatela. Ktoś zapomniał, że tania siła robocza z czasem pragnie czegoś więcej i to bez znaczenie z jakiego jest kraju i koloru skóry. Z początku jest pięknie, gospodarcza dziura i zapotrzebowanie na ręce do pracy w danych dziedzinach, zostaje zapełniona. Później odkrywa się realia braku możliwości bycia kimś więcej. Następnie jest cięcie kosztów rządu co do tej grupy ludzi w kraju który ich przyjął, nie z dobroci lecz w określonych interesach i interesy te opłacać się muszą dalej. Potem płoną samochody i sklepy a chęci zmiany rzeczywistości i życia w niej, wychodzą z fazy zamierzeń. I niech płoną... w nas i na ulicach. Niech płoną!

Nikt nie rodzi się tak naprawdę zły.  Świat to chyba jednak coś więcej niż trój wymiar który nas otacza: przyroda, ludzie itd. To także to co jest w nas samych wiec może właśnie dlatego jest tak nie do przyjęcia. Każdego dnia widzimy jak wszystko wokół nas umiera "kreci tym anielski pył i martwi prezydenci" a podziały na ludzi lepszych i gorszych dalej się pogłębiają. Czy pomogą tu cos chwile rozmyślań kiedy idąc ulica obserwujemy miotana przez wiatr gazetę... w scenerii obdrapanych ścian domów i stojących „bez twarzy” w bramach. Lub obserwując wszystko przez szczelinę wytartego ręką zaparowanego okna w tramwaju świat w kolorach pomarańczowych ulicznych latarni i ludzi czekających na przystankach. 

Pewnego dnia każdy z nas wstając rano z łóżka zrozumie, że dni różnią się od siebie już tylko schematami które sami tworzymy by się oszukać i tak naprawdę wszystko już jest nic nie warte. "Te same dni te same sny cokolwiek robisz ten sam syf te same drogi [...] reszta dopóki szczęścia nie kupisz gdy kłopoty piętrzą się aż po sufit.[...]  życie to myśli regał i sny o tym czego się nie ma, nic się nie zmienia patrzysz z pod tych samych powiek, kreci się Ziemia... pozwól, że cos Ci opowiem... [...] te same dni tak jak rekurencje w lustrach, te same sny, chociaż każdy z nich inny." [Pezet]

Sam nie wiem kiedy świat stał się tym czym teraz jest chociaż miało być tak pięknie może w momencie który wszystkim ucieka, kilka lat kiedy nie jesteśmy już dziećmi a tak naprawdę nie potrafimy jeszcze żyć, świat staje się odmienny i przytłacza nas różnica i odmienność nowych realiów. Zanim się zorientujemy, żyjemy już w świecie o którym ktoś zapomniał nas uprzedzić...   Świat jest pełen sprzeczności i jednocześnie skrótów tak prostych, ze trudno jest je dostrzec... dla mnie widział to wszystko Mały Książe- uczmy się. Ktoś powie: książka dla dzieci? Zgodzę się z tym tylko jeśli ktoś pokaże mi dziecko, które tę książkę zrozumiały. Zawsze chcemy nadarzyć za światem bez znaczenia czy odbiera to nasza indywidualność innym razem zbyt często nazywamy go kupa gówna miotając się niszczymy o ścianę zaciśnięte pięści z pretensjami do świata który nigdy nas nie zrozumie. 

Najgorzej jest jednak wiecznie narzekać, nie robić nic lub uciekać „gdzieś, gdzie lepszy jest świat”. Wszyscy musimy się po prostu postarać... bo jest tylko racja większości. Każdy chciałby jedynie umieć nazwać ŚWIAT książkową groteska, bo tak to dzisiaj wszystko wygląda. Niczego nigdy się nie zmieni, samą znajomością tego lub dokładnym określeniem powodów. Wierzę ukrycie w ten świat tak samo jak w ludzi żyjących na tej samej ziemi. Wierzę w rewolucje, w państwach i ich rządach, w tę w domach i na ulicach. A także w tę najważniejszą bo będącą przyczyną tego wszystkiego, bo tkwiącą w nas samych. Wierzę w taką co nie pożre własnych dzieci lecz odmieni świat. 

Czasem... czasem mam wrażenie, czuje się jak bym jechał związany w bagażniku auta jakiegoś szaleńca mylącego fakty z własnymi myślami Czasem nie wiem czy lepiej wpasować się w ten świat-czy tez NIE ???

 

Pieniądze


 Jest coś... co obwiniam za taki stan rzeczy, jest coś we mnie co dziś jest w niewielu młodych ludziach. Tym czymś jest niechęć we mnie do spraw które dotknęły mnie jak nic innego  w moim i tak już nie łatwym i popapranym życiu... zatem posłuchajcie. 

Pieniądze... wymyślili je już Sumerowie setki lat temu. Od tamtej pory posiadanie ich dla wielu stało się życiowym celem. Dziś wydaję się, że wszystko można kupić. Czasem jednak posiadanie "czegoś" za "pomocą" pieniędzy odbiera całkowicie sens posiadania tego "czegoś". Ludzie to szczury goniący po labiryncie, w którym drogowskazami są kolejne zera i wizerunki królów i prezydentów, których nikt nie pytał o chęć tkwienia na papierkach które spływają krwią bardziej niż ręce morderców. 

Tym wszystkim „szczęśliwym” przekonanym, iż zawdzięczają to właśnie monetom, życzę chociaż jednego momentu kiedy do ich głowy wkradnie się cytat, zasłyszany lub przeczytany: "Czas męczy i nuży tylko tych, co żyją zajęci jedyni błahymi troskami o swą osobę i swoje rozkosze, ale jest krótki i mija niepostrzeżenie dla tych, co zapominają o sobie, pracują nad czymś, co ich pochłania;  mierzony wielkością śmiałego, nie dającego się zrealizować marzenia, prawie nie istnieje." Podobno przyjaciół można kupić... lecz czy kupieni są naprawdę twoimi przyjaciółmi?  Czy może to właśnie czyjeś niematerialne zaangażowanie jest jego prawdziwą miarą? "Ponoć nie wszystko można kupić, lubić, mówić, ponoć ci co do ludzi szacunku nie znają... przegrają." 

Wszyscy razem zaśpiewajmy: „Ojcze jedyny... zielony dolarze! Zrobię dla Ciebie co tylko karzesz! W mojej kieszeni Twoje mieszkanie, do mnie chodź Panie, do mnie chodź Panie! (...) to dla Ciebie się płaszczę i zmieniam języki, za Tobą poniosło mnie do Ameryki.” Wydaje się, że ludzie gotowi są rozmienić się na drobne by mieć pieniędzy jeszcze więcej, nawet jeśli upodla ich to i czyni żałosnymi. Powiem więcej, nie wydaje się lecz tak właśnie jest. Nigdy nie stanę się dziwką pieniądza, prędzej zamknę się gdzieś w pustelni, w osamotnieniu, ponieważ zrobię wszystko by on mnie nie dopadł. Wszystko by był jedynie do płacenia za rzeczy bez którym mogę żyć, a nie moim sercem i sensem życia. 

Czy tak mnie to boli, że nie potrafię zamknąć ust? Tak. Właśnie tak albo i jeszcze bardziej. "Ja... nie mogę stać obojętnie gdy to robią, nie chcę pozwolić na to-nie byłbym sobą! Nie chcę oglądać tego co ciągle widzę, nie chcę, nie mogę, ja się za nich wstydzę!" Coś co pomaga nam żyć nie może dyktować nam jak mamy to robić. Nie wolno jednak mylić środka z celem." Gdy przyjdzie twoja godzina, sama wejdzie do twego domu, w twe życie, do twego serca." [Bob Dylan] Nikt wtedy już nie zapyta nas ile mieliśmy pieniędzy lecz jak i dlaczego chcieliśmy je zdobyć. 

Pieniądze zamieniają najlepszych przyjaciół w najgorszych wrogów którzy zapominają co ich dotąd łączyło a zbyt dobrze pamiętają ci ich dzieli. Coś wtedy w nich karzę załadować chciwość do karabinu, wycelować chęcią posiadania, pociągnąć za spust zazdrością by zabić zwyczajność, przyjaźń, miłość, wszystko w imię monety. 

Większość wartości definiuje czas, ocenia ich prawdziwość i trwałość. Podobnie jest z pieniędzmi które pomimo, że najczęściej przysłaniają ludziom oczy czasem je przecierają i pokazują prawdziwą naturę człowieka... Wartość zarówno samego pieniądza, jak i człowieka który tak go pragnie, jest zmienna a przy tym niewielka i taką już pozostanie. Nigdy nie większą.

„Jak dobrze zrozumieć wreszcie, że życie nabiera dopiero wtedy sensu i znaczenia, gdy toczy się zgodnie z własnymi potrzebami, rytmem własnego oddechu, a przede wszystkim własnym wyobrażeniem o nim - a nie potrzebami, rytmem wyobrażeniem narzuconym przez otoczenie. Za wszelką cenę być sobą." Czasem pieniądze mogą spełnić nasze marzenia, czasem jednak chęć ich osiągnięcia sprawia, że nasze własne marzenia przeistaczają się.. w coś, co czyni nas niewolnikami i nie pozwala nigdy już zawrócić.. bo tak naprawdę tych marzeń już nie ma. Pozostało tylko w nas to czym chcieliśmy je zrealizować.. 

Jedyna osobą, którą tak naprawdę Kochałem, przez pieniądze skonała na moich oczach, na moich rękach.. nieświadoma nawet tego, ile w Niej umarło.. tylko pieniądze, tylko one są w stanie, w jednej chwili, wymazać to wszystko, co w nas wyjątkowe.. wyjątkowe. Wtedy wymiotuje się pieniędzmi i chciało by się krzyknąć: ludzie pieniądze szczęścia nie dają! A jeśli dla marzeń.. tracimy wszystko to, co Kochamy i każdego ranka, jesteśmy tego pewni jak nie wielu już rzeczy.. to coś w nas umiera.. a serce bije tonąć w żalu.. w odmienionym rytmie na zawsze.. 

Dziś na banknotach widzę przyczyny tego co straciłem... Dziś na banknotach widzę cenne najpiękniejszych uczuć.. i nawet nie wiadomo kogo winić ludzi.. czy świat. Ta nieznana ogółowi mętna historia a mi znana aż za dobrze, zamyka się wersach tej piosenki, w cytacie którego nigdy nie chciałem poznać: "Była o małego osobą niezbyt lubianą, daleko za trendem, małomówną, zaczytaną. Zawsze sama: szkoła, dom-zawsze tak samo.. (..) Dostała stypendium, poleciała do Memphis, szlifować angielski, dziś język podstawą.. Czekałem aż wróci choć mówili: nie warto! Widziałem w Niej piękno, widziałem blask, światło Mało kto znał Ją, mówiąc cześć-widząc twarz tą..   

Poznała wielki świat, daleko za oceanem, markowe ciuchy "dolcze gabane".. (..) Kiedyś inteligentna, dziś za kreską kreska, a pamiętam rok wstecz-by się tego wyrzekła. Ona odmienna od tej którą znałem, dziś to Ona drwi i szydzi z koleżanek.. czując się ponad stanem, w kieszeni z dolarem. ..ma przyjaciół dziś w masce i szczerze jak wcześniej, jest sama jak palec." Tak wielu ludzi znam, którzy coś kupili, coś sprzedali i sami siebie zgubili. Dla mnie ludzie nigdy nie będą mieli cenny... ani tej którą trzeba za kogoś zapłacić, ani tej którą należy ponieść za utratę kogoś. Pieniądze szczęścia nie dają... i jakże to popularne słowa, ale większość uważa inaczej. Tym wszystkim radzę by kiedyś wstając z łóżka, zatrzymali się na moment w ciszy i posłuchali tego dziwnego odgłosu nad którym zastanowić się czasu nie mieli. Ten dźwięk to brzdęk monet który zastąpił dawne bicie serca w piersi. Ich zaprzeczenia są jak dźwięki kasy fiskalnej a słowa jak szelest banknotów... dla mnie dialog ten nigdy nie będzie zrozumiały. Bo życie kupić trudno, za to sprzedać łatwo... ale nie chcę w tej wiedzy być sam. Chciałem tych wszystkich ludzi zrozumieć, usprawiedliwiając ich swoją odwieczną wiarą w ludzi, chciałem w imię smutnego przekonania, że oni wyceniają wszystkich i wszystko ale zrozumiałem, że jedynie czemu i komu są w stanie określić cenę, to oni sami. Niektórych nie zmienią pieniądze, pozostaną sobą i pomogą tym co ich nie mają, pomogą tym z którymi łączył ich kiedyś ich brak i potrzeba ich posiadania. Tych wszystkich ludzi którym...pieniądze zmieniły jedynie stany kont bankowych a nie serca, zawsze będę szanował!

 

Ideały


 Jestem pewien, że to właśnie moje rozczarowanie wobec tak wielu spraw, paradoksalnie ukształtowało we mnie ideały które pozwalają nie zwątpić. "To nie jest tak, że ja widzę tylko świat który rani, że to wszystko nie ma sensu, że nie wygramy... Każdy człowiek co się rodzi musi z góry być skazany na porażkę, wybacz inaczej na świat patrzę!"  

Ideały to jedyna wartość człowieka, która jest wstanie uczynić go lepszym, nawet jeśli on nigdy ich nie zdobędzie. Mówią, że są jak gwiazdy świecące na niebie... że by znaleźć drogę wcale nie trzeba ich sięgnąć lecz kierować się nimi. Tym samym znaczy to tyle co chęć bycia dobrym by być dobrym. Nie jest zbrodnią nie dosięgnąć ideałów, jest nią jedynie ich brak lub wyrzekniecie się ich. Ludzie ginęli za ich zdaniem wielkie sprawy i sądzili, że mieli ideały i są jedynie im wierni do końca... i nie liczyło się już nic. Zapominali, że to nie osiągniecie ich jest najważniejsze... zapomnieli w chęci tego co czynili. Rewolucje, które zamiast czynić wolnym- niewoliły. Ideały dla mnie to coś co jest trudno sprecyzować, to  specyficzne wyobrażenia pewnych spraw, przekonań, modelu życia, toku myślenia. To także zasady i nie muszą one być ideałami w powszechnym tego słowa znaczeniu. Dziś ludzie żyją sobie jak owady bez zasad i przekonań których nie zdążyli odrzucić ponieważ nigdy ich nie mieli. Lepiej mieć złe wartości, złe zasady niż nie mieć ich wcale, w myśl zasady, że: "jeśli musisz robić coś złego, rób to przynajmniej dobrze". W życiu kieruje się swego rodzaju dekalogiem tego w co wierze i dlaczego. Jest spisany głęboko we mnie by nigdy nie był złamany lub zapomniany.

Nr 1. Emocje: 

Tak naprawdę, wierze w ludzi ale często ich brak jakichkolwiek przekonań, powoduje we mnie uczucia kapitulacji i rozczarowania. "Rób to co kochasz, nie to co Ci każą!" Tzw. bezideowcy to ludzie np. obojętni wobec nas są gorsi od tych co nas nienawidzą, ponieważ ci drudzy przynajmniej w coś wierzą, ich postępowaniem kierują  emocję  nawet jeśli złe to dla mnie warte szacunku większego niż ich brak. "...u mnie zawsze dumnie choćby w trumnie..." "Człowiek, żeby mógł przejść przez życie jakoś możliwie i nie dać się innym poharatać, musi ciągle podpierać się i pocieszać różnymi mądrymi aforyzmami dającymi mu możliwość przeżycia każdego napotkanego świństwa i ścierstwa. Po przeczytaniu mądrości podnosi pokrzepiony głowę, bo utożsamia się z lepszą częścią zdania. A to wszystko nieprawda. Jest odarty ze skóry i krwawi, a przyjemne życie ma ten, co krzywdzi, żyje z hańbą za pan brat, cnotę i uczciwość mając w głębokiej pogardzie." Kocham kochać, kocham nienawidzić, kocham czuć to co robię... i to są emocję.

Nr 2. Wolność: 

...wolność ta we mnie przekonanie, że żyjemy naprawdę a swoim życiem kierujemy my sami i jeśli nawet je zmarnujemy, to nie dlatego, że kogoś lub czegoś w nim zabrakło lecz, że było to konsekwencją nas samych. A jeśli te życie przeżywamy będąc na szczycie, to wolnością jest jeśli sami się na niego wdrapaliśmy. 

Wolność to także to uczucie wobec nas w drugim człowieku, to danie wyboru i pozwolenie trwać przy nas tylko tym, których jest to wyborem. Taka wolność uszczęśliwia w obie strony i dwoje ludzi jednocześnie. Jest sprawiedliwa.

 Wolność to także ta za oknem. To otwarta przestrzeń w wolnym kraju wśród wolnych ludzi. Te samo niebieskie lub zachmurzone niebo nad każdym i te samo, upragnione lub będące rozczarowaniem, niebo obiecane po śmierci. Ten sam parasol dzielonych sprawiedliwie gwiazd w miejscu gdzie wolność jest bezpieczeństwem a bezpieczeństwo ukochanym domem, podwórkiem, miastem, krajem.

Każdego dnia patrzę na ludzi więzionych przez coś lub kogoś. Łańcuchy niewoli nie muszą być ze stali i przeważnie z niej nie są ale ich wytrzymałość i ciężar, jest już bardzo do niej podobna. Niewola w pogoni za pieniędzmi, aż za dobrze... znam ich. Niewola błędów młodości i momentu, tych którym ciąża a nie miłość wybrała małżeństwo- znam ich. Niewola kłamstw, tych co koloryzują swoje nieciekawe życia- znam ich.

Nr 3. Człowiek: 

Ideały tworzą także w nas samych model postaci najbardziej przez nas punktowany i ceniony. Ideały to dla mnie także autorytety, jednym z nich jest np. papież Jan Paweł II, nie obchodzi mnie w tym względzie np. to, że jest Polakiem i głową religii mojego kościoła itd. Był człowiekiem wielkim, za życia był wielki i po śmierci dalej nim pozostał. Zmarł w okresie dla mnie wyjątkowym, kiedy życie zataczało krąg którego zasięg zrozumiałem dużo później. Wszystko w moim życiu zawsze było wymowne... jak przewracane przez wiatr stronice książki na Jego trumnie. Długo żegnałem modlitwami tego wielkiego człowieka który modlił się za wszystkich. Kimś duchowo mi bliskim był także Tupac Amaru Shakur. Powiedział on kiedyś: „zawsze chciałem być aniołem, chciałem pomagać innym”. Jak gangster może być autorytetem? Może bo był dla mnie także współczesnym poetą i dał swoim życiem siłę większej liczbie ludzi niż większość da kiedykolwiek. Wśród żyjących, dla mnie jest nim także Ryszard Andrzejewski, za upór i konsekwencję udowadniania innym, że jest kimś. Jak mawiał Kazik Staszewski: "wśród tylu różnych dróg przez życie,  każdy ma prawo wybrać źle." Można mieć także inne autorytety i nie ważne jakie one są lecz, że w ogóle je posiadamy. Może nim być Rura Bomber lub Roman Giertych. Nie ważne. Ważne jest tylko ich szukanie, nie poznamy tych odpowiednich nie poznawszy wcześniej tych „złych”. 

Nr 4. Honor: 

Honor, ktoś...  a przy tym jedyna osoba, dla której potrafiłem z własnej woli schować dumę i honor do kieszeni, zarzuciła mi, że uniosłem się honorem. Odpowiedziałem jej, że nie można komuś odbierać go bez końca... a wracać do czego już nie ma. 

Honor to jest jedyna wartość której jeśli człowiek nie chce aby mu odebrano, to nikt nie jest w stanie tego zrobić. Nie ważne jest to jak i czy jesteśmy w stanie go obronić lecz jedynie to czy chcemy to zrobić i dlaczego. Można nie mieć nic, leżeć twarzą w błocie i mieć honor. Można wtedy mieć go więcej niż światowi przywódcy. Nigdy nie pozwolił bym aby ktoś "deptał mi buty w autobusie" lub "pluł na mundur". Honor to coś co decyduje o sposobie z jakim patrzymy na osobę która nas obraża, każe podnieść się gdy już nie ma siły, podnosić się tak długo aż ten ktoś pozbawi nas do reszty sił ale nie chęci powstania. 

Honor także pozwala znieść i zrozumieć własny brak racji, nie odmówić lub odwrócić głowę, zapomnieć lub pamiętać na zawsze... prawdziwy honor nigdy nie obróci się w pychę. 

Nr 5. Prawda. 

Prawda decyduje o ważności i wyjątkowości. Jeśli coś ważne jest "dziś" a nie jest ważne "jutro" to tak naprawdę nigdy nie było ważne. Nie można nadużywać pewnych słów i stwierdzeń, bo tylko ich rzadkość stanowi wyjątkowość a nie nasze przekonanie. To jest takie moje życiowe motto. Prawda, czasem jest czymś jedynym co możemy komuś zaoferować... (czymś "tylko" lub "aż") i wtedy bywa bardzo smutno. Czasem czymś jedynym co... pragniemy od drugiej osoby i wtedy bywa to czymś dużym lub zbyt dużym. Często także czymś co najtrudniej jest od kogoś otrzymać i wtedy... bywa wiele przemyśleń... Fałsz widzę w twarzach wielu ludzi, w ich słowach, gestach i życiu. Ludzie chyba tym czynią sobie świat lepszym, znośniejszym, łatwiejszym do przyjęcia. Podobnie jak alkoholicy, ćpuny... i podobnie ich świat jest złudny, choć może tak zakłamanym, że nawet nie wiedzą. Przekonałem się także, że ludzie często kłamią z własnej niewiedzy a przecenienie ich samych przez siebie, prawdziwe czyni nieprawdziwym. To świadoma lub nieświadoma hipokryzja. Prawda jest wyjątkowa ponieważ nie może być subiektywna a przez to, jest nie zmienna, prawda jest zawsze prawdą. Lecz czy na pewno? Czy jej brak w np. w słowach osoby w naszych oczach wielkiej, jest bardziej rażący? Na pewno, ale to nie musi mieć nic wspólnego z prawdą,.. Tylko prawda jest i będzie prawdą. 

Nr 6. Marzenia: 

Jest w marzeniu coś lepszego niż w rzeczywistości i w rzeczywistości coś lepszego niż w marzeniu dopiero połączenie ich dało by pełnie szczęścia. Marzenia to coś co każdy z nas powinien mięć, każdy może mieć własne ale ważniejsze są gdy są z kimś dzielone, gdy są wspólne.

"Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem- i tak - ewig - usque ad finem [wiecznie - aż do końca]. " [Joseph Conrad]. Marzenia, podobnie jak ideały, lepiej mieć i nigdy ich nie osiągnąć niż nigdy nie mieć ich wcale. Marzenia to nasza własna rzeczywistość która towarzyszy nam gdziekolwiek jesteśmy i pozwala nigdy nie znudzić się tym co chcemy mięć bo jest to tak różne od tego o czym marzymy... W marzeniach nie można mieć granic bo to właśnie są marzenia, coś czemu wyjątkowości nadaje odmienność ich od naszej rzeczywistości. W życiu byłem tym szczęśliwszym im więcej z tego co miałem, potrafiłem odnaleźć w marzeniach tych z przeszłości bliższej lub dawniejszej. Tyle wiem o marzeniach więc jakie ma ktoś kto zakłada, że tyle o nich wie? Mówi się, że marzeń nie zdradza się nikomu bo się nie spełnią ale czasem posiada się takie do spełnienia których czyjaś wiedza jest nam niezbędna. Mogę je zdradzić ponieważ ponoć już się spełniło. Zawsze marzyłem, mówiłem sobie, że chciał bym swoim życiem uczynić czyjeś lepszym i odczuć to choćby w najmniejszy sposób, bo śniąc o wielu rzeczach i mając w życiu wiele marzeń, zrozumiałem, że tylko takie ma sens.  Ktoś znając je powiedział mi kiedyś, że ono już się spełniło. Dziś trudno jest mi w to wierzyć... bo ani marzenia, ani ich spełnienie nie jest lub nie powinno być chwilowe a jeśli jest, to strach marzyć a takim się chyba okazało. Mówię jednak: marzmy... bo każdy ma inne. 

Nr 7. Ojczyzna. 

Coś czego się nie wybiera... Ta prawdziwa tak naprawdę jest tylko jedna. To dar dany nam ale nie na zawsze. Setki lat tradycji i historii ludzi honoru na ziemi która wchłonęła wiele kropli krwi.. "Polsko dziwny kraju wybacz!" Dziś jakby wielu ludzi zapomniało, zarówno tych wszystkich którym ojczyznę tę zawdzięczają, jak i szacunek dla niej samej. Łatwo jest pokazać gdzie lepiej, trudniej lub bardziej niewygodnie powiedzieć dlaczego... jestem Polakiem, choć nie kradnę samochodów i nie jestem pijakiem. To jest prawda, że ten kraj jest dziwny, że większość błędów ludzi w nim spowodowana jest przez alkohol... ale ten kraj nigdy nie miał na nic czasu, zawsze musiał gonić, bronić się i starać nie zniknąć. Polska jest dla mnie krajem bohaterów, zarówno tych wszystkich których serca zatrzymały się by nasze mogły bić, jak i tych wszystkich którzy potrafią za siedemset złotych z dumą przeżyć kolejny miesiąc. Mówi się, że w Polsce pierwszy milion trzeba ukraść by dorobić się następnego, ale gdzie nie trzeba najpierw go ukraść? I czy zawsze trzeba mówić o pieniądzach? Nie. Mówi się, że politycy w Polsce kradną. Tyle, że kradną wszędzie i to ich a nie kraj, należy zmienić. Z czystym sumieniem jestem wstanie położyć rękę na sercu i powiedzieć, że kocham ten kraj który nigdy mnie nie rozpieszczał... i podniósł bym rękę na każdego, kto kraj ten, chciał by mi odebrać. Przy mnie nawet znajomi, nie rozmawiają o pracy i opuszczeniu kraju, o unikaniu służby wojskowej, nie rzucają prostych nie przemyślanych osądów o Polsce gdyż wiedzą, że ja odpowiem i będzie to na pewno przemyślane. 


Wiara


 Prawie każdy na to hasło reaguje myślami o Bogu a przecież wierzyć można w wiele rzeczy. Zacznijmy więc od niej. Kiedyś każdy z nas sam siebie o nią zapyta. Jest we mnie coś... czego nie potrafię określić, coś jakby głos mówiący: podnieś się. Jakby  jakaś energia ogrzewająca mnie nawet gdy zimno tak, że piecze skóra. Jeśli są we mnie skrzydła które kiedyś uniosą mnie do góry, jeśli jest we mnie coś co nie przeminie nigdy to myślę, że jest to właśnie to... dusza. O ile łatwiej jest uwierzyć w swoją wyjątkowość będąc przekonany, że posiada się dusze, o tyle trudniej jest samemu sobie po tym nie zaprzeczyć. Przez całe moje życie, tylko jedna osoba zapytała mnie, czy wierze w Boga... i to w momencie, kiedy odpowiedzieć mi było najtrudniej. To była całkiem obca mi osoba, której najprawdopodobniej już nigdy nie spotkam, postać niemal, że przypadkowa a rozmowę z nią zawdzięczałem jej pracy. 

Więzień ma na piersi często atramentowy tatuaż z jakimś napisem, żołnierzowi na szyi wiszą dwa tytanowe nieśmiertelniki dla rodziny i archiwum a rozłączenie ich znaczy już tylko jedno. Ja także mam taki napis, także jest niezmywalny i także jego części rozłączone do siebie znaczą śmierć. Jest nim: wiara, nadzieja, miłość.  "Jedni tracą wiarę bo niebo pokazało im za mało... inni bo pokazało im za dużo". Wiedzieć tylko o tym... to jednak za mało. Można wierzyć w Boga i być przekonanym ze ON nie istnieje, o wiele trudniej jest jednak być przekonanym o jego istnieniu a mimo to... w NIEGO nie wierzyć. Nie wystarczy po prostu wierzyć ponieważ człowiek wierzy naprawdę tylko gdy umie sobie poradzić... z własnymi wątpliwościami: Bóg jest wszechmogący i miłosierny ale czy jednocześnie może być w stanie dokonać wszystkiego... i ponad wszystko kochać? ...wiec czym są wojny, choroby, szczęścia i nieszczęścia ludzi? Wszechmocą czy miłosierdziem? Aby wierzyć musimy jednak dokonywać wyborów a nie sądów wiec jeśli to zrozumiemy: wierzymy naprawdę. 

Największą głupotą do jakiej jest w stanie posunąć się człowiek w swej wolnej woli jest niewiara. Człowiek oszuka sam siebie w momencie gdy uzna ze potrafi żyć w nic nie wierząc ponieważ nie wierząc w nic - nie wierzy w Boga, ponieważ nie wierząc w Boga - nie wierzy sam w siebie, ponieważ nie wierząc w siebie - nie żyje naprawdę. WIARA NADZIEJA MILOSC czy są definicja Boga? 

Wiara: trwanie za wszelka cenę... Nadzieja: pewność co do słuszności trwania... 

Miłość: być wstanie to pokochać... Nie potrafimy udowodnić istnienia Boga ani jego nie istnienia... 

Ludzie jednak umierali za jeszcze mniej pewne wartości a my mamy tylko w NIEGO uwierzyć. Ta niepewność czyniąca nas lepszymi jest nasza religia której jedynym błędem... jest nasza próbą jej interpretacji. Sens tkwi w tym kiedy sami potrafimy przyznać się przed sobą w których momentach  wierzymy a w których nie... i wtedy  "A za to wszystko, zgodnie z regułami, podziękujesz sobie, Jemu modląc się nocami." W chwilach prawdziwej szczerości gdy jesteśmy tylko sami z sobą, gdy płacze bohater, gdy klęka duma bo nie ma już dla kogo jej mieć, wtedy mamy odwagę przyznać do Kogo mówimy i Kogo tak naprawdę prosimy. Nagle zauważamy, że nie żyliśmy tak bardzo dla samych siebie jak myśleliśmy, że nie jesteśmy wcale tak silni, że większość co dotąd mieliśmy już się nie liczy. Każdy prędzej czy później powie z wiarą w niego jak nigdy: Boże. Bóg to nie to co pamiętamy z lekcji religii, lecz to co potrafimy zobaczyć w sobie i w drugim człowieku. Bo "piekło to nie ogień i diabły lecz... miejsce w którym nie ma jego głosu." 

Nikomu nie życzę aby utracił wiarę lub chociaż na moment w niż zwątpił. Tego co człowiek wtedy czuje nie da się porównać z niczym innym. Chwila w której pomyślimy, ze Bóg nie chce nas tu widzieć odbiera wszystko i sprowadza człowieka do pokroju robaka i z przerażeniem sami stwierdzamy, że gdzieś sobie zaprzeczyliśmy. To przekonanie nie, że Bóg nas nie słucha, lub przeciwnie- słucha i nic poza tym. Jeszcze jakiś czas temu... uważałem, że wierze w Boga i... ze nigdy to się nie zmieni i... dwukrotnie się myliłem. Zawsze miałem to za filmową scenę, gdy główny bohater po długim czasie przychodzi do kościoła i modląc się mówi, że wie iż zwątpił ale czy to nie nawrócenie cieszy Ciebie Boże najbardziej? W takich momentach dokładnie pamięta się dlaczego nas tu kiedyś zabrakło i dokładnie na jak długo. Dziś wiem, że filmową fikcję także ktoś po coś i przez coś stworzył. Wiem także, że niewiara nie jest wolnością... lecz pustką o wiele większą z czasem niż brak Jego w naszym życiu. 

Nie potrafię zasnąć bez słów: "...Boże uchowaj mnie o tak nie wiele Cię dzisiaj proszę... i uwolnij od bagażu który na plecach noszę. Z życia dużo już wyniosłem... wiec przestań mnie doświadczać, nie chce tak do końca sam walki z problemami staczać." 

Zrozumiałem właściwie późno co to znaczy naprawdę wierzyć ale doświadczyłem czegoś czego opisać słowami poprostu się nie da. To cos w rodzaju wewnętrznego spokoju i wiary w ludzi ponad wszystko. Poznałem to uczucie będąc na pielgrzymce w Częstochowie z której wyniosłem o wiele więcej niż mogło się wydawać. Od kiedy podczas wieczornej mszy, obok mnie siedziała na podłodze twarzą do mnie, plecami oparta o jeden z filarów, dziewczyna z szarymi smugami rozmazanych łez... wszystko się zmieniło. Przez chwile wydawało mi się, ze jestem tam tylko ja i ona. Uderzył mnie ogrom ludzkich emocji i poczucie, ze każdy chce tu czasu którego nie ma nigdzie indziej... czasu na przemyślenia. To był jedyny moment w moim życiu kiedy czułem, że wśród wszystkich otaczających mnie ludzi nikt nie był sam... nawet Ta dziewczyna. W tym moim krótkim, wiele razy smutnym życiu może poczułem wtedy więcej niż większość i ja sam kiedykolwiek jeszcze poczuje. 

Myślałem wtedy, że odzyskałem wiarę na zawsze ale czas pokazał, że za kilka lat zwątpię jeszcze bardziej... i zwątpiłem, chociaż Bóg był dla mnie jak wiatr, nie widziałem go a czułem. Ale jakby przestało wiać... na szczęście nie na zawsze. Jednak zawsze ten kto pozna uczucie odnalezienia czegoś... pozna także uczucie o wiele gorsze bo straty tego samego. Wtedy miewa się nawet myśli, czy w ogóle warto było coś poznawać. Tyle, że czasem to nie my wybieramy lecz coś wybiera nas. Długo dochodzi się do siebie po czymś takim ale wszystko przechodzi ponieważ... "Każdy ma chwile, ze w duszy deszcz pada."  

Chyba nie chodzi o to żeby za wszelka cenę żyć według narzuconych wartości i dogmatów lecz... tak jak potrafimy bo inaczej się nie da a wskaźnikiem czy zasłużyliśmy na piekło czy tez nie (czy tego chcemy czy nie) będzie to jak nam to wszystko wyszło. Wiara to po prostu szukanie świętego Graala we wnętrzu siebie... cokolwiek się dzieje zrozumiałem, że bez wiary jest tylko gorzej.  

 

Miłość 


 Jest jeden temat zwany głupim i jednocześnie taki w którym każdy chciał by czuć się jak najpewniej. Łatwo powiązać go z duszą której chyba odczucie to zawdzięczamy a także z Bogiem który wydaje się przejawiać w tym jak w niczym innym.

Uważa się, że różnimy się od zwierząt tym, że potrafimy kochać bezinteresownie i nie jest to ani instynktem ani tylko przywiązaniem. Miłości uczymy się przez całe życie, najpierw czym ona jest, jak jest jej z czymś nie pomylić  a później jak sprawić by trwała zawsze. "I Śmierć nie będzie miała władzy... martwi i nadzy zwyciężą... z człowiekiem na wietrze przy zachodnim księżycu... a gdy ich kości wyczyszczone do cna... ...znikną... to pokażą się gwiazdy na łokciach i stopach... ...jeśli oszaleli, to będą zdrowi... jeśli zatonęli w morzu, powstaną znowu... a kochankowie będą zatraceni, lecz miłość nie... I Śmierć nie będzie miała władzy..." [Thomas] . 

Miłość ta największa wartość w życiu człowieka i jedyna która zależy od dwojga ludzi i jednocześnie od żadnego z nich osobno. Tak naprawdę wystarczy ja tylko utracić... aby przebudzić się ze snu którego braliśmy za realny świat i zobaczyć jakim chłamem dotąd... było nasze życie, jak niecieszącym nawet nas samych. Uczucie to sprawia, że wszystko nabiera nowego wyrazu, jak w kokainowym transie nazywanym przez nie których jedynym życiem godnym nazwy "życia". Zalety wyostrzają się a wady  bledną i matowieją, droga staje  się prostsza a ostre kanty  łagodnieją, wszystko przyśpiesza jeśli dotąd było zbyt wolne i wszystko zwalnia jeśli przedtem pędziło na oślep. Jak zwykły od zawsze ten sam poranek uczynić wyjątkowym? Pokochać kogoś. 

Czasami jednak nie dla wszystkich jej wystarcza jakby ktoś coś tutaj niesprawiedliwie podzielił i wtedy człowiek wypala się... nie umiejąc już nic docenić. Uczucie tak piękne powinno nigdy nikomu nie sprawiać bólu... ale niestety jest przeciwnie, paradoksalnie większość ludzi cierpi przez miłość lub z powodu jej braku, niż jest szczęśliwy dzięki niej i odczuciom które może przynieść. Jest taka modlitwa: "Pomóż mi kochać, Panie, tak aby wokół mnie nikt nie cierpiał, ani nie umierał, dlatego, że ja skradłem miłość... która była im potrzebna do życia." Może gdyby w ten sposób ludzie kochali ludzi, było by inaczej a miłość zawsze miłość by znaczyła. Czym jest miłość? Może odczuciem jako jedynym dzielącym nas od zwierząt. Jedni mówią, że największym szczęściem jest móc widzieć swoje odbicie z bliska... w oczach drugiego człowieka... inni, że miłość to tylko miłość... pozbawione wyjątkowości uczucie z przekonaniem... ze "tylko Bóg kochał by Cię za Ciebie sama a nie za te złote włosy..." Tym samym albo ona jest w naszych sercach, albo w rozumie ale chyba na pewno nie w obu tych miejscach. I już nawet nie dlatego, że większość ludzi nie może pochwalić się posiadaniem rozumu, lecz dlatego, że chyba nie można kochać nie sercem i powiedzieć, że kochamy naprawdę. Tyle, że serce myli się częściej niż rozum. 

Czym jest miłość dla mnie? Na pewno nie trzymaniem się za ręce i nie pięknymi słowami ponieważ to było by za łatwe i żadna w tym wyjątkowość. Miłość dla mnie jest gdy na każde pytanie znamy odpowiedź i jest ona taka jaką byśmy chcieli a zgodę  z nią dzielimy ponad wszystko z drugą osobą. To chyba jakaś pewność do kogoś więcej niż my sami, chociaż ja sam nie należę do specjalistów w tym temacie i wielu innych... wiem jednak jak to jest gdy dla kogoś kogo kochamy, chowamy honor do kieszeni, wiem co znaczy coś nieodwracalnie dla kogoś poświęcić, wiem jak bolą zaciśnięte dla kogoś zęby i pięści, znam smak gęstości powietrza gdy mówimy sobie: Boże niech to trwa jak najdłużej. Wiem także co znaczy upaść, zwątpić, stracić wiarę i nie móc złapać oddechu gdy ktoś odchodzi. To chyba jedyne odczucie w które brniemy ponad wszystko dla jej chociaż odrobiny nawet jeśli już na starcie widzimy metę... zawsze jednak można biec w tym wyścigu jak najwolniej. 

Gdy rozpoczynałem to wszystko pisać... przekonany byłem, że istnieje... później tylko jej szukałem...  gdy ją odnalazłem... znowu miałem  wątpliwości czy istnieje naprawdę... a to gorzej niż jej nigdy nie odnaleźć. "Gdy kogoś się kochało i cierpi się z tego powodu... to tylko dlatego, że nawiedza nas myśl... że pamiętamy tą osobę niewłaściwie..." bo albo boli nas przekonanie do własnej pomyłki albo świadomość, że zapominamy... 

Prawda jest taka, że trudno jest powiedzieć coś więcej czy cos mądrzej o miłości, że to pasja która albo nas zabija albo trzyma przy życiu... jakie by one nie było... staje się w końcu tematem naszego życia a nie w imię wszystkiego ludzie potrafią zabijać i umierać. Miłość to tematy rozmów i odpowiedzi, to dialogi i monologi literackich bohaterów, to rodzący się i umierający, to ci którzy czegoś szukają i ci którzy wielu żałują, i nie ważne już nawet czy kocha się jakąś idee, czy drugiego człowieka lub samego siebie... nie ważne. Kiedyś  wszystko tu poświęcone było by tylko lub aż jednej osobie "jej twarz z lizakiem, jej widok zabrał mi klasę." A niedawno powiedział  bym „my Firisto” ale chyba nigdy nie pisane było by dla mnie samego bo "ilekroć kocham siebie, trochę mniej jest miłości dla Ciebie i innych." . Jednak wszystko się zmienia... dla jednych za dużo a dla jeszcze innych zbyt szybko. Myślę, że po dawnych uczuciach nie powinny pozostawać w nas uczucia lecz pamięć, szacunek a jego miarą to ile tego daliśmy i ile otrzymaliśmy. Wtedy wiemy czy warto jest w ogóle pamiętać i czy była w tym wszystkim jakaś wyjątkowość. 

Nauczyłem się, że każdy koniec jest czegoś początkiem nawet jeśli myślimy inaczej...i to jest dobre... Wyznaje taka własną zasadę właściwie w stosunku do wszystkiego co mnie otacza: Jeśli cos ważne jest "dziś" a nie jest ważne "jutro" dla mnie tak naprawdę, znaczy to dokładnie tyle samo, że cos nigdy nie miało znaczenia. Sprowadza się to do wiary w rzeczy stałe i prawdziwe co można ocenić tylko z perspektywy czasu ale i czas ten uczy pokory. Z miłością sprawdza się to w 150%. W myśl tej zasady i wiary przez to w tylko jedna miłość, szczęście maja tak naprawdę tylko ci, dla których to "dziś" i te "jutro" są jednakowe dziś i jutro a przekonali się o tym dopiero na samym końcu a nie gdzieś po drodze- mogąc tylko już wspominać a życie poświęcić jakby z konieczności, nie tej co powinni osobie. Nikt już nie obrywa płatków kwiatów kolejno zadając pytanie, może nie: być albo nie być... lecz dla niektórych równie ważne lub tak samo smutnie pozostające bez odpowiedzi, a dziś jakby nazwane naiwnym: kocha nie kocha... czasem mówię w sobie: ludzie chcecie to się kochajcie a jak nie chcecie to nie ale martwi mnie jedynie że ludzie miłością nazywają co tylko chcą i nie to nie dlatego, że odnaleźć jej nie mogą lecz, że za długo szukać nie chcą. W ten sposób gdzieś po drodze zatraci się umiejętność prawdziwego jej odróżnienia od uczuć do niej tylko podobnych. To takie tzw. pobożne życzenie do sam nie wiem kogo. 

Niestety o Miłości wie się tylko tyle ile się wie... ani więcej ani mniej chociaż każdy chciałby aby wszystkich tych słów powyżej było zawsze jak najwięcej. Z drugiej strony może nie należy przeceniać wartości miłości pomimo, że to smutne "gdyż i bo" jest prawdziwe. (???) Dziś ludzie sami sprawili, że książkowe dotąd uczcie nazwać można prostytuowaniem się i grą interesów dwojga ludzi którzy potrzebami i presją otoczenia są zależni wobec siebie, którzy płacą sobie wzajemnie uczuciami jak walutą, gdzie emocje są towarem a myśl aby coś dać drugiemu człowiekowi, wymuszana jest jedynie przez chęć czegoś otrzymania. Może nie można oczekiwać miłości doskonałej między dwojgiem ludzi wiedząc jak wiele w nas dalekie jest chociaż od pozorów doskonałości, może po prostu nie potrafimy inaczej. 

„Czasem myślę, nadszedł czas na mnie by iść do psychiatry... albo po prostu wrócić i kupić Ci kwiaty, może już czas... Znasz mnie, nie mam zalet i mam wady tyle lat znasz mnie, nie mam zalet i mam wady. Flesze z melanży, nie pamiętam wiele... nie pamiętam Twojej twarzy i zapominam Ciebie... przez te kilka chwil kiedy piszesz mi, ja skurwielem jestem.. Jestem nim, gdzieś w jakimś klubie; pod hotelem... nie umiem Cię pocieszyć kiedy patrzysz w przeszłość, ale mogę wziąć dobre wino i pójść tańczyć w deszczu z Tobą..”

„Żyj i kochaj nad życie... choć raz. (...) Kochaj jak umiesz, resztę później zrozumiesz.” Może jednak nie ważne jest to czy miłość istnieje naprawdę, może jest z nią tak jak z ideałami, może jest ona właśnie ich częścią, bo może jeśli ktoś uważa, że ją znalazł i choćby się mylił to może wystarczy, że jest tego po prostu pewien a wiara w jej istnienie lub nie istnienie ma jedynie znaczenie i prawdziwa wartość tylko w sensie egzystencjonalnym. "Niech kochają nas Ci, co nas nie kochają, a tym co nas nie kochają niech Bóg odmieni serca, a jak nie odmieni, niech skręci im kostkę abyśmy mogli ich poznać po kulawym chodzie.” 

Miłość to uczucie, które albo jest albo go nie ma a przynajmniej powinniśmy robić wszystko, by tylko takim uczuciem było. Nie ma miłości małej, ona sama w sobie jest wielka albo nie jest nią wcale, jeśli coś nie jest do końca takie jakbyśmy chcieli, zostawmy to. Mówi się, że jak kochać, to księżniczkę. Ja mówię, że jak kochać, to tylko jak księżniczkę. Kimkolwiek jest druga osoba, kochać trzeba najmocniej albo nie kochać w ogóle. Szukajmy w życiu tylko miłości naszego życia, innej nie warto, innej nam nie wolno, dla dobra naszego i tej drugiej osoby.  

 

Muzyka 


 Kiedyś ktoś zapytał mnie, dlaczego myślę to co myślę, dlaczego właśnie o tym o czym myślę i dlaczego w taki sposób. Mówi się, że jesteśmy tylko tym czym uczynią nas inni. Wierze, że miłością życia każdego człowieka jest jakaś pasja... żywa lub martwa ale tylko taka która nie zawiodła nigdy i była przy nas od zawsze. To ona nas kształtuje i jest to odpowiedź na pytanie „dlaczego..”? Muzyka zajmuje jedno z najważniejszych miejsc w moim życiu i jest jednocześnie jedyną wartością na której się nie zawiodłem. To nieodzowny element tego jak i według czego żyje a także kim śmiem się nazywać a śmiem wiele. 

Czasem w tym wszystkim czuje się sam jak chyba w niczym innym. Jakbym tylko ja wierzył, że coś zagrane jest lub zaśpiewanie nie od tak sobie lecz w głębszym sensem. "My ukryty w mieście krzyk... ludzie spoglądają na mnie z boku różne rzeczy wnioskują z moich kroków. Ile tutaj stoi bloków wokół. Kto dostrzeże w nas uczucia? Kto spisze Nam protokół a kto krzyknie rap to rewolucja roku?! Czytaj wiersze z moich oczu nie obniżysz moich lotów, odejdziesz a mikrofon pójdzie ze mną do grobu." Jeśli coś z poza mnie jest w stanie wyrazić mnie i to co czuje, to jest to muzyka... do wszystkiego innego mogę się mylić i jeśli musiał bym wybierać, to chcę się mylić. Muzyka towarzyszy mi odkąd pamiętam jednak pasja do bitów i sampli zrodziła się trochę później, mniej więcej w momencie w którym zacząłem rozróżniać i identyfikować się z danymi gatunkami muzycznymi. Na pytanie: co mi w duszy gra? Bo chyba właśnie o to chodzi by to usłyszeć. Mogę odpowiedzieć szczerze, że wszystko co do mnie przemawia, bez znaczenia na rodzaj muzyki czy wykonawcę. Muszę jedynie usłyszeć w tym rytm własnego serca i zobaczyć obrazy z życia które chcę przeżyć lub już przeżyłem. Na pewno mógłbym powiedzieć "od lat tu jestem, od lat!” bo niewiele w życiu jest się w stanie nauczyć w pięć minut. 

W drodze swojego rodzaju selekcji gatunków muzycznych, już szukanych jakby spełnienia przeczuwanych, zakończonej jakieś siedem, osiem lat temu. "To Warszafski deszcz wtedy na mnie padał, kierunek w życiu mi nadal." Wytyczonym kierunkiem okazał się hip hop jako wynik zainteresowania już od dłuższego czasu kultura rap i muzyką będącą uzupełnieniem potoku rymowanych słów. Dziś owocem tego są setki utworów mp3, formatu audio i w konsekwencji mnie takiego jakim jestem, lecz początkiem były kasety... strasznej jakości utwory, przegrywane na słabym sprzęcie najczęściej z kaset także wydanych na nie legalu, przekazywane z rak do rak... odtwarzane na małych radyjkach z trzeszczącym głośnikiem... wszystko w wersji mono. To dawało jednak swoisty klimat i wyrabiało charakter. Gdy w ciszy pokoju na górze, ścian które wiedzą aż za dużo, w chłodzie i chuchania w dłonie, coś trafia do człowieka, to zostaje w nim już na zawsze... jak najlepszy przyjaciel, jak rodzice pamiętani od zawsze, jak miłość naszego życia. 

Tylko ta muzyka powiedziała mi, pozwoliła usłyszeć: „chłopak nie łam się!” ; „Każdy ma chwile, że w duszy deszcz pada”; „Życie to wielki samolot, jesteś jego pilotem”; „Patrz prosto w oczy kiedy z kimś gadasz, nie ważne czy pytasz czy odpowiadasz”; „...i pamiętaj nie bądź taki Werter młody...”; „Nie ufam tym co mówią czas to pieniądz...”; „To co odeszło, nie wróci już nigdy”; „Tylko jedno życie masz...”; „Ja kocham te życie pomimo zła i mimo smutku”; „Jedno wielkie dojście do wniosku, przychodzi czasem od tak, po prostu”; „Wszystko zawdzięczam muzyce, to ona okazała mi miłość” (Tupac Amaru Shakur). „Hip hop to nie jest muzyka łatwa i przyjemna”, nie można po prostu dojść do wniosku, że zaczyna się jej słuchać. Wydaje się, że to nie My wybieramy Hip hop ale on wybiera nas. Nie stałem się tzw. HipHop'owcem przez łysą głowę, szerokie spodnie i bluzę z kapturem- wiedziałem to tak samo dobrze kiedyś jak teraz i wcześniej niż niektóre zespoły zaczęły o tym śpiewać. Taki obraz młodego człowieka żyjącego z zamiłowaniem do rapu, jest dla mnie fikcją doskonale sprzedawaną dziś przez telewizje. To muzyka otaczających realiów i świata w całej jego niedoskonałości. Myślę, że Hip hop rodzi się w sercach smutnych ludzi... a przeżyje w tych z kamienia. Ta bardzo charakterystyczna i do niedawna elitarna muzyka wyraża się we mnie nie przerwanie, w słowach i gestach, sposobie zachowania i wewnętrznym spokoju duszy, obserwacji świata ujmowanego w rymy. 

Muzyka przyjmowana z zamiarem poznania tego co utwór chce przekazać, zmienia całkowicie spojrzenie na świat. I bez znaczenia czy jest to hip-hop czy inny rodzaj muzyki, uczy on patrzeć na rzeczywistość w wielu jej płaszczyznach i dostrzegać w ludziach cytaty piosenek które na przestrzeni lat mówią coraz więcej. Cytat jest niezmienny, inaczej nie jest już cytatem i tak jak wartości które powinny pozostać takie same a nie naginane z głupoty, próżniactwa czy pogoni  za czymś. Wtedy człowiek na którego patrzymy, nie jest już słowem lecz wieloma wersami. Tak mogą zbudować się w człowieku ideały, szacunek do ludzi i ich marzeń a także umiejętność przyjęcia życia takim jakim jest-jakie by nie było a nie takim jakie mogło by być. 

Życiowego optymizmu uczyłem się od Gentleman'a. Realia życia to ukłon dla Slums Attack. Spokój duszy to wpływ Grammatik'a. Siła i pozytywna agresja to teksty Fenomena i Kalibra44 z dawnych lat. Podstawy i klimat kaset na nie legalu oraz psychodeliczne spojrzenie na świat to Nagły Atak Spawacza czysty i na zawsze prawdziwy Undergraund polskiego Rapu! Pezet jako nauczyciel spojrzenia na wielowarstwowość rzeczywistości przez pryzmat poetyki. Kiwanie głowa w takt muzyki, pewność siebie i chęć bycia aniołem to już 2Pac. Rymowanie nie dla samego rymowania i zawsze o czymś to WWO- czyli W Witrynach Odbicia (dla tych co pamiętają) lub W Wyjątkowych Okolicznościach. Ojcowie hip-hop'u to Beastie Boys i czarni bracia Public Eremy. Nauki i pierwsze wskazówki na przyszłej drodze w rytm bitów i rymów to Warszafski Deszcz. Rodzime przywiązanie do muzyki to prosto ze Szczecina SNUZ Duma Pomorza i młody artysta Łona. Szacunek za wieloletnia obecność na polskiej scenie dla- Molesta. Hip hop w najlepszym wydaniu zza Atlantyku to Eminem a także Dr.Dre, JaRule, DMX... Oddając największy szacunek jednej osobie, oddaje go Kazikowi Staszewskiemu za realizm i "deszcz" w piosenkach. Moje uznanie za patriotyzm dla Pawła Kukiza. Muzyka z wysp brytyjskich (i choć jak ja was nienawidzę „anglicy” ale artysta jest artystą ponad ksenofobią) to grający jakby od zawsze U2 a także Sting za jego profesjonalizm, oraz jeden z najpiękniejszych głosów kobiecych na tym świecie dla Dolores z The Crammberies- jak zielono mi gdy Ty śpiewasz. Muzyka najbliższych sąsiadów to Die Totenhosen także Die Freundeskreiss i ich jamajski optymizm. Rzeczywistość wyrażana krzykiem który do mnie przemawia to Korn i Linkin Park. 

To jedynie telegraficzny skrót myśli muzycznej i zarys tego co dźwiękiem we mnie wpłynęło. Duża rozbieżność stylów to po prostu szacunek do muzyki i możliwość dokonania przekroju. Muzyka staje się z czasem odczuwaniem. Dla mnie w ogóle muzyka jest czymś bardzo ważnym. Można nawet pominąć kwestie życia RAP itd. Gdy muzyka towarzyszy nam przez cały czas... gra gdzieś tam w środku cokolwiek się dzieje... nie można sprecyzować jej do jednego gatunku czy stylu muzycznego. Gdy człowiek zaczyna potrafić przekładać wszystko na teksty piosenek, naprawdę zaczyna widzieć dużo więcej i bardziej uniwersalnie. Dane uczucie czy przeżycia człowieka nie określa już jedno konkretne słowo, lecz linijki słów poruszające bardziej, zapisane gdzieś w naszej pamięci... jeśli nauczymy się słuchać. Nie jest to obraz malowany wyuczoną regułką, jest jak dokładniejsza mapa, jak trójwymiarowy obraz. Uważam i nie jest to moim odkryciem, że umysł człowieka gdy się rodzi, jest czystą nie zapisaną kartą a na mojej są nuty i wersy. Nauczyłem się postrzegać na świat relatywnie i bardziej subiektywnie a nie obiektywnie sam zagarniając się do tłumu ludzi myślących jednakowo bo po co mi świat taki jak innych. Można wprowadzić się w świat w którym żyje się ciężej a pozostali maja Cię za Don Kichota... ale mamy wybór. Żyć  schematycznie, określać wszystko jednoznacznie białym lub czarnym i odbierać ludziom nawet pozory wyjątkowości? Albo różnić się jak najbardziej od reszty ludzi, później zastanowić się czy odpowiednio, dłużej szukać kogoś w świecie ale potrafić słuchać i samemu określić siebie aby po latach powiedzieć, że widziało się więcej? 

Muzyka ukształtowała mnie a raczej wyciosała niczym z kamienia. Wprowadza mnie w stan przeznaczony tylko dla ludzi dla niej stworzonych. Gdzieś we mnie jest wiara, zarówno płytko o której mówię ludziom a także głęboko którą ukrywam, że każde słowo, każdy wers, każda nuta, nie jest napisany sama dla siebie. Odnalazłeś się w muzyce... jeśli kojarzysz ją np. z chwilami rozmyślań przerywanych błyskami burzy. Paranoja? W pewnym sensie na pewno tak. Muzyka jest dla mnie jak tlen, jak świeże powietrze rano po upalnym dniu gdy smak i zapach rosy miesza się z zapowiedzią kolejnego upału. Jest jak niepokój gdy budzimy się w nocy próbując oddzielić sen od rzeczywistości. Jest jak pewność kiedy zasypiamy i budzimy się koło tej samej osoby. Jest jak rzucony kamień który nikomu nie zrobi krzywdy lecz powie: jestem. Jest jak ukochana osoba która nas nigdy nie opuści, nie zdradzi, jak osoba która wyprzedza nasze myśli słowami, jak ktoś piękny w naszych oczach mimo upływu lat. Jest jak tęcza na niebie, rzadka, wielobarwna, bez końca. Jeśli coś jest w stanie odzwierciedlić smutek lub żal człowieka, początek i koniec jego życia, zadać najtrudniejsze pytanie i dać odpowiedź na nie, jeśli coś jest w stanie poruszyć mnie do głębi i pomóc to zrozumieć... to jest to muzyka. Na szczęście ja wiem... ze "mówienie o muzyce pozostanie, tylko mówieniem o muzyce.” 


Rodzina


 „Jaka szkoda, że taki krótki jest czas, między okresami, gdy jest się za młodym a gdy jest się za starym.” By cokolwiek w naszym życiu miało miejsce, ktoś musi nam pokazać jak to uczynić. Rodzina... powinna być ważna dla każdego człowieka, to takie naturalne, dziewicze bo pierwsze w naszym życiu środowisko w jakim uczymy się żyć. Rodziny się nie wybiera... przynajmniej nie tej najbliższej. Nie decydujemy kim są nasi rodzice, oni byli tu przed nami, dzieli ich od nas czas w jakim dojrzewa człowiek. Nie potrafimy nawet zauważyć kiedy i dlaczego stajemy się kopią ludzi, którzy nas wychowali... Rodzina jest przy nas bo jesteśmy jej częścią ale ten przymus sprawia, że tą częścią zawsze pozostaniemy. 

"Cokolwiek człowieka spotyka - powinien zawsze się podnieść i dążyć naprzód, wciąż naprzód, przez całe życie."  Ale ktoś musi nam pokazać jak to robić, pokazać dlaczego warto. Rodzina to Ci którzy pomagają nam podnieść się bez względu na to ile razy i dlaczego upadamy... Jeśli tak właśnie było, to znaczy, że mieliśmy dobre dzieciństwo... Jeśli tak właśnie jest, to znaczy, że jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Wydaje się, że gdy byliśmy dziećmi to rozumieliśmy mniej, ale myślę, że tak nie jest myślę, że rozumieliśmy tyle ile powinniśmy... Z rodziną jest tak jak z albumem rodzinnych zdjęć, przewracamy kolejne strony a na nich różne zdjęcia: od starych czarno-białych zdjęć, na których widnieją twarze ludzi, których znamy tylko z tych właśnie zdjęć, po pożółkłe zdjęcia nas samych z lat przeszłych aż do fotek zrobionych niedawno, może nawet przez nas samych... Wszystkie zdjęcia łączą uśmiechy ludzi na nich, utrwalone chwile które miały być zapamiętane na dłużej. Nikt nie chce pamiętać chwil złych, więc łatwo ocenić jest nasze własne dzieciństwo, na podstawie tego jak je wspominamy i nie ważne jest jakie było naprawdę, nie ważne jakie mogło być i nie ważne kto i dlaczego miał je od nas lepsze... lecz to co czujemy dziś, po latach które nas zmieniły, patrząc na twarze ludzi którzy nas wychowali a także już jedynie wspominając tych co odeszli. "Mówisz mi mamo, źle żyjemy! To zwykła reakcja gdy pokutujemy. Wstaje bardzo wcześnie i zapalam papierosa, spoglądam przez okna na dworze wszędzie rosa. Kolejny dzień na zadumę... przemyślenia, czy uwolnię się kiedyś od własnego cienia (?)..." 

Dla zbyt wielu ludzi obraz ich dzieciństwa nie jest sielanką i pięknym wspomnieniem lecz okresem cierpień którym będąc dzieckiem można się było tylko podporządkować. Najważniejsze jest jednak wyciągnięcie  odpowiednich wniosków i nie powtórzenie wszystkiego tego o czym sami dawniej chcieliśmy zapomnieć. "Jeżeli zmierzasz w złym kierunku, to wiedz, że Bóg pozwala zawracać." Jestem przekonany, że nie był bym tym kim jestem gdyby nie moi rodzice, brat i przyjaciele- zawsze będę to powtarzał. Brat nauczył mnie jak nie dać się "zjeść" i jak być KIMŚ dla tych co to docenią a rodzice nauczyli mnie wielu rzeczy i za żadną z nich nigdy nie będę się wstydził. Rodzina to setki dni... dziesiątki świąt, ale każdy z nas doceni kiedyś, że mieliśmy je z kim spędzić, nawet jeśli dziś ocenia je negatywnie.  Codzienne posiłki... ta sama herbata z cytryną rano przed szkołą drzemiąc przy stole i ta sama grzejąca dłonie i parząca usta, gdy wracamy skądś wieczorem. Pamiętam też pewną herbatę, niesłodzoną ale nie gorzką choć z pozoru to żadna różnica ale to już nie o rodzinie lecz dalej... 

Rodzina to pomoc w pierwszych latach szkoły gdy wszystko jest tak trudne. Pamiętam kto uczył mnie czytać i pisać, kto uczył pływać i woził taczką po ogródku. Jak zrozumieć ludzi którzy wyrzekają się podobnych wspomnień? „Znam ich... myślą, że są twardzi...” Ja tu zawsze wrócę: na tą ulice generała z hymnu narodowego, pod walentynkowy z miesiąca i dnia adres domu, z kodem pocztowym od siódemki i dopełnienie jej do dziewiątki, po raz dwa raz... tylko jeden adres w życiu miałem i nigdy nie chcę innego a jeśli nawet życie uczyni go innym, to chcę powrotów do niego... nawet krótkich. Dotychczas te powroty miały inny wymiar, łatwiejszy.  Powroty do domu nad ranem i myśl, że mamy do kogo i gdzie wracać a tam czeka już łóżko do którego marzy się wracając wiele razy mokrym, wiele razy zmarzniętym, czasem pijanym lub z jakąś wybita szybą lub awanturą na sumieniu z nadzieją,  że się nic nie wyda... wtedy ciało niemal na odległość już czuje kształt łóżka pod nami i powietrze w pokoju. Trudno zliczyć wszystkie powroty niczym w ciemnym atramencie lamp które się nie świecą a gwiazd czasem bywało mało, licząc kolejne furtki... te otwierające kolejne podwórka jak i te w nas będące wyborami w których pomagała rodzina i dom.  Ludzie często nie potrafią docenić, że ich dzieciństwo było dobre albo, że ktoś kto nas bardzo kocha robił wszystko aby takie było... 

Ja jestem wdzięczny za to co już przeżyłem, ponieważ nie mijam bez emocji ludzi którzy wiedzą co znaczy brak pieniędzy, wiedzą co czuje się zasypiając głodnym lub słuchając awantur i przemocy wychowując się w domu w którym nie można liczyć na żadnego z rodziców i w dodatku trzeba ich kochać a czasem za nich kłamać i wstydzić się. Dziękuje, że nie musiałem tego wszystkiego doświadczyć... „Dobre wzruszenia, podniosłe nastroje, nie lubią być samotne. Szukają otwartych ramion bodaj obcego człowieka.”


Powyższy tekst to rozdział II napisany w kwietniu 2008 r. a więc szesnaście lat temu. Znam ludzi których wówczas nie było na świecie. Co zmieniło się od tamtych czasów we mnie? Dużo ale warto pamiętać.


środa, 27 marca 2024

Rocznica i nie rocznica


 Mija właśnie pięć lat odkąd rozstałem się z już moją aktualnie byłą żoną.. wówczas Święta Wielkanocne przypadały nieco inaczej niż w tym roku ale doskonale pamiętam - działo się to tuż przed świętami. Był rok 2019 i czas jaki pamiętam jako ciągły półmrok, wiecznie było mi ciemno, nawet przy zapalonym świetle - w pokoju, kuchni, łazience - wszędzie i dziwne to było.. Rozmawiałem wtedy z Gracjanem Szadzińskim i powiedział mi: "Chłopie wiele z tego co teraz czujesz i myślisz, tylko ci się wydaje. Zobaczysz, że za jakiś czas to co się stało uznasz za najlepsze co ci się w życiu przytrafiło".  Mniej w tym było proroctwa a o wiele więcej psychologii i tego, że po prostu ludziom na zakręcie (w tamtym czasie wiele razy słuchałem tej piosenki) życia tak się mówi. Czasem jest to w sedno i faktycznie wszystko zmienia się na lepsze, a czasem te słowa pozostają jedynie słowami. Cieszę się, że w moi akurat przypadku Gracjan okazał się prorokiem ale uważam, że nie był to przypadek - podjąłem bowiem mozolną lecz zakończoną sukcesem walkę o samego siebie. Upada każdy, nie ma bohaterów i ludzi nie do złamania ale nie każdy się podnosi z kolan lub z całkowitej gleby. Święta w 2019 r. były jedynie formalne bo byłem kimś innym niż obecnie - byłem człowiekiem upodlonym, zmęczonym, zniszczonym fizycznie i psychicznie ale nie pokonanym. Wtedy święta spędzałem bez córki, starając się mówić / odzywać jak najmniej. Dziś jest zupełnie inaczej, ja jestem inny i znów cieszę się myślą o święconce, znów mogę swobodnie cieszyć się tradycją, wyrażać siebie na jej tle, jeść w błogim spokoju makowca a córka będzie ze mną - ucząc się tego wszystkiego ode mnie, tak jak ja uczyłem się niegdyś od swoich rodziców. Rozstanie z ex sprawiło, że znów wróciły święta bez nerwów, bez problemów z niczego. Nie potrafiłem w swojej byłej żonie zmienić podejścia do świąt, które bez względu czy na Zimę czy na Wiosnę były kpiną, żenadą i czymś abstrakcyjnym, dalekim od faktycznie przeżywanych emocji - tak niestety została wychowana i nie mam o to pretensji ale chcę aby moja córka nie kojarzyła świąt jedynie z jedzeniem i prezentami. To właśnie odróżnia ludzi od zwierząt, w tradycji wyraża się nasza pamięć o bliskich i chwilach z nimi spędzonych. Nie ma ceny możliwość zjedzenia z rodziną śniadania ze święconki. Dołożę wszelkich starań i w te święta (i w każde kolejne), do tego aby moja córka miała uśmiech na ustach i wzmacniała się dobrymi chwilami przed trudami życia dorosłego które Ją czeka. Biorąc pod uwagę to co się wydarzyło i co udało mi się osiągnąć uważam, że dziś mogę mówić o rocznicy - złe przekułem w dobre, słabe w silne i wręcz mogę ex za to wszystko podziękować za to, że dziś mam zupełnie inne życie. Życie w którym są inne osoby i ja jestem inny. Wierzę, że lepszy.   

środa, 13 marca 2024

Styczniowe niezrealizowanie kontaktu i 1883 r.


 Zacznę od czegoś przyjemniejszego - jakiś czas temu oglądałem serial pt. "1883", który podobnie jak serial pt. 1923 stanowi preludium do wyprodukowanego wcześniej i bardzo popularnego serialu pt. Yellowstone. W "1883" ukazano historię amerykańskich kolonizatorów, podróżników i założycielami wsi i miast w dzisiejszych USA. Czemu jednak piszę o tym na blogu? A temu bo jedną z głównych postaci to młoda, piękna dziewczyna która sprawiła, że oglądając ją w różnych sytuacjach miałem skojarzenie tylko jedno: jest jak moja córka, jest jak moja Klaudia. W granej przez nią postaci urzekła mnie jej dzikość, szczerość i energia - chyba nie do końca możliwe jest zagranie tych cech w tak rewelacyjny sposób jeśli nie ma się właśnie takiego temperamentu. Tam oczywiście była dziewczyna wkraczająca w dorosłość o moja córka to wciąż dziecko, jednak o takim a nie innym moim skojarzeniu zadecydował jeden (z licznych w tym filmie) piękny monolog, że: "Gdy ona kocha to bierze to na oczach całego świata". W słowach tych zawarto odwagę do bycia sobą, odwagę do pozostania wiernym temu w co się wierzy i co się czuje, odwagę do sięgania po to czego się pragnie. Abstrahując od losu jaki spotkał tę bohaterkę i jej dorosłego a nie dziecięcego życia pomyślałem, że chciałbym aby moja Klaudia miała właśnie taką odwagę - aby żyć i nie bać się tego życia, korzystać z niego bo w danej formie mamy je tylko jedno. Każdego dnia modlę się żeby jedyną strzałą jaka trafi moją córkę (nawiązując do filmu) była strzała Amora, wypuszczona w imieniu kogoś dobrego i wartościowego, kogoś kto nie zabierze Cię na pierwszą randkę do McDonalds'a. W filmie tym jest też postać starszego przewodnika który w karawanie zmierzającej do ziem Oregonu idzie aby pokazać swojej żonie ocean - dodam tylko, że zmarłej żonie. Każdemu kto przepada i ceni filmy pełne epickich scen polecam serial 1883.


 W dzisiejszym poście zmuszony jestem napisać jednak również o mniej przyjemnych sprawach choć nie mniej poruszających - tzn. mnie bo raczej nie moją byłą żonę, która z racji przykrości zdarzenia, jak się można domyślić była stroną tego zdarzenia - źródłem problemu... niestety nieodzownym. Po zagrywkach noworocznych o jakich pisałem w poprzednim poście, ponownie zostałem odcięty od córki - najpierw zero telefonu (mimo wyroku sądu w którym mam zagwarantowany taki kontakt z Klaudią) a następnie odmówiono mi prawa do zabrania Jej do siebie w przypadający na to weekend. Koszmar wrócił w sekundę a wraz z nim wyrachowanie ex i zasłaniania się rzekomo złym stanem zdrowia dziecka - dla mojej byłej żony ma prawdopodobnie schemat: nowy prawnik, nowy sąd, nowa szansa - na zrealizowanie planu jaki podjęła kilka miesięcy po rozstaniu ze mną i jaki jej się nie udał. Po tym wszystkim co działo się od początku rozwodu i dzieje wciąż, jakiekolwiek zaufanie ex na słowo jest niemożliwe, byłoby wręcz przysłowiową wodą na młyn dla jej postępowania. Nie otrzymałem żadnego wiarygodnego potwierdzenia tak świadczącego, że córka jest chora jak i, że jest chora w stopniu uniemożliwiającym jej wyjazd do mnie. Niestety wszystko wskazuje, że cała sytuacja miała jakieś podwójne dno lub podyktowana była uniemożliwieniem mi kontaktu dla zasady. W celu weryfikacji tego co piszę wystarczy przejrzeć i porównać te i wcześniejsze screeny z rozmów - tylko tak mogę ukazać to z czym na co dzień się zmagam. Odpowiadając na zarzut rzekomych zaniedbań stanu zdrowia córki z marca ubiegłego roku, wystarczy poczytać i zobaczyć, że w weekend poprzedzający te zdarzenia proponowałem wymianę weekendu skoro Klaudia czuła się gorzej - niestety nie jestem z Nią na co dzień aby móc to ocenić. Odrzucono moją propozycję a następnie przystąpiono do ataku i choć (wiem) powtarzam się, wciąż obowiązuje zasada, że jak się chce psa uderzyć to kij się zawsze znajdzie. 
 Plan ten zakładał, że wyprowadzi się daleko a ja nie będę miał z kim jeździć po Klaudię, jednak gdy okazało się, że mam z kim jeździć (mimo odległości) to postawiła na całkowite odcięcie mi kontaktu z Klaudią - nawet telefonicznego). W dniu 12 styczna 2024 r. pojechałem po córkę lecz mi Jej nie wydano - skończyło się interwencją Policji gdyż zawsze musi być ona wezwana aby pozostał ślad po niezrealizowanym kontakcie. W tym samym czasie ponownie ex powieliła schemat, że wszyscy mogą odwiedzać Klaudię i nie zagrażają Jej zdrowiu po za tatą. Sprawa jest już w sądzie i mam nadzieję, że wymiar sprawiedliwości będzie ukracał stanowczo takie utrudnienia czynione jednemu rodzicowi przez drugiego rodzica i surowo tępił przekonania o bezkarności działania nie tylko wbrew prawu lecz przede wszystkim krzywdzącego dziecko. 

Chciałbym aby te wpisy były inne... ograniczały się jedynie do opisywania cudownych chwil z Klaudią i czynienia nieco poetyckich rozważań o wszystkim co jest z Nią związane lub  aby związane było - jest dzieckiem i nie wszystko mogę Jej już teraz opowiedzieć ale kiedyś sama przeczyta. Niestety te wpisy często są jakie są - nie z mojej winy. Zagłębiłem się ostatnio w literaturę poświęconą alienacji rodzicielskiej i jestem jeszcze bardziej przerażony.. skala negatywnych następstw takich działań rodzica jest dla dziecka ogromna. Właściwie w każdym wieku dziecka na który przypadł rozwój, mogą wystąpić zaburzenia w płaszczyźnie zdrowia psychicznego. Poświęcę tym informacjom osobny post i mam nadzieję, że uważnie przeczyta go moja była żona - sumiennie, bez uprzedzeń i samokrytycznie. 

czwartek, 11 stycznia 2024

Święta mimo utrudnień


 W tym roku Boże Narodzenie mogłem spędzić z Klaudia (wyrwane sądownie ex z gardła - nie po dobroci) i była z nami aż do Nowego Roku. Była żona pozbawiła mnie jednak weekendu bezpośrednio przed świętami ale do tego jeszcze wrócę i tak tego nie zostawię. W skutek czego w Wigilię o 6 rano w śnieżyce jechaliśmy na Poznań (do samego końca, mimo wielokrotnego ponawiania zapytania, nie dowiedziałem się skąd mam odebrać córkę a po przedświątecznych wymysłach mojej byłej żony, mimo określonych zapisów postanowienia sądu nie było to wcale oczywiste - zwłaszcza w kontekście podróży aż ze Szczecina pod Poznań). Pojechaliśmy jednak: ciepła herbata w termos, ambiente na świąteczny kolor, ABS i miłe rozmowy (cokolwiek się dzieje jesteśmy z K jak Siegfried-Linie, jak Tommy Lee Jones w Ściganym - tak jak kiedyś napisałem: razem lub na zmianę silni).

 Odebraliśmy Klaudie dokładnie 1 min. po sądownie wskazanej godzinie - to takie znamienne dla chcących podkreślić swoją rzekomą wyższość ludzi małych. Jest to wręcz śmieszne, żenujące bo przecież nieprzypadkowe a celowe. Czego jednak spodziewać się skoro bywało, że ex kłóciła się o każdą godzinę odbioru córki od niej z domu nawet jeśli sama była wówczas w pracy a Klaudia pod opieką kogoś innego. Upór dla zasad które kompromitują a nie dowodzą stanowczości. Uśmiech córeczki rekompensuje zawsze wszystko... liczę każdy krok jak uśmiechnięta idzie do mnie - nie ma w tym fałszu, obłudy, zbędnej surowości w imię patologicznie pojmowanego rodzicielstwa, bez dyscyplinowania (bo nie jest w Jej przypadku potrzebne!) lecz jest miłość która nie boi się i nie wstydzi niczego. Klaudia szła zadowolona do mnie, pewna mnie, Nas i czasu tego jaki spędzi - bez wątpliwości, bez obaw, bez czegokolwiek negatywnego.  

 Bezpiecznie wróciliśmy z Klaudią. Pogoda była już lepsza. Odpoczęliśmy, przebraliśmy (córcia w specjalnie kupioną i wybraną przez Nią świąteczną sukienkę - wyglądała ślicznie) i poszliśmy na kolację do teściów - Klaudia jest przez nich traktowana jak ich własna wnuczka i wie o tym, czuje to. Opłatek, jedzonko i prezenty - wszystko zgodnie z listem do Mikołaja:-) Byłem tam z Niej dumny, z tego jaka jest i... że jest moja. Uśmiech, spokój i ciepło, święta wyglądały tak jak powinny wyglądać i córka czuła się tak jak na to zasłużyła za swoje wewnętrzne dobro i siłę o jakiej wielu dorosłych może pomarzyć (choć nie ma łatwego życia a postawa i zachowania Jej mamy z całą pewnością Jej nie pomagają odnaleźć się w tym wszystkim - nawet pisząc o tym mam łzy w oczach bo zawsze chcę Ją chronić przed plugastwem tego świata i przygotować zanim się z nim zmierzy lecz ona... już to robi, walczy każdego dnia aby nie zwariować). Po kolacji na spokojnie pojechaliśmy do moich rodziców (zajeżdżając po drodze na chwilę z prezentem i życzeniami) do brata ex. Tę noc Klaudia spała z babcią ale pierw rozpakowała prezenty swoje i nasze.

 Okres między świętami a Sylwestrem spędziliśmy głównie w domu i w takich chwilach tak bardzo chciałbym móc nie liczyć czasu, brać go takim jaki jest i cieszyć nim... potrafię to - życie mnie tego nauczyło lecz nie mam Klaudii na co dzień więc pozbawiono mnie sposobności. To był dobry czas, spokojny, spędzony na odpoczynku, koralikach i kurowaniu córki - leki, witaminy, krople do oczu i terapia spokojem bo wiem, że tego Klaudia potrzebuje najbardziej. To też dostała od nas. Podreperowaliśmy Jej zdrowie i pozwoliliśmy odetchnąć (niestety w odpowiedzi na to analogicznie co cztery lata temu, usłyszałem o zaniedbaniu własnej córki i o narażeniu Jej zdrowia - taktyka znana więc) Czas upływa przerażająco szybko i takie dni jeszcze bardziej mnie w tym przemijaniu utwierdzają (z wiekiem robię się chyba coraz bardziej sentymentalny) - z początkiem roku odszedł Witek ale ciarki na skórze jakie powodował nie odeszły https://www.youtube.com/watch?v=KMWmHndjSrQ W takich sytuacjach trudno o wiedzę jak żyć skoro życie bywa tak kruche. Wy wszyscy mający dzieci przy sobie: doceniajcie to, każdego dnia! Każdego...


 Aktualnie tj. od 3 stycznia (ustalony sądownie dzień kontaktu telefonicznego) nie miałem z córką kontaktu. Nie mogłem Jej zobaczyć (mimo próśb) ani usłyszeć - wiem jednak, że Klaudia wie, iż do Niej dzwonie i mama to uniemożliwia. Jednego dnia dzwoniłem co godzinę a więc o różnych porach. Nie odebrała ani razu choć widzę, że ex stale siedzi z telefonem (widzę jej aktywność na whatsapp ale też świadczy o tym fakt, że odrzuca moje połączenia właściwie po pierwszym sygnale). Czas płynie nieubłagalnie ale pewne rzeczy się nie zmieniają: telefon wiecznie przyrośnięty do ręki - tak było pod koniec naszego małżeństwa i ewidentnie utknęła na pewnym etapie życia. Z całą pewnością musi być to dla niej frustrujące i chyba dlatego szuka winnych - latami zawsze posiadała kozła ofiarnego i nie umie poukładać bez tego ważnych spraw w swojej głowie. Niestety prowadzi to do tego, że mści się. Na mnie z premedytacją ale też na Klaudii która od rozstania jej ciąży. Teraz natomiast musi mieć stale kontakt ze mną bo mamy dziecko a to wystarczający powód do nienawiści (na szczęście nie dla wszystkich) - nie widzę innych powodów przez które moja była żona może zachowywać się tak jak zachowuje, nie umiem znaleźć wyjaśnienia na zabranie córki na SOR tylko po to aby we mnie uderzyć (emocjonalnie z całą pewnością lecz myśli, że również prawnie bo przeczucie podpowiada mi, że dla ex to co obecnie robi, poza jakąś jej chorą zemstą Bóg wiec za co, jest to jakaś obmyślona z adwokatem strategia - zupełnie zapomina, że wymyślanie chorób Klaudii, odcinanie mnie od Niej i czynienie zarzutów o rzekome zaniedbanie dziecka to coś co już przerabialiśmy i co ex nic nie dało poza kompromitacją w sądzie i budowaniem w Klaudii rzeczy jakie kiedyś sprawią, że zapłacze - oczywiście była żona a nie moja ukochana córka.
Najważniejsze jest jedno: cokolwiek zrobi, nie odbierze nam takich świąt jakie spędziliśmy - spokojnych jak w sloganowych życzeniach ale właśnie dlatego pięknych i wspaniałych. Nawet jeśli zabierze się kogoś z kanapy i uścisku ojca na SOR, nawet jeśli się go przerazi, zaszczuję, oczerni, nawet jeśli dłonie drżą i w oczach stoją łzy - nic to nie da. Ludzie będący wiecznie niespokojnymi duchami, dla których szklanka jest zawsze do połowy pusta, nienawidzący świata... mogą tylko pozazdrościć i zazdrość tą tu widać. Pewnych rzeczy nikt i nic Nam (mi i Klaudii) nie obierze nikt ani nic.  

Oglądałem ostatnio pewien film, opowiem w kolejnym wpisie dlaczego znajdzie on miejsce na tym blogu. Dziś natomiast dowiedziałem się, że nie wyda mi jutro Klaudii (z powodu: obniżonego poziomu odporności / poprosiłem i jakieś zaświadczenie lekarskie: odmówiła), zatem walki ciąg dalszy - jutro jadę i tak.