Szukaj na tym blogu

"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

wtorek, 26 września 2023

Polskie prawo rodzinne i jego konsekwencje


 Psychicznie chora żona operatora filmowego zamienia jego życie w piekło. Gdy sąd przyznaje jej prawo do opieki nad kilkuletnią córką, ... to cytat opisu fabuły filmu pt. Tato, z 1995 r. Oglądałem ten film wiele lat temu, pewnie w czasach gdy był on nowością. Główną rolę gra w nim Bogusław Linda którego  po raz pierwszy zobaczyłem w innej roli niż macho i twardziel. Z drugiej jednak strony może właśnie w tym filmie był twardzielem większym niż w jakimkolwiek innym bowiem jego przeciwnik nie miał twarzy w którą mógł go uderzyć pokonać. Przeciwnikiem tym był system, polskie prawo rodzinne chroniące nie lepszego rodzica lecz matkę i jak się okazuje choć od czasu tego filmu minęło blisko 30 lat, okazuje się, że nie wiele się zmieniło. Oglądając ten film nie miałem pojęcia, że kiedyś podobne rzeczy dotkną mnie... choć już wtedy odczuwałem w sobie nie fajne emocję - w głowie dźwięczało pytanie: Jak to możliwe? Nie mieściło mi się wtedy to w głowie i wciąż nie mieści.


 Problem utrudniania kontaktu z dzieckiem przez jednego z rodziców wciąż istnieje ponieważ mimo, że świat poszedł do przodu, nie usunięto przyczyn istnienia możliwości czynienia takich utrudnień. Dzieje się tak gdyż obowiązujące przepisy na to pozwalają - nie wprost lecz dlatego, że są  nie precyzyjne bądź w praktyce nie ma możliwości ich egzekucji. Nie byłoby problemu gdyby rzecz dotyczyła jakichś kwestii marginalnych, zdarzających się sporadycznie, na małą skalę a konsekwencję są banalne. Jest jednak dokładnie odwrotnie i biorąc pod uwagę moją historię, nic nie wskazuje, że coś zasadniczo i szybko się zmieni.  Konsekwencję utrudniania kontaktów są oczywiste, zasadnicze i wielopłaszczyznowe. Brać pod uwagę trzeba nie tylko negatywne stany emocjonalne i traumę rodzica który traci kontakt a w skrajnych przypadkach więź ze swoim dzieckiem, lecz także dotkliwość takiej sytuacji dla pozostałych członków rodziny, w szczególności dla dziadków - biorąc pod uwagę ich podeszły wiek i często gorszy już stan zdrowia, mają oni najmniej czasu aby czekać na zmianę postawy rodzica utrudniającego kontakt, czy też na istotne zmiany legislacyjne. Moich rodziców brak wnuczki silnie doświadczył  i dalej odbijają się na nich zachowania mojej byłej żony.


 W sercu tragedii znajdują się jednak dzieci rozwiedzionych małżeństw i biorąc pod uwagę skutki psychiczne i emocjonalne dla tych jednostek, konieczne jest podjęcie natychmiastowych działań aby zlikwidować możliwości czynienia utrudnień w kontaktach. Niebawem wybory a ja w programie żadnej z partii nie znalazłem planów zmian obowiązującego w Polsce prawa rodzinnego... bo przecież nie dzieje się nic złego. Niestety dzieje się i z przerażeniem czytam o doświadczeniach dzieci których jeden z rodziców utrudniał kontakt z drugim rodzicem. Rozerwane serca i zniszczone głowy - z czymś takim dzieci te często muszą dorastać a następnie wstępują w dorosłe życie. Nie ochroni ich rodzic z którym żyją na co dzień bowiem on sam ma nie poukładane w głowie skoro jest w stanie izolować dziecko.


 Zwykli szarzy ludzie dostrzegają proste, realne i wykonalne możliwości uzdrowienia sytuacji, a co za tym idzie poprawy sytuacji i losu przede wszystkim dzieci z rodzin niepełnych z powodu rozwodu rodziców. Bez względu jaki jest ciężar wdrożenia w życia tych zmian, unieść go powinni rodzice - zdecydowali się oni zarówno na związek jak i posiadanie dzieci i to na nich spoczywa obowiązek zmienienia swoich postaw i zachowania bez względu na wszystko: na swoje ograniczenia w zakresie wiedzy, doświadczenia i dojrzałości. Liczy się wyłącznie dobro dziecka, nie interes rozwodzących się rodziców i ich plany życiowe. Dlatego też alienacja rodzicielska powinna być karana analogicznie jak karani są alimenciarze - z zastosowaniem treści Kodeksu Karnego włącznie. Utrudnienia kontaktów powinny prowadzić do zmiany miejsca zamieszkania dziecka, wówczas niczym jak na dłoni byłoby widać komu faktycznie zależy na dziecku a kto jedynie pozuje i gra jego dobrem. Kluczowym elementem przeciwdziałania temu problemowi powinna być domyślna opieka naprzemienna - zniknął by aspekt finansowy w jakim upatrywać należy przyczyn uciekania się do alienacji rodzicielskiej.

Dziś w Polsce rodzic przy którym jest dziecko, może bez wiedzy i zgody drugiego rodzica, przeprowadzić się w dowolne miejsce w Polsce - nawet jeśli znajduje się ono na drugim końcu kraju. Moja była żona śmiała mi się w twarz oznajmiając mi posiadanie takiego prawa. Oddelegowanie na badania psychiatryczne rodzica utrudniającego kontaktu także graniczy z cudem i potwierdza to moja sytuacja - rodzic ukarany z art. 207 KK pozostaje bez problemu rodzicem przy którym jest dziecko. Następnie opieka naprzemienna - w moim przypadku była możliwa i wiedziała o tym moja ex.  W tym również upatrywać należy powodów wywiezienia przez nią Klaudii. Zaczęła się już aktualnie gra o alimenty - niby grzeczne podgadywanie o dodatkowe wsparcie, wykazywanie pseudo dobrej woli pozasądowego uzyskanie większych pieniędzy aby potem pokazać w sądzie, że "próbowałam ale ojciec nie był skłonny do pomocy" (o tym jednak więcej w kolejnym wpisie). Gry pod alimenty jak i w ogóle alimentacji nie byłoby gdyby stosowana była opieka naprzemienna - uczciwa dla dziecka i wymuszająca współpracę między rozwiedzionymi rodzicami.

Piosenka z filmu Tato: 





Do rodziców utrudniających kontakt z drugim rodzicem: To co robicie i co wam daje takie postępowanie nie jest warte skutków jakie dotkną wasze dzieci. Swoją drogą jeśli istnieje piekło to mam nadzieje, że istnieje w nim specjalny kocioł dla takich jak wy.


 

wtorek, 12 września 2023

"To wszystko miało miejsce" - Wstęp


 Z zamiarem tym nosiłem się już od jakiegoś czasu. W 2006 r. napisałem... książkę a raczej jej część gdyż do dziś jej nie skończyłem. Nosi tytuł "To wszystko miało miejsce". W dniu gdy zacząłem pisać miałem 22 lata czyli z dzisiejszej perspektywy tyle co nic. Może jednak moja córka kiedyś zapragnie wiedzieć jaki był, co czuł i co myślał Jej tata mając 22 lata. Jednocześnie wiele osób mnie zna i nie ma pojęcia, że coś takiego napisałem. Żadna z części książki nie była nigdzie wydana, jedynie jeden z rozdziałów wisiał na blogu który kiedyś prowadziłem. Dziś opublikuję Wstęp i co jakiś czas będę dodawał kolejne części. Dodam również zdjęcia jak dawno temu w niej umieściłem. Pamiętam każde z nich - miejsce i czas. Upłynęło wiele lat od napisania tej książki i dziś piszę o wiele lepiej jednak celowo jej treść zostawię taką jaka była. Wiele marzycielstwa ale z całą pewnością też coś fajnego, co każdy człowiek traci wraz z wiekiem - ubożeje o specyficzne, młodzieńcze spojrzenie na świat - dalekie od ideału ale niezmiennie ciekawe.  

Wstęp

Czasem wstęp nie jest tylko wprowadzeniem lecz początkiem, czasem też wstęp jest od razu końcem. Czasem myśli są tak głębokie, że pogrążają samego poetę. To dla Tych... którzy ze mną są... chociaż nie muszą  Swoją  pracę poświęcam wszystkim, bez których dziś by mnie tu nie było... bez których nikt nigdy nie był by tym kim jest: dla mojej rodziny,  rodziców, brata i przyjaciół ...a także dla tych wszystkich, którzy własną egzystencjalną pustkę, pragną zapełnić naszą porażką... Niestety w życiu większości ludzi, większość stanowi ta druga grupa. Jednak to też dla nich, za ich wkład... a nie wiele robimy dla nas samych.

Początkowo ta mini książka miała być zatytułowana „Życie bez zdarzeń”, jednak jak napisać coś o niczym i jeszcze sprawić by ucieszyło to serce piszącego i tych z którymi on się tym podzieli..? Dlatego ostateczny tytuł jest „To wszystko miało miejsce”.. bo rzeczywiście miało, miało ich wiele, zarówno miejsc jak i zdarzeń, a im mniej z tego żałujemy tym to życie było dla nas lepsze. Podtytuł książki składający się z dwóch anglojęzycznych słów i jednego pochodzącego z języków arabskich pomimo, że został także użyty w książce do konkretnej osoby i w bardzo konkretnej sytuacji, jest tak naprawdę kolejną sentencją, trafiającą w moją wiarę w rzeczy stałe i dwuznaczne, a nie dedykacją lub przesłaniem książki. Tytuł mógłby być zupełnie inny, gdyż całość zawierać będzie m.in. fragmenty mojej strony internetowej, cytaty a także epizody z mojego życia. Kto mnie zna lub znał, poczuje jakby to wszystko już kiedyś czytał, widział, słyszał lub uczestniczył.. ale o to właśnie chodzi w książce która nigdy nie zostanie wydana, ani nawet nie przeczyta jej jakaś większa grupa osób. Pewnie nie wiele z osób które mnie nie znają, kiedykolwiek ujrzy to co jest tu napisane, a nawet jeśli, to większość nie doczyta chociaż by do tego miejsca. Wszyscy którzy mnie znają (lub znali) wiedzą, że dla kogoś takiego jak ja, jest to raczej pocieszenie a nie coś co smuci i w moich oczach czyni tę pracę bezsensowną..

Z założenia, książka ta ma zawierać wszystko to, co hula człowiekowi po głowie, w chwilach o których wie tylko on ich autor, gdy zasypia lub zostaje nawet na moment sam. Sam zrobię wszystko by nie było tu zdania bez którego by się obeszło, nie potrzebnego, bez sensu napisanego lub co najważniejsze: nie prawdziwego. Drugim, głównym założeniem tej książki będzie prawda pomimo, że życie jest zbyt długie by pamiętać wszystko prawdziwie i zbyt pokręcone by do końca być w stanie w prawdziwy sposób to opowiedzieć. Postaram się także by nie zaprzeczył temu nawet wątek fabularny w pewnym (jednak uprzedzonym) momencie książki. Dlatego myślę, że miarą jej wartości, będzie prawdziwość.. nie to, czy odmieni ona czyjeś życie, nie to czy czegoś kogoś nauczy, miarą jej nie będą także moje zdolności pisarskie, których nie posiadam. Kolejnym celem napisania książki ma być postanowienie, że jest ona pierwszą i ostatnia. Gdyby książki miewały częściej takie założenie, to wiele z nich nigdy nie zostało by napisanych ale może część z tych już napisanych wyglądała by inaczej.. lepiej. Mottem wszystkiego powyżej i wszystkiego poniżej jest cytat strony tytułowej: „Ja o świcie chcę budzić się z ułożonym życiem- to wiem. Z porządkiem w głowie, wzrokiem z pod pewnych powiek. Wtedy powiem szczerze: warta była praca, Te same sny, te same łzy.. mam do kogo wracać” a także własne subiektywne postanowienie, które z biegiem lat stało się moich własnym mottem życiowym którym zawsze się kieruje, że jeśli coś ważne jest dziś a nie jest już jutro, to znaczy, znaczyło i będzie znaczyć, że nie było ważne nigdy. Postaram się by uczyniło to z książki i z mojego życia, zbiór rozdziałów z których nigdy żadnego nie wyrwę, i najbardziej ze wszystkiego gardząc hipokryzją, żadnemu z nich nigdy nie zaprzeczę. 

Ktoś mógłby stwierdzić, że jest to książka o miłości. Lub zapytać mnie czy tak jest. Odpowiedział bym bez zastanowienia, że tak. Odpowiedział bym wręcz z przyjemnością, że tak. Bo czy można napisać książkę o życiu nie pisząc o miłości? Nie. Nawet gdy by tematem jej było właśnie życie jej pozbawione. Po takim pytaniu ucieszył bym się gdzieś w sobie, w środku.. nie dając Ci po sobie poznać, że pytanie i odpowiedź na nie, sprawiła mi radość daleką od jedynie uśmiechu na twarzy.

Co odpowiedział bym, gdy by ktoś spytał, czy jest to książka o cierpieniu. Odpowiedział bym, że tak.. choć już zmniejszą przyjemnością lecz z tą samą pewnością co na pytanie o miłość. Bo czy można napisać książkę o życiu nie pisząc o cierpieniu? Nie. Nawet gdy by wypełnione ono było miłością. W odpowiedzi na takie pytanie, dodał bym także słowa, rade: przeczytaj sam. Nie napominając Ci jednak, że wiem czym jest cierpienie. Czym? Zestawieniem trzech rodzajów bólu: fizycznego, psychicznego i egzystencjonalnego.  A gdy by pytanie zadane było już po przeczytaniu książki, odpowiedział bym: zdecyduj sam. Choć pewnie w takiej sytuacji, nie zostało by ono w ogóle zadane. 

Nie pytany, sam mógł bym i chciał powiedzieć, że jest to książka o życiu.. dlatego rozdziały jej na pozór oderwane od siebie, są w rzeczywistości elementami powiązanymi ze sobą. Myślę, że pisząc o życiu mam ten luksus, że mogę pisać o wszystkim...a czytelnik luksus, że rozdziałów jej nie musi czytać po kolei a jedynym przymusem w takiej sytuacji jest przeczytanie do końca. Bo to tak jak w życiu...o kolejność rzadko nas pyta a przeważnie zmusza przeżyć wszystko.

Czy jest to książka o ludziach którzy nie wiedzą co mówią? Lub tych którzy nie wierzą w to co mówią? Odpowiem: niestety tak. Wiedzą tu jest moja wiedza o ich niewiedzy...  ale jest ona raczej smutną refleksją niż pogardą. 

O wielu ludziach „powiem” coś w wielu wersach i rozdziałach, ale nie wielu z nich o tym powiem przed tym jak sami o tym przeczytają, nie wielu poproszę by móc w ogóle o nich pisać... bo i o takich ludziach napisałem, o ludziach którzy często wręcz nie życzyli by sobie tego. Bo to tak jak w życiu... większość ludzi wpływając na nasze życie o nic nas nie pyta, jakby zapominając, że nie żyją sami za siebie lecz są częścią życia innych, czy chcą tego czy nie.

Przekonałem się, że bardzo trudno jest napisać mądrą książkę. Przekonałem się wręcz, że ciężko jest napisać nawet głupią... a tym samym pozostaje pytanie, czy w ogóle istnieją książki głupie? Bo przecież zostały napisane. Nawet jeśli takie istnieją, to  i tak mądrzejsze są od większości żyć. Czy lepiej napisać głupią książkę, którą przeczyta wielu? Czy lepiej mądrą, którą przeczytają nieliczni? Bo to tak jak w życiu... kwestia wyboru a oceny dokona ogół nie jednostka, ale nie podejmuje w ten sposób kwestii wyjątkowości. 

Na pewno jest to książka o sytuacjach które stają się zdarzeniami, o ludziach którzy przyczyniają się do nich a także o tych bez których by ich nie było... najlepszym dowodem na to jest powstanie tej książki. Wynikami zdarzeń prawdziwych, są momenty zwrotne w naszym życiu. Jednak ich brak nie jest dowodem ich nieistnienia ponieważ trzeba jeszcze potrafić je zauważyć. Każdy z nas ma taką książkę w sobie tyle, że nie każdy w zapisanej na papierze formie. Co lepsze? Nie wiem. O nie wiedzy także jest ta książka...



Ps. Powyższa piosenka odsłuchiwana była dziesiątki razy gdy pisałem wstęp do książki i nie tylko. Warto posłuchać... 



poniedziałek, 11 września 2023

Kolejna szarpanina i zmiana taktyki (?)


 Ponownie przyjdzie mi walczyć o kontakty z dzieckiem czy to jedynie jednorazowy wybryk? Uczyniony przez byłą żonę z powodu jakiegoś chorego przyzwyczajenia. W tym momencie nie zakładam żadnego ze scenariuszy ale ten rodzaj walki, choć nie chcę to jestem i będę gotowy zawsze. Chociażby próba, insynuacja zamiarów odebrania mi bez uzasadnionego powodu (a więc innego od podłości i pychy) sprawia, że się odpalam. Spływające na mnie wówczas poczucie niesprawiedliwości i krzywdy uruchamia we mnie silną determinację do przeciwstawienia się każdemu i wszędzie. Wywalczyłem to, że dziś Klaudia zna swojego tatę i ma możliwość kochania go mimo wszystkiego co jej mama rzuciła nam pod nogi. Nigdy i nikomu nie pozwolę nas rozdzielić. 1 września wypadał weekend po wakacjach a że, poprzedni córką spędziła z moją ex, kolejny przypadał mi. Usłyszałem jednak niczym nieuzasadnione NIE. Dlaczego? Abstrahując od bzdur jakimi była żona próbowała to wyjaśniać, chodziło o coś przyziemnego, o coś czego ex nie napisze wprost: że przesunięcie weekendu to dla niej jeden weekend mniej jeżdżenia i (a dla mnie) jeden tydzień więcej braku Klaudii. To wystarczający powód dla pewnych osób aby rozpętać burzę i trzymać kogoś w nerwach przez kilka dnia. 
Próbowałem jej wyjaśnić sam zapis w wyroku sądu ale także jego swego rodzaju idee. Sens bowiem takich regulacji tkwi w zabezpieczeniu kontaktów jednego z rodziców z dzieckiem które po rozwodzie zostaje z drugim rodzicem. Idea ta wskazuje więc kto i dlaczego jest niejako chroniony i nie jest to rodzic mający dziecko przy sobie na co dzień.  Interpretacja mojej byłej żony wynika jednak z nastawienia negatywnego a więc w postanowieniu sądu nie widzi mechanizmu ochrony (także dobra dziecka) lecz jedynie mechanizm ograniczający zakres czasu jaki mam prawo spędzać z własną córką. Na nic przypominanie, że postanowienie sądu stanowi skrajne minimum jakie rodzice po uzgodnieniu ze sobą mogą dowolnie poszerzać - córka jednak od swojej mamy od zawsze słyszy co innego: że sąd kazał tak i tak (a tym samym, że inaczej/więcej nie można - czytaj: nawet gdyby mama chciała). Problem jednak w tym, że mama nie chce. W tej całej wrześniowej awanturze ostatecznie dobre jest jedno: udało się ustalić ten kłopotliwy weekend rozpoczynający... choć i tak pewności nie mam co dla mojej byłej żony oznacza "co drugi weekend".
W momencie gdy okazało się, że realizacja kontaktu w dniu 1 września jest problemem, najpierw tzn. jednego dnia podane mi zostały jedne powody. Kolejnego drugie. Wszystkie absurdalne, ewidentnie wymyślane na bieżąco, na potrzebę chwili, dla uzasadnienia NIE w razie gdyby rozmowa trafiła do sądu. I trafi - jeśli będzie taka potrzeba lecz nigdy dla mojej przyjemności, bo sądzenie to nie tylko nic przyjemnego (mówię tu sam za siebie) lecz także nic pewnego. Pewne są tylko koszty - tak materialne jak i niematerialne. Obu wolę zawsze uniknąć. Do znudzenia powtarzam to w korespondencji z ex i jak najpierw byłem ignorowany, tak teraz rzekom znęcam się nad nią i niszczę jej życie. Dziesiątki razy powtarzane: będę musiał to pójdę do sądu. Jak w tym dostrzec pragnienie ciągania się po sądach? Nie wiem ale widać, że się da a wręcz, że jest to z mojej strony straszenie. 
W tego rodzaju utarczkach i kolejnych szarpaninach o dziecko ja nie szukam prywatnego zwycięstwa z byłą żoną. Ona chyba przeciwnie bo trudno mi dostrzec inne przyczyny z powodu których ex próbuje wracać do tego co było (wbrew temu co napisała) - do szarpania się, Policji, prowokacji i utrudnień. Trochę ją znam i wiem, że zwyczajność ją nudzi (nawet jeśli początkowo cieszy to ostatecznie nudzi) dlatego może chodzi o jakąś adrenalinę (?). 

Zdecydowanie wolałbym aby tej ostatniej sytuacji ale i wszystkich innych/podobnych w ogóle nie było. Dla mnie nawet w ułamku nie są to pożądane emocję. Wykańczają mnie psychicznie i fizycznie - okres najpierw ostatnich lat małżeństwa (mieszkania ze sobą) potem rozwodu, a następnie odcięcia mnie od Klaudii na blisko rok, silnie uderzył w moje zdrowie i nie są to pisane pod sąd przez byłą żonę slogany a fakty i kwestię jak najbardziej mierzalne. Z ostatniej sytuacji widać więc coś jeszcze (poza znanym od dawna uporem i pragnieniem odebrania jeśli nie dnia to chociaż godziny z Klaudią)... zmianę taktyki byłej żony która niejako w odpowiedzi na moje deklarację i opis tego jak bardzo mnie dotyka granie dzieckiem,  zaczęła kreować samą siebie na ofiarę - zachodzę w głowę czego/kogo ofiarę? Za sposób w jaki mnie traktowała będąc moją żoną (teoretycznie osobą najbliższą) została skazana prawomocnym wyrokiem sądu za znęcanie (art. 207kk), następnie odebrała dziecko, wywiozła w nieznane mi miejsce, odcięła, zostawiła z myślami... bardzo złymi, niszczycielskimi myślami m.in. o wpasowywaniu nowego wujka w ramy taty etc. Po tym wszystkim można jeszcze powiedzieć/napisać, że to ja ją niszczę? Można. Gdy już wydaje mi się, iż w jej postawie zobaczyłem już szczyt hipokryzji, ona zaskakuje pokazując jeszcze więcej. A może chodzi o coś innego... o odwrócenie sytuacji w obawie, że za to co mi uczyniono zażądam kiedyś rekompensaty (?).

Nie mam już pomysłu (ale chyba też realnych opcji) aby udowodnić swojej byłej żonie, że ja nic od niej nie chcę poza tym aby dobrze traktowała Klaudię i w żaden sposób nie utrudniała mi kontaktu z córką. Z ostatniego screena celowo wyciąłem pewną kwestię (aby nie mieszać) i o niej opowiem za jakiś czas

Po co dodaje te screeny? Z jednego powodu: aby nie być gołosłowny, aby nikt nie zarzucił mi kreowania innej rzeczywistości niż faktycznie jest bo to nie pamiętnik a świadectwo tego co było - dla Klaudii.


poniedziałek, 4 września 2023

Drugi etap - drugich wakacji z córką


  Zgodnie z obowiązującym postanowieniem sądu, wyszarpane byłej żonie z gardła "dni" i ustępstwa spowodowały, że za Nami drugi etap - drugich z rzędu wakacji z córką. Jak pisałem - wcześniej wyczerpaliśmy atrakcję wakacyjne w postaci wyjazdu za granicę. Drugą część wakacji czyli pierwsze dwa tygodnie sierpnia, spędziliśmy u dziadków (moich rodziców) i u nas w domu. W tym czasie zorganizowaliśmy urodziny Klaudii i choć pogoda nie dopisała to znów usłyszałem i jest to najlepsze podziękowanie dla mnie, że: Tato to moje najlepsze wakacje". Dostrzegłem pewną prawidłowość w którą nie wierzyłem - nie chciałem wierzyć a właściwie podsunęła mi to moja Katarzyna - mianowicie zawsze gdy moja była żona wie o jakimś wydarzeniu, imprezie, wyjeździe wcześniej to zawsze... pada. Raczej twardo stąpam (jeżdżę) po ziemi więc uznałem, że to zwyczajnie przypadek. Tak jednak było w dniu wyjazdu do Warszawy w ubiegłym roku, analogicznie do Berlina i do Hiszpanii w tym roku a ostatecznie w Klaudii urodziny (zaplanowane na świeżym powietrzu więc przeniesione na szybko do bawialni). Czy czarownice wciąż żyją wśród nas?:) Tak poważnie - myślę, że coś w tym jest bo raz czy dwa, coś może zdarzyć się zwyczajnie - nazwijmy to: przypadkowo. Pewna powtarzalność karze jednak wierzyć (i ja osobiście wierze w takie rzeczy), że są ludzie którzy mają takie pokłady złości, zazdrości i frustracji, iż powstaje siła jaka jest w stanie materializować się. Jest to tzw. złożyczenie - mniej lub bardziej świadome, które owocuje właśnie zdarzeniami uprzykrzającymi życie innym.  Mówię o tym niekiedy gdy ludzie chlapią językiem na innych, słowa mają wielką moc jeśli towarzyszą im silne emocję - zarówno te dobre jak i złe. Mówię wtedy: nie złożycz bo to wraca (jest elementem większej całości jaką jest Karma). W opozycje do tego są i zawsze będą pozytywne emocję dlatego wbrew warunkom pogodowym usłyszałem od Córci te piękne słowa. 

Poza imprezą urodzinową byliśmy kilka dni u dziadków a tam zabawa z małym kuzynem, dziadki i spacery. Od dziadków pojechaliśmy do Truskawkowego Miasteczka w Karls - Klaudia uwielbia te miejsce a ja sam mogę je nazwać spokojno-rozrywkowym. Niepogodę wykorzystaliśmy w Szczecinie na odwiedzeniu wesołego miasteczka i Morskiego Centrum Nauki - córka skosztowała nieco morskich, dziadkowych klimatów. 


 W wesołym miasteczku zaliczyliśmy bardzo wysoki diabelski młyn i wszystko to na co miała ochotę Klaudia - ten dzień był przedłużeniem Jej urodzin. Trafił się ciepły wieczór a więc efekt był jeszcze lepszy. Kocham życie w dużym mieście i będę robił wszystko aby zarazić tym córkę. Może tu powietrze jest mniej czyste ale przesycone różnorodnością w której każdy znajdzie coś dla siebie - jeśli oczywiście zechce. Byliśmy również w Domu Skandynawskim gdzie świętowaliśmy urodziny autorki znanej bajki Dolina Muminków - animatorzy, zajęcia plastyczne i wszystko sponsorowane przez miasto Szczecin. Mieszkanie w mieście daje duże możliwości. Zawsze jest  to lepsze miejsce do życia dla dziecka. Pozostaje teraz planować już kolejne wakacje i kolejne fajne chwile - wszystko się da nawet bez większych pieniędzy - kwestia chęci. Powtarzam to komu tylko mogę - córci również dodając, że ci co marnują życie na złość to ludzie głupi, mali i zagubieni.