Szukaj na tym blogu

"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

wtorek, 30 października 2018

Walka

Żona jednoznacznie podkreśliła, że sytuacja jest beznadziejna, podobnie jak moje możliwości i szanse na cokolwiek między Nami... mimo to nie odpuściłem, podjąłem walkę o nią, chyba z nią samą... Zawsze robiłem właśnie tak - można mi wiele zarzucić, powiedzieć, że tego czy tego nie mogę, nie jestem w stanie... ale nigdy nie odpuściłem. Nigdy. Rozłożyło się to na dnie, tygodnie, miesiące i lata, podczas których chciałem ją odzyskać, odmienić serce, sam nie wiem. Nie odpuściłem żadnej sfery, całe noce myślałem co jeszcze, jak jeszcze, kiedy etc.:
A) Seks
- pojechałem do seksuologa
- ćwiczyłem mięśnie odpowiadające za wytrysk
- leki na przedwczesny wytrysk
- kupiłem erotyczne gadżety
- zadbałem o swój wygląd w taki sposób aby nie angażować to żony
- używałem syntetycznych feromonów
- zaproponowałem seks w trójkę (z dodatkowym facetem)
- zaproponowałem seks z inną parą
B) Zdobywanie, uczucie, troska i dbanie
- kupowałem drogie perfumy
- kupiłem ekskluzywną bieliznę erotyczną
- kupiłem drogą bieliznę codzienną
- biżuteria
- kwiaty bez okazji (m.in. poczta kwiatowa)
- pamiętałem o wszystkich okazjach
- wina, czekoladki
- przygotowałem jej kąpiel przy świecach i muzyce
- komplementy, codzienne uprzejmości
- okazywanie zrozumienia i wsparcia
- zakupy, SPA, wyjazd na weekend
- wszelkiego rodzaju kosmetyki, starannie wybrane pod jej gust (bez okazji)
C) wyręczanie i pomoc w obowiązkach
- zatrudnianie różnych osób do sprzątania, koszenie trawy etc.
- zamawiane obiady aby nie musiała gotować gdy np. źle się czuła
- spanie możliwie najdłużej w bezruchu aby jej nie budzić w nocy
D) dawanie wolności
- wychodzenie samej na dyskoteki
- spotkania ze znajomymi beze mnie
- kupiłem rower aby mogła jeździć sobie wieczorami
Chciałem walczyć i walczyłem ale efekty tego są niemal zerowe... co gorsza w tym czasie żona nie podjęła żadnej walki o mnie. Poza obowiązkami nie zrobiła nic, nic co robi się dla swojego mężczyzny, męża. Chciałem przy tym aby do niczego jej nie zmuszać, lecz przypomnieć dawnych Nas, pokazać, że mimo problemów wciąż kocham, dać jakąś świeżość. A ona.. jakby stała i patrzała na to wszystko z boku. Jakbyśmy konali jej na ręku bez jej reakcji. Żona twierdzi, że walczyła 12 lat, zapomina jednak, że walczyliśmy oboje, nie ona sama... dlatego między Nami było dobrze. Dwa ostatnie lata to moja samotna walka. Wypaliło mnie to już chyba ze wszystkiego. Boże chciałbym wiedzieć czy mogłem zrobić coś więcej..? Zrobił bym wszystko.

poniedziałek, 29 października 2018

Dalej ze sobą

Dalej ze sobą ale jakby osobno.. można wręcz powiedzieć, że żyjemy obok siebie, każdy sobie a nie dla siebie nawzajem. Wiele miesięcy temu powiedziałem żonie, że konsekwentnie robi wszystko aby sprowadzić nasze życie i małżeństwa do układu, chłodnej relacji w której ja pracuje na dom i maksymalnie zajmuje się dzieckiem a ona zajmuje się domem i nami. Niczym nie dało się wybić żony z takiego podejścia, w żadnym stopniu tym co robiłem, proponowałem nie udało mi się poprawić sytuacji. Jak to żona nazwała: ona nie wymaga, ja mam nie oczekiwać. W tym zdaniu tkwi wszystko co jest między Nami.. a raczej czego nie ma. To coś więcej niż impas, to podkreślenie beznadziejności ale i swoistego oko za oko - żona bowiem trwa w przekonaniu, że dawała nie otrzymując nic w zamian. Bóg mi świadkiem jak bardzo jest to niesprawiedliwe.. słowa te pokazują także to, iż w tym momencie o wszystkim decyduje żona. Wszystko jest takie jakie widzi i czuje Ona. Wiele razy podawałem jej przykłady tego jak, kiedy i co dawałem, od seksu po codzienne drobiazgi - wówczas zazwyczaj żona kwestionuje je, czasem wyśmiewa albo kwituje, że się zmieniła i dawne "coś" już jej nie wystarcza.  Dawne "coś" zazwyczaj jest dzisiejszym "nic". Jeśli dodamy do tego czyjeś zaangażowanie i staranie, to taka "ocena" przeszłości boli... bardzo boli. Gorsze jest jednak to, że gdy ktoś mówi co "no cóż, zmieniłam się", załamuje się w człowieku wiara, że kogoś się zna.  Gdy ktoś mówi, że już nawet nie wymaga, to oznacza, że nie widzi w kimś żadnych możliwości, wartości, nie ma więc też wiary w drugą osobę. Mam nie wymagać - bo zdaniem żony nie zasługuje... wiem, że w taki sposób myśli. Niszczy mnie to zarówno gdy mówione było i jest w kłótni, jak i gdy mówione jest spokojnie, z przerażającym chłodem, zazwyczaj w odpowiedzi na żart kogoś mówiącego do Nas i o Nas o seksie. Żona wtedy mówi: mogę mu zrobić co najwyżej obiad, posprzątać dom itd. W taki sposób podkreśla, że nic innego nie może między Nami być. Choć było. Chyba też chce podkreślić, że jest mmh skazana Żonie zdarza się też powiedzieć: a mi kto zrobi (czytaj zrobi "dobrze")? Proponowałem, zagadywałem, podrywałem... i nic. Zabija więc gdy żona w towarzystwie niby żartem mówi, że "jest na głodzie" (chodzi o seks). Czuje się wtedy jak śmieć... bo ona nie chce seksu ze mną, a nie, że nie chce go w ogóle, choć dawniej go uprawialiśmy. Czasem wydaje mi się, że karze mnie za to, że z nią jestem... dlatego odbiera pewne rzeczy, nie stara się celowo o mnie, wtrąca te wszystkie komentarze. Nie uprawialiśmy żadnej formy seksu od ponad roku, seks z jej orgazmem mieliśmy 3 lata temu, od roku mnie nie pocałowała i nie powiedziała "kocham", od 2 miesięcy nie przysuwa się do mnie w łóżku. Zasypiamy bez słowa. To straszne ale momentami jakby była ze mną bo nie ma co ze mną zrobić. 

niedziela, 28 października 2018

Niczego nie możesz!

Do pomysłu rozwodu, obok niezadowalającego życia seksualnego, żona zaliczyła ogólnie rzecz biorąc moją niepełnosprawność, a dokładniej obowiązki przy mnie i rzeczy jakie w codziennym życiu i funkcjonowaniu domu i rodziny, nie jestem w stanie robić. Osoby jakie znają tę sytuację i nas, często się dziwią jak to wszystko możliwe w sytuacji gdy żona od początku znała moją chorobę i wiele czas upłynęło zanim się pobraliśmy itd. Palenie w piecu, sprzątanie, domowe prace naprawcze, zajmowanie się podwórkiem czy różne aspekty opieki nad dzieckiem, stały się argumentem rozwodowym dla żony a jednocześnie swoistą miarą braku mojej wartości jako męża, ojca i faceta. Faktycznie obowiązki te spoczywają głównie na żonie ale nie jest tak, że ja nic z tym nie robię. Skala tego czego nie mogę, nie jest mała ale wydaje mi się, że celowo została jeszcze wywindowana, stała się argumentem niczym dawniej było mieszkanie z rodzicami. Dziś nie jestem w stanie już zliczyć dni i razy kiedy czułem się gorszy pijaków, kłamców, nieuków, osób bez zasad i wiedzy, tylko dlatego bo nie mogę rąbać drewna czy naprawić zepsutą roletę. Wszelkie inne moje atuty zeszły na dalszy plan, dawniej cenione, będące wręcz źródłem tego co Nas połączyło, zaczęły być wręcz wyśmiewane.. ich wartość została zdewaluowana. W odpowiedzi na te zarzuty, po raz kolejny podjąłem walkę: organizowałem kogoś do koszenia trawy, rąbania drewna i wożenia go, palenia w piecu czy sprzątania domu a z czasem nawet do ogarniania mnie tj. mycie, golenie etc. Z tego samego powodu kupiłem robota sprzątającego i naciskałem na kupno zmywarki. Płaciłem różnym osobom za te prace i jest tak do dziś, aby wyręczyć, odciążyć żonę. Pojawił się wówczas kolejny argument, iż wszystko to, a więc de facto wciąż moja niepełnosprawność sprawia, że wpuszczam do domu ludzi, że załatwiam coś czyimiś rękoma, że znalazłem sobie parobków. Nie ważne przy tym było to, iż aby zapłacić komukolwiek, za cokolwiek, musiałem najpierw te pieniądze zarobić. Często z trudem. Zdaję sobie sprawę, że nie tak powinno być, że część z tych rzeczy normalny facet robi sam. Uznałem jednak, że jeden człowiek potrafi zrobić to a inny to a najważniejszy jest efekt. Żona jednak podważyła efekt a skupiła się na sposobie - odwrotnie niż zazwyczaj... i znów poczułem się do niczego, bez wartości.

wtorek, 23 października 2018

Rozwód

Pierwsze poważne deklaracje dotyczące rozstania, padły z ust żony w czasie drugiego kryzysu ale mówione były bardziej z powodu braku alternatywy i pomysłu - wciąż były uczucia które sprawiały, że nie było to realne. Ani żona ani ja nie chcieliśmy rozwodu... zupełnie inaczej jest aktualnie, bowiem trzeci kryzys dalej trwa. Słowa żony o rozwodzie brzmią teraz inaczej, nie ma w nich smutku i żalu lecz dominuje złość, jakaś pretensja. Groźba rozwodu pojawiła się w odpowiedzi na niezadowolenie żony z pożycia, na jej stanowisko, iż nie pociągam jej w żadnym stopniu fizycznie, że jest jedynie moją opiekunką czym zabrałem jej życie i marzenia. Nie zabiła Nas moja choroba bo od zawsze byłem chory. Zabiła Nas zmiana Jej patrzenia na mnie - dosłownie i w przenośni. Mimo takich deklaracji z jej strony starałem się podejmować walkę... o Nas, choć w praktyce była i w sumie wciąż jest, walka z Nią o Nią samą - najtrudniejsza do jakiej dotąd stanąłem i mam wątpliwości czy do wygrania. Ja w życiu nigdy nie pozostawiałem przypadkowi, zawsze robiłem wszystko co mogłem aby płynąć a nie dryfować. Dlatego i teraz walczyłem mimo wskazywanej mi nieustannie beznadziejności naszego wspólnego życia. Kiedyś jednak każda walka się kończy i był dzień kiedy wyzwiska, poniżanie i lodowatość mojej żony spowodowały, że wykrzyczałem jej, że mam dość, że nie chcę już z nią rozmawiać, ani jej słuchać, że to jest ten moment, że jeśli na mnie spojrzy i powie mi w oczy, że jej życie będzie lepsze beze mnie to za 10 min mnie nie będzie.  Zobaczyłem wtedy w Niej pewne zawahanie, na chwilę zamilkła po czym zapytała jak ja sobie to wyobrażam, że zostawię Ją bez pieniędzy... nie to chciałem usłyszeć. Nagle pojawiła się rola kogoś (mnie) kto nic od siebie nie daje, nic nie robi i jest do niczego (więcej o tym w dalszej części bloga).

czwartek, 18 października 2018

Aseksualność

Seksuolog nie rozwiązał moich i Naszych problemów z łóżkiem. W momencie gdy okazało się, że zapisane leki zadziałały jak powinny, można było mówić o swoistym punkcie zaczepienia do dalszych działań. I ja chciałem je podjąć bo jeśli pomogły farmaceutyki to dużych, dobrych efektów można było się spodziewać po psychoterapii jaką zaplanowałem podczas wizyty. Wydaje mi się, że żona nie spodziewała się, że pojadę do seksuologa i że tabletki pomogą. W momencie gdy udało mi się cokolwiek, problem przedwczesnego wytrysku został zepchnięty na drugi plan a jako podstawowy, żona wskazała to, że stałem się dla niej aseksualny. Powiedziała, że wszystko co ją we mnie pociągało, zabiła moja choroba. Pękło coś wtedy we mnie bowiem padły słowa w stylu „mycie, wycieranie dupy, zajmowanie się – już mnie to nie bawi rozumiesz?”. Poznała mnie chorego a mój stan od tamtego czasu niewiele się zmienił. Znała od zawsze wszelkie obowiązki przy mnie, ani też ich liczba i skala nie uległy zmianie. Dlatego tak mnie to zabolało, poczułem jakby się mną znudziła… przestałem być dla niej mężczyzną. Tego dnia umarłem jako mężczyzna i stałem się bezkształtną, aseksualną breją – kiedyś jej o tym powiedziałem – nie zaprzeczyła. Nigdy wcześniej nie czułem się tak odpychający, brzydki, obrzydliwy. Podczas tej samej rozmowy a raczej kłótni powiedziała wręcz: „a z resztą na co tu lecieć?” (rano na drugi dzień przeprosiła mnie za tę rozmowę, ale jednocześnie niczym nie pokazała, że jest inaczej). W jej głosie była charakterystyczna drwina, pogarda, przekonanie, że zasługuje na coś lepszego niż ma, że ja jestem „niewystarczający”.   Taka forma mówienia do mnie i zachowania jest u żony właściwie nieustannie od ponad roku, choć czasem przybiera postać kąśliwego komentarza w towarzystwie, a czasem krzyku patrząc prosto w oczy. Powiedziała, że w seksie ze mną nie ma żadnej przyjemności. Mówiłem, że ludzie nawet nie będący w stanie go uprawiać, dążą do bliskości, do intymności, byle realizowanych razem. Odpowiedziała, że nie tego chce. Wiem, że opiekowanie się kimś może zabijać namiętność ale mam żal, że żona czując to, we wcześniejszym etapie nie zrobiła dosłownie nic, jak by czekała aż wszystko umrze śmiercią naturalną. Gdyby było odwrotnie, np. jeśli żona po ciąży roztyła by się, miała rozstępy itd. i przez to pociągała by mnie mniej, nigdy by się o tym nie dowiedziała bowiem nic bardziej krzywdzącego nie mógłbym jej zrobić niż to okazać. Dla mnie seks i pożądanie są w głowie. To kwestia spojrzenia na drugą osobę. Dawniej pociągałem ją fizycznie ale było to połączone z jej zainteresowaniem mną, docenianiem niezaradności, opiekuńczości, dawaniem jej spokoju, podziwianiem inteligencji. Dziś niewiele ją interesuje we mnie, więc i seks umarł. Żona staje się agresywna gdy chociażby wspomnę, że tę relację można uratować pracując nad własną głową – nie tylko Jej ale i moją.

poniedziałek, 15 października 2018

Seksuolog

Naturalną dla mnie rzeczą było nie poddawać się... najpierw zacząłem ćwiczyć mięśnie odpowiedzialne za wytrysk ale szybko okazało się, że to nie wystarczy - żona wyśmiała ten pomysł z góry zakładając, że to nic nie da. Postanowiłem więc udać się do specjalisty, Początkowo chciałem to ukryć, potem jednak powiedziałem o tym żonie - w pierwszym momencie drwiła z tego, że ktoś obcy ma naprawić nasze życie seksualne, jednak w dzień wizyty napisała mi budującego sms-a, wskazującego, iż w seksuologu pokłada jakieś nadzieje... jakiś czas później, już po wizycie w jednej z kłótni powiedziała, że wcale nie wierzyła i zaprzeczyła tamtym słowom mówiącym o nadziei i tęsknocie za dawnym łóżkiem. Lekarz dał mi doraźnie tabletki - jedne na wzmocnienie erekcji (choć w zasadzie ich nie potrzebowałem) i jedne typowo na wydłużenie seksu, spowolnienie wzrostu napięcia seksualnego. Gdy wróciłem do domu żona wypytywała, żartowała czy dziś testujemy. Nie testowaliśmy a w ciągu kolejnych dwóch miesięcy odmawiała seksu aż w końcu sama zaproponowała. Tabletki zadziałały jak powinny - seks był dłuższy, antydepresyjne ich działanie spowodowało, że czułem spokój, nie było wysokiego tętna ani paniki. Wzmocnienie erekcji natomiast spowodowało, że od razu po wytrysku byłem w stanie kochać się jeszcze raz... Żona nie miała orgazmu mówiła, że to z powodu trudności skupienia się nad seksem w związku z odczuwanym wówczas dyskomfortem zdrowotnym (hemoroidy). Pojechałem do seksuologa dla Niej i dla Nas, chciałem działać, coś zmienić... lekarka powiedziała, że poza lekami potrzebuje terapii, poszukania w głowie skąd ten problem i powiedziała mi jeszcze jedną ciekawą rzecz: że myślę o samym sobie dobrze gdy w ten sposób myśli o mnie żona i analogicznie myślę o sobie źle, gdy ona tak o mnie myśli. Ostrzegła, że nieleczony ten problem nie tylko może się nasilać ale i przerodzić w inny jak np. depresja. Rozmowa z takim lekarzem była trudna, miałem wrażenie, że siedzę w gabinecie nagi a ktoś wpatruje się w moją duszę. Głos mi się łamał, nie wiedziałem co mówić i jak. Dowiedziałem się też, że około połowa facetów doświadcza przedwczesnego wytrysku ale to maskuje np. masturbując się przed stosunkiem bądź przeciągając współżycie, robiąc sobie pauzy sprytnie wykorzystywane na niestandardowe pieszczenie kobiety w tym czasie. Nie byłem w łatwej sytuacji gdyż możliwości masturbacyjne z chwilą wprowadzenia przenośnej toalety (o jakiej wspominałem kilka postów wcześniej) stały się ograniczone. Kontrola seksu podczas możliwej dla pozycji na jeźdźca też jest trudna a jednocześnie wszelkie próby owego przedłużania były traktowane przez żonę podejrzliwie (dawniej nasz seks wolny był od pośpiechu, pauzy i wszelkie uzupełnianie go pieszczotami były czymś naturalny co na pewno też odgrywało swoją rolę). Wszystko potoczyło się tak, że niestety więcej tam nie wróciłem...

niedziela, 14 października 2018

Upadek seksu

Poza seksem pierwszy raz po ciąży, ta sfera załamała się między Nami. Nie wiele było przy tym prób, może 4 czy 5 ale wszystkie ona kończyły się fiaskiem. Spowodowane było to przez faltstart a mówiąc w języku medycznym, przez przedwczesny wytrysk. Coś z czego za gówniarze powszechnie się żartuje, w praktyce jest poważnym problemem - sam się o tym przekonałem... skutkiem tego seks trwał ok. 1 minuty, rozczarowując żonę. Zanim ona się podnieciła, ja już kończyłem i wcale nie było to przyjemne. Kolejne próby spowodowały, że w momencie intymności bicie serca przyśpieszało tak bardzo, że było słyszalne, ciało drżało, kark cierpł w dziwny sposób i odczucie paniki, strachu, obawy przed niezadowoleniem żony, kolejnym upokorzeniem. Najgorsze jednak było poczucie, że nie jestem facetem, że nie zasługuje na udany seks ani na nią. Żona natomiast postrzegała to jako robienie mi dobrze, nie dostawanie nic, zabijanie w niej kobiety... wydaje mi się, że nie rozumiała istoty tego problemu, zakładając, iż to moja wina. Prawda jest jednak taka, że przedwczesny wytrysk jest zaburzeniem nerwicowym i lękowym - dotknął mnie więc zacząłem czytać... powodem tego problemu bywają relację między partnerami i nie mam wątpliwości, że tak jest właśnie w moim przypadku. Stres, nerwy, zapadające w serce słowa, a następnie łóżko w którym chciałem się wykazać. Przestało ono Nas godzić i łączyć a zaczęło dzielić niszcząc sfery z seksem formalnie nie związane. Myślę, że żona uważająca, że i tak w łóżku musi robić wszystko, nie dopuszczała do siebie opcji, że problem ten można rozwiązać Razem bądź wcale. Skupiła się na złości, na niezadowoleniu i rozczarowaniu. Przez okres roku jedynie raz nawiązaliśmy w łóżku dialog o tym problemie a nawet żona wykazała słowne wsparcie... powiedziała chyba jednak coś co wypadało a nie w co wierzyła. Wina spadła dla mnie i dodatkowo stan się pogorszył. Dziś seksu zwyczajnie się boje, nie wyobrażam go sobie z nikim a z żoną najmniej gdyż od zawsze, wbrew jej obecnej opinii, liczyło się dla mnie jej zadowolenie. Nigdy nie było tak, że jedynie brałem ale cóż z tego skoro dziś tak jest to ocenione...

sobota, 13 października 2018

Pewne święta

Było to pierwsze Boże Narodzenie na swoim.. nie spędzaliśmy jednak tych świąt w nowym domu, lecz w rozjazdach. Zdarzyło mi się wówczas coś, co zdarza się wielu Polakom w tym czasie: upiłem się. Ja pijany, to człowiek sentymentalny, spokojny i chętnie wyznający żonie miłość - nie inaczej było o tym razem ale... upicie spowodowało, że wymiotowałem, stając się tym samym jeszcze bardziej potrzebującym pomocy. Dodam, że zdarza mi się to rzadko. Większość żon w takiej sytuacji nie byłaby zadowolona, jednak u Nas wydaje mi się, że wykroczyło to poza pewne granice. Żona po powrocie do domu uderzyła mnie dość mocno w klatkę piersiową - nie pamiętałem jednak tego od razu, przypomniałem sobie po kilku dniach, dzień później bolał mnie po prostu mostek. Tej samej nocy - co już dobrze pamiętałem - żona powiedziała do mnie: ty jebany kaleko! Dodając coś w rodzaju: zobacz na co mnie skazałeś. Nigdy wcześniej nie nazwała mnie kaleką, zostałem zdegradowany z osoby niepełnosprawnej do kaleki i nie chodziło jedynie o określenie. Była to jej odpowiedź na to, że wymiotuje i, że musi się mną zajmować. Był w nich jakiś żal, pretensje o coś więcej niż przesadzenie z alkoholem. Te słowa z dzisiejszej perspektywy postrzegam jak wstęp do właściwie wszystkiego co w ciągu następnych dwóch lat się między Nami działo. Za słowa o kalece później mnie przeprosiła ale okazało się nie mieć to żadnego znaczenia. W towarzystwie wielokrotnie później wypominała mi te upicie ale o tym co było po powrocie nie wie nikt.

wtorek, 9 października 2018

Trzeci kryzys

Zazwyczaj kryzysy dość płynnie przechodzą z jednej sytuacji w drugą, zarówno jeśli chodzi o początek jak i koniec. Trzeci kryzys jednak wyraźnie zaczął się gdy zamieszkaliśmy w nowym miejscu - kupno domu, nowe życie, okazały się środowiskiem najpoważniejszego jak dotąd kryzysu. To już drugi rok a on wciąż trwa.. co gorsza - jego końca nie widać. Spustoszenia jakich dokonał także są największe, już nie tylko w Jej ale i w mojej głowie i w sercu. Doszło do sytuacji które nigdy wcześniej nie miały miejsca, a pozostałe nasiliły się na niespotykaną skalę. Łóżko, zmęczenie, chłód emocjonalny, coś na wzór romansu, obwinianie, przebiegunowanie wartości... to motywy przewodnie jakie wykreowały naszą obecną sytuację. W tym momencie żyjemy bardziej obok siebie niż ze sobą, bez spoglądania w przyszłość dalszą niż kilka dni. Bywało już kiedyś źle między Nami ale gdzieś w sobie zawsze miałem nadzieje, teraz nie wiem nic a czasem myślę, że co będzie to będzie. Jest tak jakby moja żona umarła a ja jedynie wspominam. Siadam często w ciszy i się rozglądam po ścianach.. nie wiem gdzie jestem ani kim, jakby nie istniało nic z tego co znałem, co wiedziałem. Ciemność rozjaśnia jedynie mała iskierka - moja córka.. to trwa już kolejny rok. W tym czasie oddech udało się złapać niewiele razy.

czwartek, 4 października 2018

Droga do celu

Większości ludzi, własny dom kosztuje pracę i określony wkład finansowy - Nas także, lecz mnie dodatkowo również zdrowie. Chcąc zarobić jak najwięcej i jak najszybciej, zrujnowałem swoje i tak kiepskie zdrowie. Praca po 12h dziennie, często 7 dni w tygodniu swoje zrobiła - schudłem w sposób zauważalny, część z tej masy to dodatkowo niestety nie do odbudowania masa mięśniowa, kręgosłup skrzywił się jeszcze bardziej, przykurcze nasiliły. Najpierw odkładanie na zakup. Potem na spłatę długu w rodzinie, następnie na remonty i wyposażenie. Miewałem trudne chwile gdy brakowało zapału, chciałem czasem to rzucić, wyjść do ludzi... wtedy żona mówiła, że mamy cel, że trzeba się zebrać w garść i zachowywać jak dorośli jeśli chcemy coś mieć. Wiedziałem, że zapłacę dodatkowo za to wszystko ale skali tego nie przewidziałem.. mimo wszystko chciałem dać dom rodzinie, z chorobą i tak bym nie wygrał. Stało się jeszcze coś: 'odspołeczniłem' się, przestałem wychodzić do ludzi, świat przestał mnie widywać gdziekolwiek. Nie było dotąd takiego etapu w moim życiu, byłem aktywny, miałem wielu znajomych. Dziś gdy spoglądam w przeszłość czuje żal, smutek i rozczarowanie...

środa, 3 października 2018

Nowy cel: mieszkanie

Gdy urodziła się córka, szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że kąt u rodziców jest a na pewno niebawem będzie za ciasny. Początkowo zaczęliśmy szukać czegoś dla córki, kupić i wynająć a potem żeby było dla niej, jednak spięcia z rodzicami spowodowały, że postanowiliśmy kupić coś na teraz. W każdym bądź razie od wielu miesięcy pracowałem ile pozwalał organizm (ponownie włączyłem wyższy bieg choć wydawało się, że już dotychczasowe tempo jest szaleństwem).. i udało się - kupiliśmy piękne, jednopoziomowe, duże mieszkanie... spełnienie marzeń, rekompensata za wiele ograniczeń i wyrzeczeń, miejsce w którym mieliśmy wszyscy być szczęśliwi. Bez kredytu, blisko znajomych i rodziny. Te mieszkanie miało być nagrodą. Tak wtedy to wszystko widziałem. Wymarzony obraz żony plus dom marzeń. Wszystko było wielokrotnie omówione, zestawiane z dotychczasowymi doświadczeniami. Okazało się jednak, że szczęście z niego czerpała jedynie córka mająca przestrzeń, spokój i wygodę. Od tego momentu zaczyna się prawdziwa historia czarnych luster, wszystko inne o czym pisałem dotąd było jedynie wstępem o Nas, o mnie, o niej... jak to wszystko możliwe? Nie wiem, nie znam odpowiedzi na te pytanie. Dlaczego osiągnięcie wspólnego celu niszczy wszystko to co mu przyświecało? Co dawniej było sufitem, teraz jest podłogą...