Szukaj na tym blogu

środa, 28 maja 2025

Ostatnia rozprawa w kwestii zmiany kontaktów


  W ubiegły piątek tuż przed odebraniem córki ze szkoły, a więc po przejechaniu 1/3 Polski, odbyła się ostatnia mam nadzieję rozprawa, w której przedmiotem była zmiana sposobu realizowania kontaktów z córką na takie, że to ja mam odbierać córkę miejsca zamieszkania, a następnie po 2 dniach, odwozić Ją z powrotem. Nietrudno się domyślić, że takie postępowanie mogła zainicjować tylko moja była żona, bowiem od samego początku gdy jeszcze sąd rozwodowy ustalał kontakty, nałożenie na nią również obowiązku realizacji kontaktu było solą w jej oku. W tym momencie koszty i trud organizacyjny są dzielone po równo na mnie i na nią - ja bowiem jeżdżę po córkę w piątek, a ona w niedzielę Ją ode mnie odbiera. Takie rozwiązanie wyraźnie wskazuje na to, że sąd w ten sposób chciał po części ochronić interes matki, a co za tym idzie również interes dziecka, jak również w ten sposób dał wyraz przynajmniej minimalnej sprawiedliwości w sytuacji gdy to moja ex wyprowadziła się dwa województwa dalej, a nie ja.
       Wspomniane minimum w praktyce i tak jest bardzo dla mnie trudne, a na usta ciśnie się wręcz określenie że krzywdzące - od kilku lat płacę bowiem bólem, stresem, zmęczeniem i zawartością swojego portfela, za zupełnie nie moje decyzje. Jest to więc pewna niesprawiedliwość którą dodatkowo potęguje poczucie tych wszystkich kosztów. Konieczność przekonywania kogokolwiek, a tym bardziej sąd, że osoba na wózku i zmagająca się z tak ciężką chorobą nie powinna co dwa tygodnie pokonywać 1000 km z jednodniowym odpoczynkiem, jest wręcz uwłaczająca... Myślę jednak, że sądu co do tego nie musiałem przekonywać... i, że nawet swojej byłej żony nie musiałem a bardziej jej pełnomocnika, który wyraźnie jest emocjonalnie i prywatnie zaangażowany w jej interesy - ich sprawa, ale niestety determinuje to pewne zachowania które muszę potem w sądzie znosić.
       Na zadawane mi pytania odpowiadałem około dwóch godzin, z czego sąd zadał jedynie kilka... Całą resztę czyli jakieś kartki a4 stanowiły pytania zadawane przez pełnomocnika wnioskodawczyni. Pomijając to, musiałem tłumaczyć oczywiste rzeczy takie jak to, że w czasie kilkugodzinnej podróży samochodem po córkę nie mogę się załatwić w przeciwieństwie do każdej zdrowej osoby która może skorzystać z WC zlokalizowanych wzdłuż głównych dróg w Polsce. Musiałem również tłumaczyć się z tego, że istnieje różnica pomiędzy z trudem spędzenia kilku godzin raz w roku w samolocie, a co dwutygodniowym pokonywaniem 1000 km siedząc w samochodzie właściwie w bezruchu. Dla strony przeciwnej kwestie dotyczące zakrzepicy czy też zasadniczych dolegliwości bólowych o jakich mówiłem, były zupełną abstrakcją albo po prostu tylko tak udawano w celu realizacji własnych celów - nawet tych pozbawionych logiki i oderwanych od rzeczywistości. Udawane zdziwienie, udawane niedowierzanie, udawana empatia... Udawanie - to najlepsze chyba określenie na stanowisko byłej żony w tej sprawie.
       Udawanie ponieważ moja była żona była ze mną w związku przez 13 lat i doskonale zna moje ograniczenia, wie jak wygląda podróż i wkładanie mnie jak również wyciąganie z samochodu... lecz w tym przypadku nie ma to znaczenia, ponieważ ona zrobi wszystko aby uniknąć ponoszenia kosztów i trudów podróży w związku z tym, że w połowie również została sądownie zobowiązana do realizacji kontaktów. Zupełnie zapomina przy tym albo pamiętać nie chce, że sytuacja ta jest wynikiem jej własnych decyzji. Podnosi często przy tym argument, że jest to jakaś kara dla niej za to, że się wyprowadziła... Czasem mówi, że ja ją w ten sposób za to karze, a w innym przypadku, że to sąd ją kara. W obu jednak przypadkach nie chodzi o karę i trudno mi uwierzyć, że była żona tego nie rozumie... Raczej ubiera to w takie słowa które w jej ocenie są w stanie przekonać sąd, co do zmiany charakteru aktualnie realizowany kontaktów. Nie jest to kara a zmuszenie wzięcia odpowiedzialności za własne decyzje, kogoś kto do tej odpowiedzialności się nie poczuwał.
       Odpowiadałem na szereg zadawanych mi pytań przez pełnomocnika i momentami gubiłem się już w tym, gdzie kończy się pytanie a zaczyna już komentarz radcy prawnego. Kilka razy zupełnie nie zrozumiałem pytania ponieważ było ono niezrozumiałe - jest to efekt tego gdy w pytaniu ktoś próbuje przemycić twierdzenie. Z tego co wiem podczas przesłuchiwania świadków funkcjonują ściśle określone zasady sposobu konstruowania i zadawania pytań - właśnie aby uniknąć czegoś takiego.
       Mam takie przemyślenia po tej i po innych rozprawach (z całą pewnością jeszcze wiele takich przede mną), że zawód adwokata jest zawodem wymarzonym dla hipokrytów, dla osób które chcą udawać lepszych niż faktycznie są. Z moich obserwacji wynika, że zawód adwokata umożliwia pod pretekstem specyfiki tej branży, realizowanie najbardziej toksycznych cech osobowości. Zawód ten daje możliwość powiedzenia, że: wcale taki / taka nie jestem, dbam jedynie o interes mojego klienta. Wówczas sumienie czyste... Ale tylko teoretycznie. Przerażająco wiele złego można uczynić w świetle prawa, a raczej zasłaniając się nim. Pocieszające jest jednak to, że nie wszyscy adwokaci to tacy ludzie.
       Ten dzień udało się jednak przeżyć, a ostatecznie osłodziło go odebranie córki ze szkoły. Uprzedziłem Ją, że się spóźnimy ale mimo wszystko denerwowała się. Rozprawa tego samego dnia co odbiór córki ze szkoły, jest rozwiązaniem ekonomicznym ponieważ za jednym trudem i za jednymi kosztami można załatwić obie sprawy, lecz czas spędzony w sądzie to czas który przeminął kosztem czasu spędzanego z Klaudią.

poniedziałek, 19 maja 2025

Komunia i majowe trudy


  Kończy się powoli maj – miesiąc trudny dla nas wszystkich ale ostatecznie chyba przeżyty i przepracowany dobrze. Ciężar tego czasu jest wynikiem tego, że zgodnie z rozpiską córka była u mnie w tym miesiącu bardzo rzadko, zdecydowanie za rzadko. Wczoraj natomiast odbyła się Jej pierwsza komunia święta  –  dzień z jednej strony bardzo wyczekiwany, ponieważ jestem osobą wierzącą, a z drugiej dzień niewątpliwie bardzo stresujący zarówno dla mnie, jak i dla Klaudii. Stresujący właściwie dla całej naszej rodziny i trudny pod względem organizacyjnym i zwyczajnie technicznym, ponieważ odległość jak zawsze robi swoje.
       Determinacja to jednak wielka siła – bez względu na to, czy jest 250 km, czy byłoby 1000 km, pojechaliśmy na komunie wszyscy tak jakby organizowana była ona jedną, czy dwie ulice dalej, a nie dwa województwa dalej. W kościele przywitaliśmy więc Klaudię wszyscy. Tak jak chciała. Tak jak potrzebowała. Tak jak należy. Mimo, że córka miała od kilku miesięcy zapowiedziane, że: tata tylko do kościoła. Ktoś chciał, aby było tylko, lecz w praktyce uważam, że było . Z tego cieszę się najbardziej, bo spowodowało to, że uśmiech zagościł na twarzy Klaudii. Jej komunia odbyła się w małym, zabytkowym kościele, w którym zawsze dobrze się czuję. Od samego początku przygotowań do tego sakramentu, w miejscu tym byłem przywitany i traktowany w sposób uczciwy, sprawiedliwy i po ludzku – nie piszę o tym bez powodu, ponieważ w przeszłości zdarzało się, że w instytucjach, które z założenia właśnie tak powinny traktować drugiego  rodzica, było zgoła odwrotnie.
       Klaudia, mimo wyraźnie zauważalnego zestresowania wyglądała przepięknie. Przytuliła się do mnie w bieli, wyglądając dosłownie jak aniołek. Gdy klęczała w kościele, przyjmując opłatek, łza wokół zakręciła mi się w związku z myślą, że jeszcze niedawno przyjmowała sakrament chrztu, a teraz pierwszej komunii świętej  –  a to oznacza, że minęło prawie 10 lat od tamtego wydarzenia.  Wiele zmieniło się przez ten czas i bez względu na to, co się wydarzyło i co jeszcze się wydarzy, najpiękniejsze jest móc patrzeć, jak ona rośnie, rozwija się i dojrzewa. W takich sytuacjach człowiek wybiega myślami w jeszcze dalszą przyszłość. W przyszłość związaną z jej dorosłym życiem i sakramentem nie komunii, a ślubu. Z poważnymi decyzjami, w których nie może nigdy być sama... i nie będzie, dopóki bije mi serce.
       Od wszystkich dostała różne upominki, lecz jeszcze to nie wszystko – gdy przyjedzie czekają ją jeszcze kolejne. Wie o tym. Uściskaliśmy ją, a potem pojechała z mamą na swoje przyjęcie komunijne. Komunijna gorączka niewątpliwie już jest za nami, lecz postaram się, aby moja córka dalszym ciągu kontynuowała to, co w ramach tych przygotowań zostało zaczęte. Przede wszystkim nie chce odpuścić chodzenia do kościoła i nie o sam kościół w tym wszystkim chodzi, a o pewien rodzinny rytuał i tradycję. To właśnie te elementy odróżniają nas od zwierząt a właściwie czynią nas zwierzętami, tyle że tymi na najwyższym szczeblu w hierarchii ewolucji.
       Do końca maja zostało jeszcze trochę czasu i niestety czas ten wiąże się również z koniecznością pokonania kolejnych trudów. W najbliższy piątek odbieram córkę ze szkoły, lecz jeszcze tego samego dnia z samego rana muszę być w Poznaniu na rozprawie sądowej. Oznacza to, że w czwartek muszę przygotować się do podróży w sposób inny niż zazwyczaj, gdy jeżdżę po Nią. Dochodzi do tego bowiem przebrnięcie przez akta sądowe i przypomnienie sobie wszystkiego tego, co należy w tym miejscu i w tym czasie powiedzieć. Ponownie jednak kluczowa jest determinacja. O samej rozprawie i jej przebiegu napiszę oddzielny post.
       Niejako podsumowując ten maj i to wszystko, co się wydarzyło, nie sposób zauważyć, jak skrajnie różna jest komunia święta i tego typu wydarzenia, a także ich przeżywanie w przypadku rozwodników, zwłaszcza gdy jest się ojcem walczącym właściwie na każdym kroku o swoje prawa, tych samych kwestii w przypadku rodzin nazwijmy to normalnych. W kraju, w którym ponoć dochodzi do nieustannej dyskryminacji kobiet, 8 z 10 sędziów to kobiety a mechanizmy determinujące sposób orzekania dodatkowo jeszcze bardziej wypaczają ten brak równowagi. Pozostaje determinacja.