Szukaj na tym blogu

sobota, 16 sierpnia 2025

Drugi etap wakacji z córką i ślub


    Każdego roku, zgodnie z sądową rozpiską, córka jest u nas przez dwa pierwsze tygodnia lipca, a następnie przez dwa pierwsze tygodnie sierpnia. Czas w lipcu zorientowany był na wyjazd do Bułgarii, natomiast sierpniowy okres opierał się na zaplanowany już od dłuższego czasu ślub - mój i Katarzyny, którego nie wyobrażaliśmy sobie bez Klaudii. My oboje. Nie tylko ja. Dlatego wiem, że ożeniłem się z odpowiednią osobą. Wiążąc się z kimś kto ma dziecko, bierze się tego kogoś w pakiecie. Z tego powodu wydarzenie te było przez nas do końca ukrywane. Nie dla tajemnicy samej w sobie, lecz z obawy przed utrudnieniami.  Z przyczyn organizacyjnych, czasowych i finansowych, na drugi etap wakacji nie planowaliśmy żadnych większych wyjazdów. Emocji również było aż za dużo.
     Z oczywistych przyczyn wzięliśmy ślub cywilny, a więc nad prawidłowością składanego ślubowania, czuwał nie ksiądz, a urzędnik państwowy. Wbrew mojemu przeświadczeniu taka forma ślubu, w połączeniu z organizacją go na świeżym powietrzu, okazała się mieć bardziej podniosły klimat niż ceremonia odbywająca się w kościele. Dziś już wiem, że taka forma ślubu nie umniejsza doniosłości temu wydarzeniu w kwestii atmosfery i widowiskowości. To właśnie była taka chwila, której pozytywne emocje zostały okraszone słońcem i spokojem - dobrymi fluidami które płynęły od każdej osoby tam zebranej. Bardzo wąskie grono zaproszonych gości sprawiło, że były tam tylko i wyłącznie te osoby, które być powinny.
     Tego wszystkiego jednak mogłoby nie być. Mogłoby padać i wiać. Zamiast uśmiechniętej pani  urzędnik, mógłby być skwaszony i wykonujący jak za karę swoje obowiązki urzędas. Wszyscy zaproszeni mogliby odmówić uczestnictwa... a i tak nie zmieniłoby się nic w wyjątkowości tej chwili. Ślubowałem bowiem najwspanialszej i wyjątkowej kobiecie. Zrobiłem to z porządkiem w głowie. Wzrokiem z pod pewnych powiek. Potrafiąc sobie powiedzieć, że warta była praca... Te same łzy te same sny - już zawsze mam do kogo wracać. Wszystko to wywołało we mnie większe emocje niż brany kilkanaście lat wcześniej ślub kościelny. Nie tylko dlatego, że jestem dziś zupełnie innym człowiekiem, lecz dlatego, że w nowym miejscu i czasie, towarzyszyła mi osoba z bajki jaką chciałem. Z mojej bajki.
     Na kilka dni przed ślubem przećwiczyliśmy w trójkę pierwszy taniec. W trójkę: Katarzyna, ja i Klaudia. Już samo to było zapowiedzią tego, jak wszystko to będzie wyglądało... i na czym i na kim będzie się opierać. Bo złożeniu przysięgi i obiedzie, przeszliśmy do dzieła w rytm: 



Lauryn Hill - Can't Take My Eyes Off Of You:

... Zaskakujące było i jest to, że w ogóle taniec mnie nie zestresował. Nigdy bowiem nie tańczę, ponieważ zawsze czułem się wtedy niekomfortowo.
     Nasz ślub celowo został połączony z zaległymi urodzinami Klaudii. Naszymi gośćmi w większości byli również jej goście, dlatego było to wykonane. Do samego końca nie zdawała sobie z tego sprawę więc zaskoczył ją widok różowego tortu i balonów w kształcie 10 które wjechały w trakcie imprezy jaką  utożsamiała jedynie z naszym ślubem. Tyle bowiem skończyła lat 20 lipca. Szampan tego dnia miał więc dwukrotny toast i podwójne znaczenie. 
      Po ślubie udało nam się wyrwać na weekend do Berlina odwiedzić kuzyna. Wraz z nim zwiedzić tamtejsze zoo - bodajże największe w Europie. Klaudia nie odpuściła również niemieckim placom zabaw, testując wszystko co wymyślono dla dzieci na zachód od Odry.

Pierwszy etap wakacji z córką i wyjazd do Bułgarii


    W tym roku zdecydowaliśmy się na spędzenie lata i czasu z córką w Bułgarii. Był to typowy wyjazd ekonomiczny, a więc nastawiony na skorzystanie z dobrej pogody, a nie z luksusowego hotelu. Ostatecznie sam obiekt okazał się dużo lepszy niż zakładaliśmy oglądając go jedynie na zdjęciach. Podobnie jak sam kraj, który gospodarczo wyraźnie pozostaje w tyle za Polską. Ma jednak niepowtarzalny urok. Byliśmy tam siedem dni, z czego w ciągu dwóch pierwszych dni wciąż trzymało mnie emocjonalnie wszystko to, co wydarzyło się na przesłuchaniu, a raczej było z nim związane w kontekście przeszłości o której muszę opowiadać obcym ludziom. Na wyjazd ten wziąłem jedynie leki zażywane codziennie, przez co wspomagacze psychiczne brane zazwyczaj doraźnie w okresach nasilonego stresu, pozostały w Polsce. Błędem było nie wdrożenie ich do zażywania codziennie w okresie od przesłuchania do wyjazdu. Ostatecznie jednak córka, Kasia, spokój i słońce zrobiły swoje... Złapałem równowagę. Wróciłem do niej. Takie relacje i w takich miejscach są realnie niczym lekarstwo... Komponują się w cudowny specyfik. 
 

   W kontekście wyjazdów zagranicznych często pojawia się określenie, że trafiło się do takiego, a nie innego hotelu. Zawsze staramy się być w hotelu do którego nie trafiliśmy lecz którego wybraliśmy. Wszystko więc zawsze uprzednio dwa razy sprawdzamy, ale tym razem zalety tego hotelu okazały się być sprawdzalne i odczuwalne dopiero na miejscu. Bardzo pozytywnie zaskoczył nas sposób organizacji w hotelu i poziom szeroko rozumiano do bezpieczeństwa. Jednocześnie córka jest już starsza, a na ostatnim wyjeździe, pod okiem dziadka emerytowanego ratownika morskiego, nauczyła się pływać. W kontekście aquaparku skutkuje to tym, że możemy mówić o nowym komforcie przebywania w takich miejscach. W hotelu organizowano również świetne animacje dla dzieci. Tym razem udało mi się skorzystać z basenów do czego wykorzystałem znajomość nawiązaną z silnym Polakiem, który bardzo chętnie i sprawnie każdego dnia wkładał mnie do basenu. W miejsce te lecieć miał z nami formalnie były szwagier, lecz sytuacja na tyle mu się skomplikowała, że było to niemożliwe. 
 

   Ponadto również lokalizacja hotelu okazała się być świetna jeśli weźmie się pod uwagę bazowanie na poruszeniu się pieszo. Na co dzień jak i na wyjazdach jesteśmy zwolennikami poruszaniu się pieszo, przez co kluczowe znaczenie mają odległości i równe chodniki. Chodniki po których jazda wózkiem nie będzie męką ani dla mnie ani dla Kasi. Większość ludzi nie musi w ogóle o tym myśleć. Blisko hotelu znajdowało się spore wesołe miasteczko, a także starożytne miasteczko Nessebaru. Zaraz po Wenecji było to najładniejsze stare miasto w jakim byłem. Wszędzie było blisko. Wszędzie było wygodnie. Jak mawia Katarzyna: tak pod nas. W kwestii spędzania czasu wolnego mimo wszechobecnych atrakcji wokół, u mojej córki na kolanach jak zawsze pojawiła się książka. Jednocześnie cieszy mnie bardzo jeszcze coś... powoli zauważam, że Klaudia zaczyna rozwijać się w sferze umiejętności czerpania pozytywnych emocji z doznań natury estetycznej, związanych z podziwianiem przyrody bądź architektury. Otwiera to przed naszą trójką wiele bardzo ciekawych możliwości.
 

 Podczas tego typu wyjazdów, piękna pogoda okrasza wspaniałe chwile do których dochodzi tylko i wyłącznie gdy wszystkiemu towarzyszy spokój, odpoczynek i odmienność od codzienności. Takie cechy okoliczności stają się źródłem wyjątkowych emocji i determinują sposób ich odczuwania. Warunkiem do tego są odpowiednie osoby, a ja wierzę, że je znalazłem. Nikt nam nie zabierze wspomnień związanych z wichurą która złapała nas na moście do Nessebaru, smakiem świeżo  zmielonej kawy każdego poranka na Słonecznym Brzegu, czy też związanych z publicznym fotografem, tukanem i arą:-) Do teraz uśmiecham się wspominając widok mojej córki bawiącej się w tak zwane agentki z zapoznaną koleżanką .Tak naprawdę miejsce nie jest najważniejsze. Jednocześnie można powiedzieć że dobre miejsca są wszędzie i zawsze. Dlatego zarówno przed jak i po tym wyjeździe, spędzaliśmy czas aktywnie, starając się przy tym korzystać ze świeżego powietrza - mimo kiepskiego lata w tym roku w Polsce. Codzienne długie spacery wieczorne z psem, często po kilka kilometrów - pokazujące córce, że wygodne buty, dobra pogoda, kolory we włosach i przestrzeń przed nami, to często bardzo wiele.


Przesłuchanie na policji i niechciany powrót do przeszłości

 


W okolicach moich urodzin, więc jakoś w połowie czerwca (czyli niniejszym postem nadrabiam spore zaległości), zmuszony zostałem udać się na miejscowy komisariat policji w celu ponownego przesłuchania mnie - teoretycznie w charakterze świadka, ale nie ulega wątpliwości, że postępowanie nakierowane jest na oskarżenie mnie. Ponownie próbuje się zrobić za mnie stalkera lecz tym razem pretekstem do tego jest niniejszy blog. Ponownie bezpośrednio wynika to z faktu założenia przeze mnie swojej byłej żonie sprawy cywilnej o zadośćuczynienie. Tak więc ponownie autorem zgłoszenia jest ex, która w ten sposób chciała odpowiedzieć (żeby nie powiedzieć) zemścić się za wystąpienie o zadośćuczynienie (przy okazji pierwszej sprawy toczące się przed sądem karnym, również dokonała analogicznego zgłoszenia na mnie). Założona przeze mnie sprawa jest kontynuacją wcześniej odbytej sprawy karnej za znęcanie się nade mną, które zostało moje byłej żonie udowodnione - pisałem o tej sprawie szmat czasu temu w jednym z postów.
   Po przybyciu na komisariat, spisująca moje zeznania pani sierżant, na ich utrwalenie przygotowała bodajże dwie kartki a4 a ostatecznie zapisała ich trzy lub cztery razy więcej niż planowała. Odzwierciedla to wszystko co tam się tego dnia działo... w przesłuchaniu uczestniczyła bowiem mecenaska, a zarazem dobra koleżanka mojej byłej żony. W trakcie zadawania mi pytań nie opuszczało mnie wrażenie, że próbuje się na mnie wymusić określone odpowiedzi. Po pierwszych bodajże dwudziestu pytaniach jakie przygotowała na papierze adwokatka, zaczęła się druga, równie długa seria pytań spontanicznych, wymyślanych właściwie bez końca z głowy... Tak naprawdę zadawano mi w kółko te same pytania, zmieniano tylko nieco ich treść, aż do skutku czyli do uzyskania nie tyle prawdziwej odpowiedzi, co korzystnej z punktu widzenia potencjalnego oskarżenia.
     Z publikowanych przeze mnie treści próbowano zrobić narzędzie nękania. Uczyniono z bloga stronę pornograficzną, sposób na upublicznianie danych wrażliwych, mechanizm demoralizacji dzieci i młodzieży. Odrealnienie faktycznych celów pisania bloga i próba obrzydzenia i zohydzenia publikowanych tam treści, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zmoknięty, zmarznięty i głodny, w pewnym momencie zaprotestowałem i powiedziałem do spisującej zeznania pani sierżant, że jeśli kolejne pytanie pani mecenas nie będzie pytaniem ostatnim to ma wpisać, że odmówiłem składania dalszych zeznań. Miałem do tego prawo bez podania przyczyny lecz wyjaśniłem dlaczego chcę zakończyć przesłuchanie. Sposób zadawania mi pytań przez panią mecenas wyraźnie wskazywał na to, że nie muszą się one skończyć nigdy... Miałem dość nie tylko z powodu głodu i chłodu, lecz przede wszystkim z powodu konieczności mówienia o rzeczach które zdążyłem już dawno zakopać głęboko w swojej pamięci. Składając wyjaśnienia musiałem bowiem nie tylko wspominać wydarzenia towarzyszące ostatnim latom swojego małżeństwa, lecz przede wszystkim wyjaśniać przyczyny spisywania wielu rzeczy w formie bloga.
     Zapytałem swojego psychologa czy jest to normalne, że przerobione emocje i zdarzenia są w stanie niemal w sekundę wrócić i uderzyć w człowieka. Dzień po przesłuchaniu przez kolejne 5 lub 6 dni każdej nocy, miałem koszmary - śniły mi się przeszłe wydarzenia związany z byłą żoną, sposobem w jakim mnie traktowała i jej argumentacją tego. Psycholożka uspokoiła mnie jednak, że taki swego rodzaju powrót jest rzeczą normalną i wcale nie świadczy o tym, iż coś zostało przepracowane niewłaściwe czy też w niewystarczający sposób. Zapewniła mnie, że takie emocje i stany mogą wracać ale ich uprzednie przerobienie sprawia, że nie powinny one wywoływać głębszych i trwalszych stanów negatywnych w sferze emocji. 

Złożyłem wyjaśnienia zgodne ze stanem faktycznym i własnym sumieniem, co będzie dalej – tego nie wiem.