Szukaj na tym blogu

sobota, 28 grudnia 2024

Szybsza Wigilia i lodowisko


 Od dawna wiedziałem, że w tym roku córka w Boże Narodzenie będzie u mamy - tak rozpisał to sąd i choć uważam, że święta na zmianę w obliczu gdy na co dzień nie mam dziecka przy sobie, są jedynie pozornie sprawiedliwym rozwiązaniem, to jednak jest jak jest (nie jak musi być). Była żona spędza bowiem nieporównywalnie więcej czasu z Klaudią niż ja więc o jakim równym podziale mówimy (?). Wyrok jest jednak wyrokiem. Myśl o świętach osobno więc mnie męczyła ale dało się to przetrwać - zawsze będę powtarzał, że najważniejsi są ludzie wokół nas i tak było i w te święta. Wyjątkowo w tym roku, Wigilię obchodziliśmy nie 24 w 21 grudnia i nie mam tu na myśli jakiejś małej kolacji, namiastki kolacji wigilijnej (choć i to byłoby świetne), lecz niejako pełnowymiarową a więc kolację świąteczną w pełnym składzie - tak osobowym jak i w zakresie potraw i atmosfery. Wszyscy wiedzieli, że w tym roku nie mam Klaudii na święta i, że z tego powodu nie będą to dla mnie prawdziwe święta, dlatego rodzina skrzyknęła się i nikt nie miał problemu z Wigilią we wcześniejszym terminie. Klaudia pewnie jeszcze do końca nie ma świadomości jakim determinantem zdarzeń bywa i jak bardzo wszyscy są za Nią. Ja tą świadomość mam a w córce będzie to kiełkować i ma również treść bloga - pozwoli Jej przypomnieć fakty jakie u każdego z nas, w mniejszym bądź większym stopniu zaciera czas. Blog pomoże Jej także połączyć różne fakty, dodać przysłowiowe dwa do dwóch - zwłaszcza tam gdzie nawet za kilka lat pewne kwestie będą dla Niej zawiłe.
       W tym co i jak się wydarzyło, ogromna zasługa należy się Mojej Katarzynie - Ona wie zawsze co jest dla mnie ważne i dlaczego a gdy połączy się to z tym, że kocha Klaudię jak swoje dziecko, to powstaje prawdziwa magia świąt. Nie taka jak na butelkach coca-coli lecz taka która jest w stanie zmienić dzień Wigilii i myślę, że Ten tam na górze nie ma nam za złe - przeciwnie. Spędzenie z córką mimo wszystko prawdziwej Wigilii jest ważne również ze względu na to aby uczyć Ją tradycji - tego co przekaże Ona swoim dzieciom a Jej dzieci swoim czyli Jej wnukom. To ważniejsze niż może się wydawać i z każdym kolejnym rokiem wszechogarniającej niepamięci większości ludzi, będzie odróżniać Klaudię od innych - wierze w to i dlatego staram się Jej pokazywać jak powinny wyglądać święta (zwłaszcza Wigilia): bez kłótni, bez patologii, bez podniesionych głosów (chyba, że w związku ze śpiewaniem kolędy). Kolację poprzedziło robienie pierników, ubieranie choinki u dziadków, strojenie domu, przygotowanie stołów i ogólne "pomaganie cioci" - choć gdy Klaudia spotyka się z Kasi chrześnicą, wszystkie realne rzeczy odchodzą w niebyt:-)

Poniżej moja ulubiona świąteczna piosenka - dzwoneczki reniferów wiecznie żywe jak dla mnie:



Źródło: Mariah Carey - all i want for christmas.

Staram się w tym wszystkim pozostawać kluczową przeciwwagą - niezbędną aby córka ze świąt wyciągała dobre wnioski i dobre nawyki. Nie potrafię inaczej bo wciąż pamiętam jak Jej mamie tego ducha świąt brakowało i jak przerażająco łatwo był on zastępowany skłonnością do torpedowania nastroju innych - bez względu na ich wiarę i przekonania. Spędziliśmy więc Wigilię w spokoju, szacunku, cieple i w podniosłej atmosferze. Szkoda jednak, że mam tak mało czasu z Klaudią i grudzień to brutalnie obnażył. To miesiąc specyficzny i wyjątkowy w kwestii kształtowania w dziecku duchowości - zwłaszcza w obliczu nadchodzącej Pierwszej Komunii Świętej. W całej Polsce  w tym czasie organizowane są roraty (które sam bardzo dobrze wspominam ze swojego dzieciństwa) i zapytałem byłą żonę o uczestnictwo w nich Klaudii. Odpowiedziała niestety w sposób dla niej charakterystyczny: krzyk, litania zarzutów o to jakim złym ojcem jestem etc. W skrócie: Klaudia na roraty nie chodzi. Jedyne więc co mogę w mojej sytuacji nazwijmy to sądowo-prawnej, to chodzenie z córką do kościoła w każdą niedzielę gdy jest u mnie. Idziemy wspólnie i samo to już jest ważne. Staram się w Niej zaszczepić nie tyle kościelność, co duchowość bo jedynie wiara odróżnia człowieka od zwierząt.
       Grudzień to jednak nie tylko święta i religia. Choć w kwestii śniegu a co za tym idzie sanek i zabawy Zima w tym roku nie dopisała, to udało się zapoznać córkę z jazdą na łyżwach - przyszło Jej to z łatwością bowiem od dawna jeździ na rolkach. Mimo wszystko było to dla Niej nowym wymiarem jazdy i bardzo się Jej spodobało. Miasto i życie w nim oferuje możliwości dzięki którym wbrew pogodzie, można się właśnie tak bawić - zwłaszcza, że świetne lodowisko mamy niemal pod nosem. Uwielbiam patrzeć na córkę w ruchu - silną, szybką, sprawną... w zdrowiu - niewiele osób zrozumie o czym mówię / piszę. Jej chory ojciec pokaże Jej jeszcze wiele zdrowego świata. Przed nami wszystkimi w grudniu pozostał jeszcze Sylwester - podobnie jak w Boże Narodzenie, tak i w ten dzień córka będzie u mamy a nie u mnie - dam rade, Klaudia da rade, wszyscy damy. 

piątek, 13 grudnia 2024

"To wszystko miało miejsce" - Rozdział IV. Bezsenne noce


 Kolejny, czwarty już rozdział książki / nie książki, napisanej lecz nie wydanej... trochę ostatnio się zmieniło w kwestii aktywności zawodowej więc może zmieni się i to jedno z marzeń a może przy okazji coś dobrego z tego wyjdzie). Czasem w życiu jest tak, że gdy jedne drogi się zamykają, inne zazwyczaj otwierają się. Niniejszy post stanowi dodany bez jakichkolwiek zmian rozdział moich ówczesnych przemyśleń (wraz z oryginalną grafiką). Jak zawsze - proszę o wyrozumiałość w kwestii poziomu pisarskiego - miałem wówczas jakieś 15 lat mniej i jeszcze więcej braków w doświadczeniu. 

„Kiedy słońce wstaje ja też wstaje. Kiedy księżyc wstaje ja tu żyje dalej.”

    Bezsenność- zaburzenie snu, utrudnione zasypianie lub trwałe przedwczesne budzenie się. Spowodowane u różnych osób, w różnym wieku lub sytuacji, z różnych przyczyn. Do najczęstszych przyczyn należą zaburzenia hormonalne, stres lub substancje chemiczne leków lub środków psychotropowych. Długotrwała powoduje osłabienie sił witalnych organizmu (spadek odporności organizmu, złe samopoczucie), kłopoty z koncentracją (wydłużony czas reakcji, problemy z uczeniem się i pamięcią), zmęczenie fizyczne (często spadek wagi, drżenie mięśni, podwyższone ciśnienie) i powinna być leczona specjalistycznie w zależności od podłoża jej powstania. Negowanie i lekceważenie bezsenności, jest jedną z głównych przyczyn trudności zapobiegania i jej daleko idących negatywnych skutków. Bezsenność należy do jednej z najpopularniejszych chorób XXI wieku... (jedna z wielu słownikowych definicji bezsenności).
     Poznacie teraz moją własną jej definicję.. nawet gwiazdy płaczą, gdy ktoś płacze w nocy i nawet gwiazdy cieszą się gdy, gdy ktoś w nocy jest szczęśliwy.

„Czasem jutro nas zalewa łzami, a miało być gładkie jak aksamit- niesmak... można zabić.” <=

Mówi się, że spać to być w objęciach Orfeusza, jakkolwiek klasycznie i wyszukanie nawiązuje to do literatury i sztuki, myśląc o samym sobie,  nigdy mi nie odpowiadało to określenie. Dlaczego miał bym chcieć być w objęciach kogokolwiek o męsko brzmiącym imieniu? Zwłaszcza w nocy. Od razu widzę greckiego blondyna o niebieskich (nie tak pięknych jak bym chciał) oczach i długich kręconych (nie tak mało męskich jak bym chciał) włosach, który chce mnie przytulać (nie tak jak bym chciał). Trochę to chore jak dla mnie. To dziwne a wręcz zabawne odczucie, jakiego doświadczałem na nie jednej lekcji Języka Polskiego przerabiając mitologie, lub za każdym razem słysząc te wyrażenie z ust kogoś obok. Jestem trochę wariatem w patrzeniu na szczegóły lub traktowaniu czegoś, aż nazbyt dosłownie ale nie potrafiłem pisząc o bezsenności nie wspomnieć o Orfeuszu, a raczej o swojej homoseksualnej teorii co do wyrażenia o jego objęciach.
     Ludzie których poetycko poprzez sen, podzielić można na typy osobowości i zachowania, dzielą się na tych którzy nigdy nie zasypiają i tych którzy nigdy się nie budzą. Sam na sam z nocą. Tym pierwszym coś w ich życiu lub głęboko w nich samych nie pozwala usnąć. Tym drugim coś w ich życiu lub głęboko w nich samych nie pozwala zasnąć. Jesteśmy nieszczęśliwi zawsze tak naprawdę tylko z dwóch powodów: niemocy posiadanie czegoś albo ponieważ to posiadamy. Oddech z nocą gdy wszyscy już spali, dzielili filozofowie i poeci, nie spali bohaterowie i zbrodniarze, generałowie i politycy, bogaci i biedni... obiektywnie różni, z tak subiektywnych powodów... nie spali. 
     Bezsenne noce czynimy sami sobie lub to one czynią się same naszymi, wpisując się w życiorys jak najgłupsza rzecz jaką zrobiliśmy i której cofnąć już nie potrafimy. Dziś nie wiem co jest trudniejsze, walczyć ze snem gdy chcemy nocy ukraść trochę dnia, czy walczyć by zasnąć i za krótką noc uczynić znośnie dłuższą aby wypocząć, gdy dzień z różnych powodów, nie pozwolił nam na to. Czasem robiłem wszystko uznając sen za najgorszy pomysł w danej chwili. Mógł on zabrać mi czas, którego ani odrobinę oddać nie mogłem lub też nie chciałem... nie potrafiłem. Było wiele powodów: książka na kolanach przed maturą w liceum lub kolokwium na studiach gdy każda minuta przybliża nieubłaganie do nieuniknionego pozwalając się jednak jeszcze czegoś douczyć. Powodem bywała także ukochana osoba w łóżku którą nie śpiąc można się bardziej nacieszyć nawet gdy ta już śpi, lub podczas długiej podróży gdy nie chcemy aby nic nas ominęło. 
     Wtedy właśnie brak snu jest zbawienny, jednak nie zawsze taki jest... Przestaje być zbawienny, gdy staje się jak chochlik nie pozwalający zasnąć gdy rano wcześnie trzeba wstać albo jest jak demon, duszący nocami kolejnymi pod rząd a brak snu przestaje być już psikusem.  
     Pamiętam wiele nie przespanych nocy, takich których o odmienności od siebie, decydują powody, że oczy choć z piaskiem to spać nie chcą a puls w zmęczonym sercu nie uspokaja się, nie zwalnia... nie pozwala usnąć, choć ciało zmęczone. Brak snu podzielić można także pod względem tego jak on przebiega... czy nerwowo rzucamy się po łóżku, szukając w nim nie wiadomo czego pomimo, że znamy je całe i dokładnie... lub też takie kiedy leżymy spokojnie spoglądając w mroku na zegarek a czas ciągnie się jak wieczność. 
     Ludzie często wyliczają sobie lub też innym, to jak wiele czasu z życia spędzili w śnie, spożytkowali na spaniu... z akcentowaniem zmarnowania tych w ciągu całego życia, zsumowanych w lata momentów, kiedy czas ucieka na zamkniętych oczach. Ja częściej myślę nad tym, ile lat nie przespałem... bo chyba w coś na wzór tego, ułożyły się te setki nocy spędzonych w sferze dalekiej od snu. Nadrabiałem to chyba spaniem na jawie, wyłączając się na świat w dowolnym czasie, miejscu lub momencie... nie dopuszczając do siebie nawet własnych myśli, nie mówiąc już o wpływie osób wokół. 
     Pamiętam siebie z kilku lat wstecz. Oparty plecami o boazerię siedząc na łóżku, jedynie z nogami przykrytymi kołdrą, przeważnie moją ulubioną, jedwabiście lekką, przywiezioną z Japonii gdzieś w latach których nie pamiętam lub pamiętam w niewystarczającym stopniu by o nich mówić. Często ze szklanką koka koli w ręku... z cytryną w środku, tak jak lubię. Z plasterkiem zaklinowanym o jej brzegi, wyżeranym przez tlenek węgla w napoju i brązowionym przez karmelowy jego składnik. Wtedy co łyk, język i wargi lekko cierpną, jak gdy pije się dobrej jakości herbatę, i sam smak w ustach pozostaje dłużej. Tak jak lubię. Chociaż to. Tak siedziałem godzinami, naświetlając się promieniowaniem cicho buczącego od zawsze tak samo telewizora w swoim pokoju na górze... prawe okno na szczycie domu, patrząc od przystanku. Tam gdzie żaluzje pozostają zasłonięte najdłużej. Gdy kończy się... program w telewizji, człowiek ma czas na wiele rzeczy, w tym także na przemyślenia. Wiedziałem wtedy, że co dziś szepcze, jutro (kiedyś) wykrzyczę. 
     Zawsze na emocję reagowałem niespaniem... a, że emocji w moim życiu było czasem aż nazbyt wiele, dużo też było takich nocy... kiedy nie spałem a myśli mieszały się z rzeczywistością. Tak było wtedy gdy starano się o wózek dla mnie. Dziś wspominając to wszystko, nie widzę w tym nic złego, nic co powinno wywołać emocję nie pozwalające usnąć. Nie obwiniam jednak samego siebie, nie oceniam źle bo chyba pomimo lat, a minęło ich od tamtej pory już z dziesięć, rozumiem siebie może nawet bardziej niż w tamtych chwilach. Dlaczego właśnie tak? Ponieważ miałem jakieś dwanaście lat i bałem się, że dzieje się coś co odmieni moje i tak już inne życie, nie tak jak bym tego chciał. Rodzice i znajomi, rozumiejący chyba więcej lub po prostu w jakiś inny sposób, starali się załatwić mi inny wózek. Już nie przypominający duży dziecięcy lecz poważny, dorosły... dla dorosłej osoby... dla chorej osoby. Nie chciałem wtedy słuchać, że będzie on moimi nogami... widziałem w nim jedynie ostateczne przypisanie mnie do własnej choroby do jakiejś grupy ludzi, do której chcąc nie chcąc należałem, ale poznać bliżej nie chciałem. Mając dwanaście lat lub coś koło tego, poczułem się blado jak nigdy na tle i tak w moich oczach wypadających lepiej... Nocami czekałem jak na wyrok. To była jedna z tych bezsenności spowodowanych stresem, spowodowanych niedaleką przyszłością posiadania czegoś, taka która sprawia, że rzucamy się po łóżku poznając każdy jego cm aż za dobrze, w ciemnym pokoju czterech ścian które wiedzą o nas zbyt dużo. Minęło dużo czasu i dużo godzin nie spałem tamtej zimy... musząc wstawać i tak codziennie do szkoły i z nikim głębiej się tym nie dzieląc oprócz nie ukrywanej niechęci co do takiego właśnie wózka. Postrzegana była jako niechęć do nowości a ja pozwalałem by tak to wyglądało, przeżywając to wszystko tak subiektywnie, że nie widziałem możliwości podzielenia się tym z kimkolwiek. Tak właśnie było gdy nocami leżąc w łóżku, myśli łącząc wzory na tapecie wyglądającej jak poligon gry świateł i cieni, rysując na ścianach twarze i napisy. Dziś wiem, że nieuniknione i znienawidzone wtedy, okazało się lepsze i bardziej przydatne w życiu nastolatka niż myślałem. Kółka faktycznie stały się nogami w stopniu czasem tak znaczącym, że naprawdę pozwalającym na rzeczy dotąd nieosiągalne i pożądane... zwłaszcza w aspektach codziennego życia, jak i postrzegania przez innych a co najważniejsze, także w życiu towarzyskim, które wózek niby miał wtedy całkowicie zniszczyć. Później jednak w życiu myliłem się już rzadziej... rzadziej się więc mile rozczarowując. W końcu jednak zasnąłem... 
     Nie zawsze jednak bezsenność w moim życiu okazywała coś złego, nie raz po prostu była... jakby konsekwencją czegoś lub własnym wyborem, takim właśnie a nie innym. To było trzy lub cztery lata po tym jak już śmigałem na dwukołówce. Okres tej bezsenności nazywam raczej po prostu niespaniem, ponieważ ze wszystkich męczył prawie najmniej. To było wtedy, kiedy zacząłem świat i jego już powoli zauważane odmienne od moich sprawy, zapijać nocami koka kolą z cytryną, siedząc oparty plecami o wcale nie zimną ścianę... tak minęła pamiętam końcówka wiosny i całe lato, nie wysysając ze mnie tak wielu sił, jakby się mogło wydawać. To był czas „Różowej Landrynki” na Polsacie i „Strefy Mroku” na TVP1 oglądanych jak "najuniwersalnie" jednocześnie, mając do perfekcji opanowane skakanie po kanałach, guzikami pilota doskonale rozpoznawanego nawet w ciemności. Od tamtych seansów dostawałem całkowicie świra, chcąc kroić ludzi i widząc w każdej koleżance obiekt seksualny, do tego stopnia, że aż sam się przeraziłem... a nie zdarza mi się często bać czegokolwiek a tym bardziej samego siebie. Nie zdarzało mi się to często wtedy i nie zdarza często teraz. Zrozumiałem tamtego czasu, jak podobne rzeczy wkręcają się w głowę kipiącego od hormonów nastolatka... w godzinach późno nocnych lub jak kto woli wczesno rannych. Tak było weekendami. W tygodniu czekając na obraz kontrolny po zakończeniu emisji programu na danych kanale, czekałem już na kolejny weekend gdy emisja jest pseudo ciekawsza i trwa dłużej. Czułem, że krótki sen i stale oglądane sceny orgii i rzeźni wypaczają mi umysł, tak grzeczny i poukładany... Sam sobie wszystko to ograniczyłem i choć dziś się z tego śmieje a tamten okres bezsenności wspominam raczej pozytywnie, to nauczyłem się, że jeśli będę mieć własne dzieci, mogą one nie mieć wystarczająco dużo samo zaparcia i spoglądania w głąb samych siebie, aby być w stanie postąpić jak ja wtedy i nie stać się maniakami seksualnymi ze skłonnościami do przemocy fizycznej i psychicznej. Zanim bym się obejrzał, dmuchały by słomką żaby, bawiły się nożem i łapały inne dzieci w nieprzyzwoite miejsca.  W końcu jednak zasnąłem...
     Obudziłem się po tym wszystkim, nie jako w czwartej klasie a raczej w momencie ukończenia jej. Obudziłem się i kolejny raz nie mogłem zasnąć. Całodniowe przekonanie i przemyślenia, dawały o sobie znać nocami, że coś co kocham, coś czego jestem i dalej chcę być, właśnie się kończy... w imię pieniędzy i niewiary w siebie. To już okres raczej nie niespania lecz brutalnej cichej i wszech ogarniającej bezsenności, wymieszanej obrazami popkultury i zmieniającej nagle choć spodziewanie rzeczywistości. Kolejne noce upływały mi na patrzeniu na skaczący, elektronicznie zielony equalizer wierzy w moim pokoju, grającej cicho lecz nie wyłączanej nigdy. Leżałem sobie tak co noc, na swoim tapczanie dziwiącym wszystkich swoją niskością i wygodą. W pokoju i w spokoju, bez podróżowania po kołdrze i gdziekolwiek indziej. Przeraziło mnie wtedy jak wiele w moim życiu, właśnie się kończy lub już skończyło i jak nie wiele jestem w stanie zacząć... z braku papierków z Polskimi królami i z braku wiary w siebie. Nie wiem już sam brak czego doskwierał mi tamtego czerwca bardziej. Z dniem końca roku i zostawienia sobie bródki, skończyło się coś co trwało cztery lata- liceum, okres w którym nie trzeba było się nad niczym zastanawiać ani szukać miejsca które się już miało. Poczułem stratę jednocześnie małej blondyneczki której twarz z lizakiem odebrała mi klasę i utratę wielu przyjaciół których tak naprawdę wcale nie straciłem albo jeszcze nie teraz... ale wiedzę tą, mam dopiero teraz. Z przyczyn obiektywnych, to znaczy finansowych i subiektywnych, to znaczy z powodu niewiary, że jestem w stanie i ,że ma to sens... nie poszedłem na studia ze świadectwem maturalnym o średniej 4.75. Tak wyszło... Od tamtej pory, noce na długo choć nie na zawsze, stały się puste i nie bez snów których nie pamiętamy bo budząc się spojrzeliśmy w jasne okno, lecz bez snów których po prostu nie było, nie były wcale śnione, jakby skończyły się na nie chęci i pomysły. Kolejny raz nie spałem, chcąc może wymyślić jakieś rozwiązanie, jakiś pomysł na życie lub dlatego, ponieważ tego rozwiązania i pomysłu co dalej, nagle zabrakło. Myślałem nie śpiąc o tym, jak wiele rzeczy robiłem bez sensu a nawet jeśli z sensem, to i tak się to wszystko skończyło. Minęły dwa lata, podczas których już spałem a zatoczyłem krąg i osiągnąłem wszystko to, czego niemożliwości nie pozwalały wtedy zasnąć i pokonałem zrozumieniem to z czym walczyłem czerwcowymi nocami. Nie wiem czy z czasem o tym wszystkim zapomniałem czy jedynie się przyzwyczaiłem ale... W końcu jednak zasnąłem...
     Bezsenność nie rzadko bywa zbawieniem, kiedy pragnie się obejrzeć wschód słońca jak najpóźniej a księżyc towarzyszy nam w chwilach rytmu czasu o nieskończoności którego marzymy. Gdzieś gdzie szyjka butelki muska lub z czasem trąca brzeg kieliszka, gdy muzyka zakłóca myśli a promile zmiękczają nawet kamienne serca. Melanż, balet, czilaut... nie ważne jak gdzie lecz z kim, byle popłynąć ze wszystkim z czym popłynąć chcemy, utopić wszystko o czym pamiętać nie chcemy... byle zgubić gdzieś świat i to co w nas najgorsze, i powiedzieć samemu sobie, że szybkość i intensywność życia, decyduje o jego szczęśliwości. Zmrużyć oczy w światłach kolorofonów, w spazmach stroboskopów i ze sztuczną parą głęboko w płucach. Trzymając ręce w wymachu nad głową, w błyskach srebrnej bransoletki na prawej ręce i nie mocy zadzwonienia po transport do domu, mówiłem sobie w myślach, że... jestem szczęśliwy. Choć głośna muzyka mózg cięła jak brzytwa pozostając w nim na długo po jej ściszeniu. Wszystko po to, aby leżąc na drugi dzień rano w łóżku lub siedząc dochodząc do siebie nad jeziorem, powiedzieć sobie coś z książkowych motywów o nie zmarnowaniu młodości, coś ze słów brata, że trzeba się bawić lub słów matki, że całe noce nas nie ma a dom traktujemy ja hotel. Potem tylko podsumować całość kiwaniem głową i szyderczym uśmiechem do samego siebie. W życiu chyba każdy przynajmniej raz to czuł, raz tego chciał. Przynajmniej raz stał się wampirem w ustach którego krwią był alkohol a życie napełnione zostało nowymi urokami kosztem starych, czasem kosztem odbicia w lustrze a czasem... tak w raz z otwarciem sezonu mojego licealnego miasta, pamiętam siebie patrzącego się w rozświetlone fajerwerkami upite niebo, na pomoście wraz z setką dzielących się tym samym ludzi. Tak pijany, tak ognie przyćmiły się własnym dymem lub tak wielu ludzi wtedy było wokół. Powroty do domu w zapachu palonego tytoniu osiadłego na ubraniu wraz z poranną rosą, towarzyszyły mi wiele razy. Kac leczony świeżym wiatrem i alkoholem, nie pozwalał tak do końca wytrzeźwieć niekiedy kilka dni. Czasem płytkość życia powoduje, że jesteśmy na moment w stanie zapomnieć o nie osiągalnej głębokiej jego przeżycia. Trzeba być w stanie tylko nie zasnąć lub nigdy się nie obudzić. Za wszelką cenę nie chciałem wtedy spać... a jeśli nawet bym zasnął, to bym zasnął w tym wszystkim i spał jak najdłużej. A gdy już leżąc w łóżku chciałem zasnąć, chciałem nie chcieć nie spać, chociaż by dlatego, aby zebrać siły na powtórkę, to rozkołysanie w głowie i bas w żołądku, nie pozwalały na to. Mówiłem sobie wtedy: nigdy dość nie mów! Tak można nie spać wiele nocy, nie koniecznie pod rząd, jednak czas określi je prędzej czy później bezsennością. Z alkoholem w szkle krzywiłem postrzeganie wszystkiego wokół by wyprostować rzeczywistość. W końcu jednak zasnąłem...
Gdy już przestałem być wampirem, sam z siebie wysysającym życie, poznałem następną formę, rodzaj bezsenności. Daleką od fruwania z nietoperzami, będącą połączeniem tej, kiedy nie chcemy nigdy zasnąć z tą gdy nie potrafimy, nie możemy, nie powinniśmy... W ciągu całego życia, nie spałem niemal, że cyklicznie, terminowo... zawsze jednak z powodu różnego rodzaju emocji. Z powodu ich natężenia i intensywności lub też całkowitego, przeszywającego ich braku. Tak było i tym razem, w czasach gdy od końca liceum minął prawie rok a tym samych, rok prawie od poprzedniej bezsenności. Dziwne... bo byłem wtedy chyba szczęśliwy jak nigdy dotąd. Dlaczego więc nie spałem, męcząc oczy ciemnią nieruchomego pokoju, torturując własny organizm niekiedy błagający wręcz o sen... dlaczego? Bo obok spała ukochana osoba a słowa: nigdy, zawsze i na zawsze, złudnie pierwszy raz nabrały znaczenie jakie powinny mieć zawsze. Takiego jak dla ludzi, którzy nie liczą czasu. Nie fruwałem tamtej wiosny z nietoperzami, choć noce były równie ciemne, równie mocno piekły oczy od braku światła na ich siatkówkach... to jednak wszystko było inne, lepsze a poprzez walkę ze snem, walczyłem o każdy sekundę tego dłużej. Napatrzałem się na błękit jedwabiu i bladość skóry udając, że śpię, udając zwyczajność, udając dla spokoju kogoś obok, nie dla samego siebie. Gdy najgłośniejszą nutą był już śpiący oddech obok, miałem dużo czasu do myślenia. Zrozumiałem jak wczoraj może różne być od dziś i jak dziś, różne może być od jutra. Odczułem jak moment potrafi zmienić człowieka. Kiedyś określany w liceum skurwielem... dziś nie wiedziałem kim już jestem, wiedziałem tylko, że kimś lepszym. Kimś słabszym ale mającym swoje miejsce... tu, tej nocy, w tym łóżku, w domu gdzie wszyscy śpią a ciszą można narysować nowe niesamowite rzeczy. Nawet teraz, po zdefiniowaniu tego wszystkiego przez nieubłagalnie spieszący się czas, psychodeliczne myśli, skamieniałe serce, po odrzuceniu swego rodzaju tęsknoty za tym, mącącej prawdziwe wnioski, jestem dumny z pewności, że tamtych chwil, w konkretnie tamtym momencie, nic i nikt nie był w stanie zniszczyć. To była najpiękniejsza bezsenność w moim życiu.  W końcu jednak zasnąłem...
      Obudzenie się z pięknego snu, nigdy nie należy do przyjemności a jak bardzo może być złe, nie do przyjęcia i łamiące człowieka... przekonałem się dużo później, niż gdy poznałem pierwsze rajskie sny o tym czego się nie ma. Choć już lata temu, czasem śniłem o lataniu, pięknych kobietach, bogactwie lub po prostu szczęściu z powodów różnie różnych to, to przebudzenie należało do najgorszych a bezsenności w jaką mnie wtrąciło, należały do najgorszych, najrealniejszych, najdłuższych... Wtedy właśnie chciałem wierzyć, chyba jak jeszcze nigdy, że człowiek nie jest taki, jak ostatnia rozmowa z nim. Nie spałem ponieważ zarówno w moim życiu, jak i snach, zabrakło osoby z którą dotąd je dzieliłem. Dziwne, choć może trafniej nazwać trzeba smutnym fakt, że można nie chcieć spać a potem nie być w stanie, z tego samego powodu. W tym przypadku była nim miłość tyle, że raz chęć jej trwania a raz z powodu jej końca. Jakkolwiek pewien jestem, że jest to przeszłość, to nie spałem wtedy prawie cztery dni z rzędu, nawet przez minutę. Każdej nocy ciało cierpło w bezruchu i bolało jak stłuczone gdyż podczas snu, brak ruchu znosi lepiej. Plecy bolały tak bardzo, że trudno było rano wstać. Poranki w sensie pobudki a przynajmniej oficjalnego nie spania, zaczynały się wcześnie jak nigdy od czasów wstawania na ryby. Czwarta, piąta rano... bo można już włączyć telewizor lub chociaż nie patrzeć w ciemnie pokoju lecz światła słonecznego za oknem. Od siódmej można było nasłuchiwać, mieć nadzieje, że ktoś już wstał... co by dało upragniony od wielu godzin i mnożony kolejnymi dniami, komfort odezwania się do kogoś a przynajmniej z realną szansą, że ktoś odpowie bo w bezsenne noce, często mówi się zaskakująco dużo. Godzina dziewiąta była już rozkoszą: głosy ludzi za oknem, normalny program w telewizji i czasem już ktoś spał... co najważniejsze jednak, pora ta i niespanie, pozwalała zachować pozory normalności w oczach innych. Po dwóch dniach, oczy piekły mnie już nie tylko w nocy lecz też w ciągu dnia i wyglądały jak po spawaniu, a dłonie trzęsły się tak bardzo, że trudno było samemu jeść. Potem sen przyszedł sam, ale bliższy był omdleniu niż zaśnięciu. Nie spanie wydaje się łatwym sposobem na schudnięciem dla grubasów lub tych jedynie tak o sobie myślących.  Nie trudno zrozumieć, odczuć jak zbawienny wpływ dla ciała ale i duszy, ma sen... ta tak codzienna czynność, że aż niedoceniana. Zwykła ale niezbędna do życia. 
     Takim lub innym sposobem, z takich czy innych powodów, tak lub inaczej to przeżywając... nie spałem, tych chwil kilka w życiu. Na pewno każdy w swoim życiu zaznał bezsenności. Trudności w zasypianiu, nie moc pospania dłużej lub nie zmrużenia oczu. Gdy się nie śpi, noc daje nam wiele pretekstów... dała mi ich wiele. Choć czasem wycieńczała, pozwoliła przemyśleć mi wiele spraw, związanych z niespaniem lub też nie, ale zawsze pozostawała chwilą wyjątkową, w dobrym czy złym znaczeniu, lecz odmienna przy tym od wszystkiego innego. Pozwoliła między innymi, napisać mi to wszystko, zebrać myśli w całość, zastanowić się. Nawet teraz nie śpię, pisze... zapijając całość koka kolą z cytryną, nie wyciśniętą lecz z plasterkiem, zaklinowanym między... już o tym wspominałem. 
     Niekiedy noce były długie, jakby bez końca lub z końcem tak dalekim, że nie widać początku. Niekiedy za krótkie na cokolwiek, nie pozwalające się nacieszyć namiastką nawet przemijalnego szczęścia, więc za krótkie zawsze, bo nie trwające wiecznie. Czasem głośne, głośne w nas samych lub we wszystkim wokół a czasem przerażająco ciche, których rytm wyznaczały tykania zegarka... bywały upite do pozornej tylko nieprzytomności lub też trzeźwe do bólu, pozwalające poczuć i zrozumieć aż za wiele. Jedne udowadniały, że anioły istnieją a inne, że ich nie ma i nigdy nie było. Przy całej ich różności, mi jednak zawsze w głowie i sercu grała muzyka... nie opuszczająca mnie nigdy muzyka. Te wszystkie godziny, gdy czułem się jak owad, nocny motyl... dawały odczucie (i chyba tak było), że coś lub ktoś, brał moje ciało i duszę pod zastaw. 

Do dzisiejszego tekstu dołączam pewien kawałek: 


Jeśli zniknie źródło, to: Fenomen - Bezsenność.


 

 


sobota, 16 listopada 2024

11 listopada i sprawa sądowa o zmianę kontaktów


 Dzień przed moim ostatnim odbiorem córki i zabraniem do nas na weekend, miała ona występ w miejscowym centrum kultury - poprzedzał on 11 listopada czyli święto niepodległości. Odkąd pamiętam, wychowywano mnie w duchu polskości i patriotyzmu - szczególnie dbał o to mój brat i do dziś pozostały w nim silne wartości konserwatywne. Uczyłem się z nim o Polsce i o wojnach zanim jeszcze poszedłem do szkoły a potem już w niej, poszerzałem tę wiedzę - zawsze ze łzami w oczach czytając wiersze pokolenia Kolumbów. Chcę w takich właśnie wartościach wychowywać więc Klaudię, aby wiedziała skąd pochodzi i na czym polega patriotyzm - ten codzienny gdy pomaga się nieść zakupy staruszce na ulicy i ten gdy idzie się na wojnę. 
    Córce zależało abym uczestniczył w występie, słuchał i oglądał - jak inni rodzice tym bardziej, że wiedziała i  mi powiedziała, iż ani mama ani wujek nie przyjdą. Odpuściłem sobie jakiekolwiek wyjaśnienie Jej, że gdyby chcieli to przynajmniej jedno z nich przyszło bo przecież Jej mama tygodniami potrafiła od tak wyskoczyć z pracy w każdy piątek gdy przyjeżdżałem odebrać Ją z przedszkola - tylko po to aby ubiec mnie z odbiorem i uniemożliwić mi widywanie się córką. Na teraz taka brutalna wiedza nie jest Klaudii potrzebna a wręcz byłaby szkodliwa dla Jej psychiki - dowie się kiedyś sama, w odpowiednim wieku, po to z resztą jest ten blog. Jeśli tego rodzaju wydarzenia są bezpośrednio przed moim weekendem, to zawsze staram się w nich uczestniczyć ponieważ wówczas jest to jeden koszt i jeden trud organizacyjny. Nie obiecywałem Klaudii, że będziemy lecz, iż się postaramy. Do końca nie wiedziałem czy uda się przyjechać ale udało i to jest najważniejsze - bardziej niż to kto chciał i mógł a kto nie. Klaudia nie była sama w dniu swojego występu i to istota całej tej sytuacji.


 Na nasz widok dostała wybuchu ekscytacji, szaleństwa a Jej wychowawczyni nie potrafiła utrzymać Jej na scenie za kurtyną - przybiegła do nas i rzuciła się na szyję Kasi i mnie. Bardzo cieszyła się, że jesteśmy, że podobnie jak inne dzieci ma do kogo machać ze sceny biało-czerwonymi rękawiczkami. Potem była już jedynie moja duma z Niej... gdy śpiewali o Polsce łzy stanęły mi w oczach ale tym razem nie byłem w tym wzruszeniu osamotniony - na występ zaproszeni jako goście honorowi byli miejscowi emeryci i oni wszyscy mieli zaszklone oczy choć osoby te pamiętają inną Polskę - inne mają więc do niej uczucia. Był to występ małych Polaków, występ czystych, szczerych serc - oby nigdy nie doświadczyli wojny. Po występie zabraliśmy Klaudię na lody - pełen luz, taką lubię Ją najbardziej: zadowoloną i niczym nie skrępowaną. Zjedliśmy, pobyliśmy trochę ze sobą i odwieźliśmy Klaudię do szkoły na obiad i zajęcia dodatkowe. To był czwartek a dzień później zabraliśmy Ją na weekend do siebie.
    Wczoraj czyli 15 listopada okazało się jednak, że dla pewnych osób przyjechanie do dziecka na występ do szkoły to coś złego, coś co z punktu widzenia odbytej tego dnia rozprawy rzekomo obnaża moje rzekome kłamstwa i złe intencję - ręce opadają jak dobre rzeczy można przeinaczać i jak w tych dobrych rzeczach ginie dobro dziecka. Postępowanie sądowe zainicjowane było z pozwu mojej byłej żony i dotyczy (bo wciąż trwa) zmiany kształtu aktualnie realizowanych kontaktów: 
- z obecnych polegających na tym, że ja jeżdżę po córkę (do innego województwa) w piątek (odbierając Klaudię ze szkoły), zabieram do siebie na weekend a Jej mama, przyjeżdża po Nią w niedziele do mnie i zabiera do siebie;
- na realizację kontaktów jedynie i w całości przeze mnie, a więc, że ja jeżdżę po córkę w piątek i w niedzielę Ją odwożę.
       Pozew ten potwierdza to co często powtarzałem: ex nie chce jeździć, nie może się pogodzić z tym, że po samowolnej i arbitralnej wyprowadzce do innego województwa, sąd rozwodowy zdecydował o tym, iż ona również będzie realizować kontakty a co za tym idzie również ponosić ich koszt i trud. Wiem od niej samej, że świadomość formalnego prawa przeprowadzenia się z dzieckiem dokąd chce i kiedy chce, napawała ją dumą (kiedyś mi to wykrzyczała) i po ustanowieniu obowiązku odbierania Klaudii ode mnie, w jej psychice i świadomości powstał dysonans a na jego gruncie złość. Była żona generalnie jest osobą która nie lubi robić czegoś co musi, co jest jakkolwiek narzucone odgórnie i choć większość ludzi ma podobnie, to jednak istnieją sprawy które rozum i dojrzałość pozwala zaakceptować i przyjąć bez wspomnianej złości. Od początku zmagań o nasze dziecko było to dla niej nie do zaakceptowania i takim pozostaje do dziś. Czynienie jednak z tego jakiegokolwiek argumentu do alienacji rodzicielskiej i izolacji dziecka od ojca, jest jednak delikatnie mówiąc przesadą. 
      Z mojego przyjazdu do córki na występ, uczyniono w sądzie przyjazd ponadprogramowy stanowiący ponoć niepodważalny dowód na to, że nie tylko stać mnie na częstsze dojazdy do/po Klaudię lecz również nie stanowi to dla mnie problemu fizyczno-organizacyjnego. Ze wszystkiego czego się chce, można jak widać robić oręże uderzania we mnie. Może właśnie dlatego ani mama ani wujek nie pojawili się (i zapowiedzieli to wcześniej) na występie (?). W końcu dzięki temu rosła jakaś chora szansa zwabienia mnie na przyjazd (ponadprogramowy choć wcale nie). Tylko co w tym chorym zamyśle miało to dowieść? Że wyjechałem dzień wcześniej aby sprawić córce przyjemność? Że staram się angażować w Jej życie mimo dzielącej nas odległości blisko 300km? Że przyjazd w czwartek na występ jest dla mnie mniej uciążliwy niż przyjazd w piątki pod szkołę po Nią? Nie wracałem przecież po występie do domu żeby na drugi dzień ponownie przyjechać / wrócić. 
      Wspomnę o jeszcze jednej kwestii w tym postępowaniu. Wśród przesłuchiwanych świadków był Damian - funkcjonujący jako wujek, aktualny mąż mojej byłej żony. Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać z nim w jednym miejscu etc. Tak jak powtarzam zawsze Klaudii tak i napiszę tu: bez względu na to co wujek o mnie myśli, ja mam do niego szacunek za to, że zajmuje się córką i nie musi mnie w ogóle lubić tym bardziej, że nie zna mnie, wie jedynie to i tyle co powiedziała mu mama / moja była żona. Interesuje mnie jedynie to, jak Damian traktuje Klaudie, nie mnie - cokolwiek mówi i myśli: nie mam żalu. Podczas rozprawy pytany o moje alimenty i wydatki na córkę, wyraźnie drwił. Z jednej strony nie spodziewałem się jakiejkolwiek aprobaty gdyż był świadkiem mojej ex ale jednocześnie gdzieś się chyba łudziłem, że pokusi się choć o częściowe zrozumienie a nawet jeśli nie to, że drwin nie będzie w obliczu tego, że sam płaci na swoją córkę (starszą o 4 lata od mojej) alimenty w takiej samej kwocie i nie ponosi kosztów dojazdu po nią do innego województwa. Jest przy tym zdrowy.  


niedziela, 13 października 2024

Rozpoczęcie roku szkolnego, wyprawka i inne sporne wydatki


 Jak w wielu innych, opisanych na blogu sytuacjach, wypadałoby zacząć i skończyć stwierdzeniem, że nie byłoby problemu gdyby powszechnie stosowana była pieczy naprzemienna. Logiczne podejście jest takie:
- Chcieli mieć dziecko / dzieci?
- Chcieli się rozstać / rozwieść?
To muszą się dogadać. Koniec i kropka, bez względu kto ma do kogo, o co i jakie żale - jest to sprawą drugorzędną w kontekście dobra dziecka. Wyrazem tego powinien być przymus ustawowy wpisany w odpowiedzialność za los dziecka w rozbitej z takich czy innych powodów rodzinie. Powinien być standardem od którego odchodzi się jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Jest jednak inaczej i trudno przewidzieć kiedy to się zmieni - tak w ludzkiej mentalności rodziców, jak i w postępowaniach sądów.
 Za sobą mam już kolejne rozpoczęcie roku szkolnego Klaudii. Generalnie lubię takie uroczystości, ich klimat, oprawę i emocję. W ciągu całego swojego życia aż 18 lat chodziłem do szkoły. Przeżyłem więc wiele rozpoczęć i zakończeń roku szkolnego - na wszystkich poziomach edukacji w Polsce. Teraz jest jednak zupełnie inaczej i nie dlatego, że od dawna nie chodzę do szkoły (choć uczę się przez cały czas), lecz przede wszystkim, iż te znajome i pamiętane chwilę, obrzydzone zostały odebraniem możliwości czerpania pełnej z nich radości. Od czego zacząć? Może od tego, że aby spędzić z córką te ważne chwile, tą powiedzmy godzinę, muszę spędzić pięć godzin w samochodzie. Mimo wszystko trud warty jest świadomości, że córka wie, iż jestem, przyjechałem i patrzę na Nią, uczestniczę.. Może jednak powinienem zacząć od tego, że jestem i zawsze będę pełnowartościowym rodzicem a mimo to, muszą skradać się do własnego dziecka, musieć wstrzelić się w chwilę pomiędzy np. zakończeniem apelu a pójściem dzieci do klas. Czas wiecznie ograniczony, wyliczony, wyrwany z gardła bo przecież próżno liczyć na możliwość zabrania Klaudii na lody po uroczystości. Ten kto doświadczył czegoś takiego kiedykolwiek, wiem jak trudno nie tylko odnaleźć się w takich realiach ale przede wszystkim nie zwariować.
 Wszystko znieść to wszystko móc (link: https://www.youtube.com/watch?v=zJITO0-FDBw) więc nie to boli i przeraża najbardziej a świadomości córki, że wie / widzi / czuje jak jest, a co za tym idzie: moja świadomość tego, że (i jak bardzo) jest Ona świadoma (tych i innych kwestii o jakich tu opowiadam sobie podobnym i Jej - dając świadectwo tego co było). Często chcieć oznacza móc dlatego zdążyłem podejść do córki, zamienić z Nią kilka słów i podać upominek i słodycze - chociaż i aż tyle. Dlaczego jest tak jak jest? Jeśli pominie się pychę i przeświadczenie o byciu lepszym rodzicem, to pozostaje jeszcze jedna kwestia: pieniądze. Przewija się ona nieustannie od początku mojego rozwodu - na różnych jego etapach było to mniej lub bardziej zauważalne ale podważyć się tego nie da.


Słowa tej piosenki towarzyszyły mi tygodniami od chwili rozstania lecz nigdy nie były dla mnie nawoływaniem do bierności jako rozwiązania a dziś mieszkam blisko miejsca w którym mieszkał ich autor - życie jest przewrotne.

 Gdy obserwuje sytuację rozwodzących się bądź rozstających par widzę, że u wielu kobiet dominuje przeświadczenie, że gdy kończą związek z którego jest dziecko (lub dzieci), zmieni się jedynie to, iż będą mogły oficjalnie spotykać się i wiązać z innymi mężczyznami a to co dotychczas robił mąż / chłopak nie zmieni się. Jeśli doda się do tego podstawowe założenia teorii gier (link: https://www.youtube.com/watch?v=wyVUwUdta0Q zwłaszcza od 20 minuty - kanał ten odnalazłem jakiś czas temu i już widzę, że w kontekście szeroko rozumianego zrozumienia i tematyki niniejszego bloga, będzie bardzo przydatny) i konstrukcję polskiego prawa, efekt jest taki jaki jest - inny być nie może i aktualnie tego doświadczam.


Warto sięgnąć po odrobinę psychologii i wiedzy z zakresu tej dziedziny, jeśli poszukujemy rozwiązania problemów uderzających najbardziej w psychikę. 


 Regularnie płacę alimenty na córkę i robiłem to od samego początku, zanim sąd wydał jakiekolwiek postanowienie w tym zakresie (mimo, iż w zamian słyszałem: "Nie dostaniesz dziecka póki sąd nie wyda postanowienia" - zatem dobrowolność vs przymus) i drugie tyle przejeżdżam (realizując kontakty). Wraz z każdym rozpoczęciem roku, robię Klaudii wyprawkę: plecak, buty, przybory etc. - bez przymusu i bez jakichkolwiek pieniędzy na ten cel od państwa polskiego (jakie otrzymuje moja była żona). Mimo to ciągle słyszę pretensję, zarzuty, żale, oszczerstwa i wszelkie wyjaśnienia, przybliżanie przykładów nie mają sensu - rozmowa wygląda jak ze schizofrenikiem, cytując klasyka - nie wmówicie nam, że czarne to czarne a białe to białe). Wszelka ekonomia nie ma zastosowania jeśli wydatki są celowo windowane i pozostają w oderwaniu od faktycznych potrzeb. W dzisiejszym, konsumpcjonistycznym świecie takie windowanie jest dość łatwe.


 Co wrzesień obrzydza to inaugurację roku szkolnego ale na szczęście nie w pełni a ja jednocześnie i dodatkowo uczę się trzymać to wszystko jak najdalej od swojej psychiki - na szczęście Klaudia jest z boku tego, potrafi się odcinać od rozwodowego (i jak się okazuje również porozwodowego) szamba - modlę się o to każdej nocy. Przede mną pierwsza komunia córki - od ponad roku myślę o tym z trwogą ale zrobię wszystko aby temu świętu nadać tyle normalności, prawidłowości i sacrum ile będę w stanie, bo to powinien być dzień wyjątkowy w życiu dziecka. Powiedzieć, że wiedziałem, iż tak będzie to powiedzieć za mało. W niestety przewidywanym przeze mnie scenariuszu (nie moim), komunia miała być problemem (dla mnie) i będzie. Była żona już jakiś czas temu otrzymała od księdza rozpiskę katechez i spotkań komunijnych - nie przekazała mi a wręcz z przygotowań do komunii próbowała uczynić nowe narzędzie utrudniania kontaktów z dzieckiem. Spokojnie: nawiązałem kontakt tak z proboszczem jak i księdzem nauczającym religię. Wybrała albę i poinformowała mnie o tym fakcie jedynie po to, aby wytknąć swój trud / koszt i to, że się nie dołożyłem (trudno było to zrobić skoro się nie wiedziało). Spokojnie: po fakcie ale nie pod przymusem dołożyłem się w połowie. Dla mnie jest to ten sam schemat co z inauguracją roku szkolnego, czyli celowe obrzydzanie rzeczy pięknych, mających dla mnie znaczenie... dam jednak radę tak jak dawałem dotychczas.


Wszystkie matki czyniące podobnie niech wiedzą, że jeśli ojciec kocha dziecko szczerze i prawdziwie, to takie zabiegi nie działają a przynajmniej nie na dłuższą metę. Zauważyłem jeszcze jedną rzecz w wypowiedziach swojej byłej żony i powtarza się to już któryś raz z kolei, przez co pozostaje mi wierzyć, iż ona wierzy w to co pisz. Mianowicie chodzi o zwroty w stylu: jestem wzorową matką, wzorowo wychowuje córkę. Nie znam nikogo kto w to wierzy i nikogo kto faktycznie tak robi. 

 

 

czwartek, 22 sierpnia 2024

Drugi etap wakacji z córką - sierpień 2024 r.


 Na drugi etap wakacji których miarą jest sądownie ustalony czas gdy Klaudia jest u nas, zaplanowaliśmy wyjazd za granicę: Kreta (Grecja). Zatem ciepło, bardzo ciepło, mega dawki witaminy D, palmy, przepyszne sery, najsłodsze arbuzy i wszechobecna woda. Taki wyjazd i konieczność jego zaplanowania wcześniej to dla mnie zawsze duży stres. Nie boje się latać - żeby nie było - lecz realnych osób mogących realnie zniweczyć wyjazd. Wytrzymałem jednak z 3-dniowym pulsem w granicach 120 i górnym ciśnieniem do dolnego (każdy kto ma problemy kardiologiczne wie o czym mówię i wie jak się wtedy człowiek czuje). Wytrzymałem także sam lot który z powodu ciasnoty niczym w autobusie nie należy do przyjemnych jeśli ma się skoliozę ale... lepiej tak z bliskimi niż samemu w limuzynie. Jeśli coś okupione jest trudem, zawsze smakuje lepiej. Na miejsce dolecieliśmy bez większych utrudnień, wszyscy czuli się dobrze - czas w samolocie zleciał (dosłownie) na rozmowie a Klaudii na tworzeniu scenek z ludzikami w grze na tablecie). 

 Wyjazd za granicę był niespodzianką dla córki - ona na szczęście nie musiała się absolutnie niczym denerwować wiedziała, że będzie dobrze, że będzie jak należy bo zaszczepiłem Jej tę pewność - że z tatą jest zawsze wszystko OK. Dodatkową niespodzianką dla Niej było to, że polecieliśmy tam razem z babcią i dziadkiem. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że dużo, dużo wcześniej zaplanowałem, iż pojedziemy gdzieś gdzie dziadek nauczy Ją pływać i tym samym ściągnie mi kamień serca w obliczu tego, że Klaudia mieszka na co dzień ok. 100 m od jeziora a dotąd Jej umiejętności w pływaniu nie gwarantowały bezpieczeństwa. Po kilku lekcjach córka zaczęła samodzielnie pływać a w kolejnych dniach spędzania po kilka godzin w wodzie, koncentrowała się już nie na utrzymaniu na wodzie a na pokonywaniu jej różnymi stylami. Bez moich rodziców do tego wyjazdu pewnie by nie doszło, dziękuję.
      Każdego dnia korzystaliśmy z promieni słonecznych, morskiej bryzy, leżaków i basenów. Wieczorami mini disco, miasto, promenada lub odpoczynek w pokoju - niezmiennie na łączach z córką przez walkie talkie - ryba tu akwarium, zgłoś się - kto ma wiedzieć ten wie. Standardowo Klaudia musiała odbyć wycieczkę po lokalnych sklepach z pamiątkami - najpierw z nami a potem ponownie z dziadkami. Wróciła po nich do domu z jednym (kolejnym do kolekcji) zwierzakiem więcej - małpką w koszulce z napisem: I love Greece. Dokładnie taka była tylko w jednym sklepie w mieście. Standardowo na wyjeździe była z nami Pandzia (podróżniczka). Również dla mnie i dla Katarzyny był to fajny czas - oboje popływaliśmy i zrelaksowaliśmy się po całym roku pracy i licznych wyrzeczeń. Możliwość dryfowania po wodzie jest dla mnie nirwaną - de facto tylko w takim środowisku nie odczuwam bólu - wszystko jest odciążone, znienawidzona grawitacja na chwilę mi odpuszcza. Na wyjeździe tym Klaudia poszła w ślady Kasi i pochłonęło Ją czytanie - w 4 dni przeczytała ponad 200 str książki, pisanej większą czcionką ale jednak. Każde suszenie oczu po basenie wypełnionym słoną wodą wykorzystywała na leżeniu i czytaniu pod palmą. Dla mnie - kogoś snującego plany o tym, że Ona będzie kiedyś lekarzem, widok ten napawał wielką radością. 
 Powrót po siedmiu dniach do Polski nie zakończył jeszcze wakacji - ani tych rozrywkowych ani kalendarzowych. Pogoda dopisywała więc udało się jeszcze jednego dnia wyskoczyć nad jezioro. Drugi raz w życiu Klaudia miała okazję popływać na SUPie - czegoś co początkowo było dla nie jedynie modą wyrasta chyba fajne hobby i sposób aktywnej rekreacji (zwłaszcza w dobie masowego uzależnienia ludzi od palca przesuwanego po ekranie). Poszpanowała również swoją piękną, śródziemnomorską opalenizną. Choć córka na co dzień mieszka blisko jeziora to zawsze chętnie jedzie z nami w to miejsce - nie trzeba wiele aby dobrze się bawiła. W tym czasie córka miała okazję kolejny raz połączyć się z Aśką w coś zwariowanego i nieprzewidywalnego a więc na 2 dni mieliśmy jedno dziecko więcej a one dwie to jak pięcioro dzieci - niczym w serialu "Pełna chata". Klaudia coraz lepiej zna dzieciaki na osiedlu - zakłada rolki i śmiało do nich leci. Mam ten komfort, że osiedle jest zamknięte, przy placach zabaw zawsze są rodzice z młodszymi dziećmi więc jest bezpieczna.
       Ten czas niestety szybko się skończył - jak dla mnie zawsze za szybko bo takich chwil mam deficyt (szkoda, że w okresie ferii wyjazd gdzieś dalej jest właściwie niemożliwy).
Piękna pogoda, relaks i spokój jakiego wszyscy potrzebowali a także miejsce w którym byliśmy, kojarzą mi się z tą piosenka:


Dodam też link gdyby powyższy filmik przestał działać: https://www.youtube.com/watch?v=_O7U-MLFxhM

Nie obyło się oczywiście jak zawsze bez wylewania na mnie pomyj przez byłą żonę, że zabrałem córkę na wakacje za granicą ale nie popsuło to nam nastrojów - skoncentrowaliśmy się na tym co należało i co zaplanowaliśmy: wzajemnie na sobie. 


sobota, 27 lipca 2024

Pierwszy etap wakacji z córką - lipiec 2024 r.


 Za nami pierwsza tura wakacji - dwa tygodnie z córką - jak dobrze móc to napisać. Gdy sobie przypomnę adwokackie wypociny poprzedniego pełnomocnika mojej byłej żony, że: Moja klientka woli się jednak trzymać obecnego postanowienia sądu aby nie zostać posądzona o jego nierealizowanie. Taką odpowiedź otrzymałem na prośbę / zapytanie o wzięcie córki w wakacje do siebie na dłużej (wówczas / poprzednie postanowienie sądu tego nie uwzględniało). Odpowiedź niczym komedia lub dialog z kimś mającym zasadniczy problem z logicznym myśleniem a wiadomo, że adwokaci to ludzie wykszatłceni i inteligentni - niestety robią to co chce ich klient. Na szczęście po 2 tygodnie w lipcu i sierpniu udało się wywalczyć w sądzie. Mimo tego, że ciągle się staram to trudno pogodzić się z tym, że papier przyjmie wszystko... i trudno też zapomnieć gdy traci się coś nieodwracalnie - stracony czas z córką bo ktoś wykorzystał prawo choć nic nie stało na przeszkodzie aby pokierować się czymś innym. 
Warto jednak skupić się na czymś innym i bardziej pozytywnym a jest o czym opowiadać. Pewna osoba powiedziała mi ostatnio, że córka przegląda się w moich oczach.


 Pobyt Klaudii u mnie przypadł na mieszaną pogodę ale najważniejsze, że w Jej urodziny nie padało - wyprawiliśmy je u dziadków na wsi zgodnie z życzeniem Klaudii: imprezowy namiot, ozdoby z popularnej bajki i dzieci które zna i lubi. Nie mogło obyć się oczywiście bez piniaty (własnoręcznie wykonała ją moja Katarzyna) i zabaw / konkursów jak zdobienie torebek na słodycze, wyścigi w workach, gra w piłkę, spadochron - twistera nie zdążyły dzieciaki użyć. Udała się również wyprawa na wiejski plac zabaw. Okazało się tuż przed imprezą, że będzie ona połączona z moją 40-tką, a więc trzecią już:-) Było to wykonalne bowiem goście urodzinowi córki właściwie pokrywali się moimi. Impreza niespodzianka bezsprzecznie udała się a Klaudia była w tym planie najważniejszą i najbardziej przeżywającą przedsięwzięcie intrygantką. W takie dni zawsze Jej mówię, że jest najważniejsza, że to Ona a nie nikt inny jest w centrum wydarzeń ale jest to nie tylko przywilej lecz również obowiązek - wobec gości, Jej gości więc wszyscy się bawią, nikt nie zostaje sam. Za każdym razem robi to. Robi to znakomicie i Kocham Ją za to najbardziej na świecie. 

 Pozostałe dni spędziliśmy bez jakiegoś wielkiego planowania a istotną rolę odgrywał niewątpliwie Songo - podarowana mi od przyjaciół i braci mojej byłej żony Agama Brodata. To świetne zwierzę - gad o nadzwyczajnym poziomie uspołecznienia, niczym pies - lubi towarzystwo człowieka i lgnie do niego a przy tym jest zupełnie niegroźny. Codzienne karmienie, zabieranie go na taras, chodzenie po robaki i bazylię etc. To dobry prezent bo nie potrzebuje kolejnych perfum, sprzętu elektronicznego czy też ubrań. Zainicjowałem kupno gada ponieważ wiedziałem, że w ten sposób uciesze też Klaudię, Adę i Katarzynę... i miałem racje. Poza jaszczurem było kino i najnowsza część Minionków, place zabaw, nocowanie u Asi, Asi nocowanie u nas, ścianki wspinaczkowe i rolki z koleżankami z osiedla - mam nadzieję, że Klaudia będzie budować tu swoje życie rówieśnicze skutecznie się socjalizując i usamodzielniając. Bezpośrednio po urodzinach wybraliśmy się nad morze i nad Zalew zatem kąpiel była obowiązkowa. Jak zawsze gdy jest morze, jest też truskawkowe miasteczko gdzie Klaudia zna już wszystkie kąty i dobrze się czuje. 
W dzień odbioru córki przez mamę, zawsze mówimy o tzw. syndromie niedzieli. Po tych dwóch tygodniach zapytałem Klaudię:
- Co nie masz już nastroju bo musisz wracać do domu?
- Przecież to jest mój dom (odpowiedziała wywracając oczami i lekko się uśmiechając).
Pomyślałem: Moja mała romantyczka (choć jasne i ciemne strony romantyzmu dopiero pozna w życiu i ja - Jej tata wie najlepiej jak każda z tych stron smakuje). Przed nami kolejne dwa tygodnie wakacji - już nie mogę się doczekać.

sobota, 29 czerwca 2024

40-te urodziny


 Skończyłem właśnie 40 lat... dokładnie 26 czerwca. Jestem zatem z pokolenia lat 80. i ówczesnego wyżu demograficznego. Miałem 5 lat gdy Polska przechodziła transformację ustrojową. Pamiętam pierwsze wybory prezydenckie, Lecha Wałęsę i kartki na zakupy (nie wiem jednak czy były jeszcze wtedy w obiegu, czy kojarzę je bo były wciąż w domu na zasadzie niechlubnej pamiątki po socjalizmie). O różnym, dłuższym bądź krótszym okresie mawia się często, że minął jak jeden dzień... coś w tym jest, choć z drugiej strony gdy zaczyna się wspominać, to okazuje się, że przez ten cały czas zdarzyło się bardzo wiele - niekiedy zaskakująco dużo, niemal trudno wręcz uwierzyć. Cieszę się, że wychowałem się bez telefonu i Internetu, w czasem gdy ludzie komunikowali się rozmawiając ze sobą, w czasem gdy było mniej a wszystko doceniało się bardziej, doświadczało mocniej i patrzyło głębiej. Wielu rzeczy brakowało, Polska była państwem innym, biedniejszym i mniej rozwiniętym ale cieszę się, iż było jak było.
Znaczną część swojego życia spędziłem na edukacji - łącznie 18 lat chodziłem do różnych szkół. Poza studiami wyższymi wszystkie skończyłem w trybie stacjonarnym, co biorąc pod uwagę moją niepełnosprawność uważam za duży sukces. Dowód uporu, determinacji i niezłomności. Nie tylko na szkole i uczeniu się zleciała mi znaczna część tych 40 lat. Przez 12 lat, kilka razy w roku i na kilka tygodni jeździłem na rehabilitację do Stargardu. Inny szmat czasu przypadł również na związek i małżeństwo z moją byłą żoną - łącznie bowiem aż 13 lat. Przez moje życie przewinęło się wielu ludzi, zarówno fajnych jak i nie, a także takich chwilowych jak i takich którzy pozostali w moim życiu do dziś.
W miarę zbliżania się 26 czerwca i okrągłych urodzin - nie 20-tych a 40-tych, nasilały się we mnie myśli związane z uciekającym czasem, z wiekiem związanym z dojrzałością i stabilizacją, a momentami wręcz ze starością choć obiektywnie na nią chyba jeszcze za szybko. Zawsze czas postrzegałem inaczej, w kategoriach piasku przesypującego się szybciej niż innym. Może dlatego bo przez lata niewiele wiedziano o mojej chorobie, nie wiedziano nawet jak długo będę żył.. a może dlatego, że częściej czuje się kiepsko - z różnych powodów ale wszystkie wskazują na szybsze zużywanie się organizmu. Po 30-tce doszedł do tego permanentny stres i zaniedbanie organizmu w płaszczyźnie fizycznej. 
Swoje 40-te urodziny obchodziłem wyjątkowo dwukrotnie - najpierw w Dzień Ojca (23 czerwca - bowiem miałem wtedy u siebie Klaudię na weekend) a potem na trzydniowym wyjeździe weekendowym w środku tygodnia. Odkąd była żona wywiozła córkę, zawsze moja Katarzyna organizuje mi urodziny w weekend spędzany z Klaudią - wie doskonale, że jest to dla mnie niezmiennie najważniejszy prezent i córka również to wie. Celebrujemy po swojemu ten dzień każdego roku, zdmuchując np. tortowe świeczki razem. Jestem pewien, że wówczas z Klaudią wypowiadamy w myślach te same życzenia. Czasem w ten dzień wpadną jacyś przyjaciele, czasem rodzice, brat - zawsze jednak mam przy sobie najważniejsze dla mnie osoby - najbliższe i ukochane. 
W tym roku już wcześniej zapowiedziano mi, że urodziny będą wyjątkowo podwójnie bowiem zostanę gdzieś cytuje porwany na 3 dni. Okazało się, że do Łodzi - jednego z moich ulubionych miast, starego a jednocześnie pięknego i dobrego pod konieczność poruszania się wózkiem. To miejsce dobrze mi się kojarzy a po ostatnim wyjeździe z całą pewnością jeszcze lepiej. W żadnym innym mieście nie dostrzegam tak pięknych kontrastów architektonicznych - od starych, rozpadających się kamienic, po przepięknie odrestaurowanych i uzupełnionych nowoczesnymi budynkami (szkło i metal). Zniszczone czy odnowione - w tym mieście są piękne i czyste. To jednak wszystko przyćmione jest tym, że Łódź postrzegam jako nasze miasto: moje i Katarzyny. Łódź to również podróż pociągiem (tanio, wygodnie) którą uwielbiam odkąd jestem z Kasią - kilku nudnym godzinom, przy często zawodzącej klimatyzacji lub ogrzewaniu (w zależności od pory roku) nadała Ona wyjątkowości, niepowtarzalnego uroku. Tak jest za każdym razem dokądkolwiek jedziemy i mogę Jej jedynie dziękować za to - zarówno za oprawę podróży jak i za jej cel. Mistrzyni organizacji. Łowca promocji. Geniusz wyszukiwania noclegów. Długo mógłbym tak wymieniać.
Trzy dni spędzone w Łodzi we dwoje sprawiły, że nie myślałem już o głównym bohaterze polskiego serialu pt. Czterdziestolatek. Co więcej - na pewien czas (niestety za krótki) udało mi się nie myśleć o problemach, pracy, rozprawach sądowych i przeszłości. Gdy człowiekowi uda się uzyskać taki stan, zdecydowanie łatwiej i bardziej optymistycznie patrzy się w przyszłość. Witryny sklepów z sukniami ślubnymi w Łodzi wołały nas do siebie na każdy kroku. Podczas tego rodzaju wyjazdów Katarzyna robi wszystko abym czuł się wyjątkowy, dostrzegany, zaopiekowany i kochany - potrafi nie tylko robić to genialnie ale jednocześnie czerpać z tego przyjemność bo wie, iż w przeciwnym razie nie cieszyłoby mnie to. Takie wyjazdy zbliżają do siebie ludzi ale Nas zbliżać nie trzeba, więc dochodzi do cementowania relacji i to chyba najważniejsze gdy planuje się przyszłość i widzi się w niej nas dwoje razem. Niestety jak zawsze nie udało się odpocząć fizycznie bo górę zawsze bierze chęć zobaczenia i doświadczenia więcej, pójścia jeszcze u i tam. 
Moje 40-te urodziny smakowały Gruzją i Japonią, kawą z rana i ciastkiem, pachniały świecami i świeżą pościelą, miały kolor pokojowego różu i flag wielu państw na Piotrkowskiej. Jak widać na załączonym obrazku lampka wina była jedna, ale smakowaliśmy we dwoje. Do zobaczenia Łódź i dziękuje Kasiu - za wyjazd i nie tylko - Kocham Cię.

piątek, 28 czerwca 2024

Kontakt telefoniczny z dzieckiem - teoria i praktyka


  Wpis jest z innego dnia lecz sytuacja z 24 czerwca 2024 r. Dwie godziny temu rozmawiałem z Klaudią - w nowych realiach bo jest na kilka dni u rodziców mojej byłej żony a więc w moich stronach. Odebrała telefon siedząc przy mojej starej szkole podstawowej. Pierwszy raz odebrała ten telefon jako swój i bez nadzoru kogokolwiek. Tu pojawiają się dwa paradoksy które w przypadku normalnych relacji i normalnych realiów nie tylko nie miałyby miejsca lecz przede wszystkim byłyby nie do pomyślenia - pozostałyby wyłącznie w sferze myśli i wyobrażeń jedynie ludzi obłąkanych. Córka ma telefon który jedynie teoretycznie jest Jej i tak jest odkąd Sąd uregulował kontakty telefoniczne z córką, poprzez nałożenie na moją ex obowiązku zapewnienia i organizacji tego rodzaju kontaktów zdalnych. Tak na prawdę to jedynie iluzja, element kreowanej na różne potrzeby rzeczywistości w której raz urządzenie te służy do jednego celu, a raz do drugiego - naprzemiennie w tym układzie Klaudia jest albo już dużą, świadomą i mogącą decydować o swoich potrzebach dziewczynką, a raz malutkim dzieckiem które należy chronić przed negatywnym wpływem smartfona na młody organizm.
        W skutek czego raz są deklaracje (i tylko deklarację) dotyczące wolności decyzyjnej dziecka, a innym razem kontrola i nadzór - realizowane zawsze i bez względu na deklarację (oczywiście mamy Klaudii a nie moje). 
- Czy zatem moja 9-letnia córka posiada własny tel? Tak. 
- Czy ma matczyne prawo do jakiegokolwiek kontaktu telefonicznego ze mną poza sądownie wskazanym wymiarem? Nie. 
        Nasuwają się automatycznie kolejne pytania o swobodę, decyzyjność i prawa dziecka: Czy Klaudia może zadzwonić do koleżanki czy też kuzynki (ze strony matki oczywiście) w dowolnej (przyzwoitej porze)? Tak. Nie muszę chyba dodawać do kogo i dlaczego zadzwonić czy chociażby napisać nie może.. i aż się ciśnie na usta zabarwione wulgaryzmem pytanie o kuriozum tej sytuacji. O logikę nawet nie pytam bo nigdy nie ma jej tam, gdzie zamiast rozumu jest zawiść i hipokryzja.
        Nie mogę napisać córce dobranoc, nie mogę od tak zapytać co robi, czy jak się czuje - to wszystko to jednak nic, bo Ona nie może w drugą stronę tego zrobić ani nawet mi odpisać. To Ona potrzebuje tego bardziej niż ja, to dziecko potrzebuje tego bardziej niż rodzic. Co kryje się pod sformułowaniem, że córka "nie może "? Zakazy i nakazy mamy - strach. Strach do odezwania się do własnego taty. Ja się jednak nie boję - ani powiedzieć ani zrobić tego co w takich sytuacjach należy zrobić.
        W tej sytuacji Klaudię różni ode mnie poziom świadomości tragizmu tej sytuacji lecz jest to tylko kwestią czasu. Takie działania ze strony matek utrudniających kontakt nakierowane są na zadawanie zupełnie innego bólu niż im się wydaje. Naiwnie myślą, że (ojców takich jak ja) boli brak dziecka w danej, ograniczanej chwili. Zdecydowanie boli bardziej coś innego... to, że rodzice tacy jak ja, muszą patrzeć na schemat w jakim musi żyć ich dziecko.  Konsekwencje takich zachowań utrudniających rodziców, również spadną na kogoś innego niż im się wydaje. Tak właśnie wpada się w pułapkę myślenia gdy wspomnianą logikę, zastępuje wspomniana zawiść. Moje dziecko i każde inne dorasta, dlatego takie utrudnienia, takie żałosne knucia są jak tama w której jest mała  dziurka, z czasem coraz większą aż w końcu... pęknie i coś się przeleje. Mam przy tym nadzieję, że pęknięcie te nie obejmie ani psychiki mojej Klaudii ani innych dzieci w podobnej sytuacji - zmuszonych do funkcjonowania w schemacie sprzecznym z tym co czują, czego pragną i co jest dla nich dobre.
        Co zrobię na teraz? Dokładnie to samo co robię od początku: pokaże Klaudii różnice. Różnicę którą nie sposób nie zauważyć i zauważy ją także dziecko- zwłaszcza tak mądre jak Klaudia.  Niestety z krzywdą jaka jest Jej wyrządzana obecnie przez tą sytuację muszę żyć - nadzieją, że ten czas jaki jest niezbędny nie będzie aż tak długi. Na kwestie ilościowe wpływu nie mam, lecz na jakościowe już tak. Nie ograniczam się i nie ograniczę do słów, dlatego Klaudia wie, że bez względu na zachowanie jej mamy, ubierane w takie czy inne maski, zawsze gdy jest u mnie, może i będzie mogła dzwonić do swojej mamy kiedy chce i ile chce - bez kontroli, nadzoru i chorych niuansów. Dzwonić do Klaudii (gdy jest u mnie) może także moja była żona. 
- Czy moja była żona ma ustalone / zapewnione sądownie kontakty telefoniczne z córką? Nie.
- Czy uważam, że mama Klaudii powinna wywalczyć w sobie prawo do zadzwonienia do naszej córki? Nie (i nie powinna musieć walczyć o to żadna inna matka czy ojciec).
        Nigdy nie karze Klaudii wybierać, nigdy nie będę łamał Jej serca zmuszaniem do zachowywania tajemnic dorosłych, nigdy Jej psychiki nie wystawię na ciężar dylematów moralnych - mogę tylko tyle? Nie, bo aż tyle. Okazuje się, że bez względu na to czy to dużo czy mało, to i tak jest to jak się okazuje więcej niż potrafią, mogą czy chcą inni.

wtorek, 18 czerwca 2024

Zdrowie psychiczne dziecka a alienacja rodzicielska


 Dziś wyjątkowo dodam drugi wpis w ciągu jednego dnia. Wpis z gatunku tych mocno zaległych bo zapowiadałem go tak dawno, że już sam nie pamiętam kiedy i w którym wpisie - podlinkuje jednak na pewno. Korzystając z doświadczenia zawodowego, jak również (i tu akurat niestety) z własnych doświadczeń podejmę problematykę negatywnego wpływu alienacji rodzicielskiej, na prawidłowy rozwój i zdrowie psychiczne alienowanego dziecka. Temat dość szeroki. Pobieżnie znany właściwie wszystkim a mimo wszystko związany z wiedzą bardzo niechętnie stosowaną przez rodziców. Wiedza ta też wydaje się nie wiele zmienia postanowienia sądów orzekających w sprawach rodzinnych. Dlaczego? Nie umiem odpowiedzieć na pytanie dotyczące wymiaru sprawiedliwości ale chyba potrafię na pytanie odnoszące się do rodziców: zawiść, zazdrość, gniew, nienawiść, brak porównania i empatii ale nade wszystko - nie stawianie dziecka i jego dobra na pierwszym miejscu.
            Zacząć należy od tego, że rodzina tworzona przez dwoje rodziców i przynajmniej jedno dziecko, stanowi kluczowe i podstawowe środowisko życia człowieka. Z punktu widzenia społeczeństwa jest to podstawowa komórka organizacyjna - łącząc oba ujęcia i znaczenia rodziny należy wskazać, że większej ilości rodzin tworzone jest każde społeczeństwo i są to mniejsze bądź większe grupy, w których ludzie pełnią ważne role społeczne (w zależności od płci i wieku). Koncentrując się jednak na dziecku / dzieciach, rodzina jest dla nich pierwszym środowiskiem życia, w nim uczą się mowy, zachowania, wartości i postaw. W rodzinach dziecko doświadcza i poznaje pierwszych emocji - tak dobrych jak i złych. Jeśli przeważają pierwsze z wymienionych emocji, to rozwój psychiczny jest stymulowany pozytywnie. Jeśli drugich - negatywnie. Zależność ta jest prosta, wręcz banalna i nie ulega wątpliwości.
            Jeśli struktura bądź sposób funkcjonowania rodziny (a w skrajnych przypadkach jeden i drugi aspekt) zostaną w mniejszym bądź stopniu zaburzone, specyfika tego środowiska ulega zmianie - a wraz z tym, jego wpływ na funkcjonujące w tej grupie dziecko. Skala i następstwa tego wpływu są w praktyce skrajnie różne, lecz można to zobrazować posiłkując się przykładem ryby żyjącej w wodzie. Przeżyje ona jeśli pozostanie w wodzie i jeśli woda ta będzie się cechować odpowiednim składem chemicznym i temperaturą. Ryba umrze jeśli zostanie wyciągnięta z tej wody bowiem jest to dla niej środowisko niezbędne do życia. Podobnie stanie się z dzieckiem jeśli zostanie pozbawione rodziny czyli domu i opieki rodziców - nie jest bowiem samowystarczalne w zakresie zaspokajania swoich potrzeb: nie znajdzie schronienia ani pożywienia. Analogia jest oczywista ale niech skrajność nie będzie przykładem.
            Warto zastanowić się nad sytuacją co stało by się gdyby skład wody i jej temperaturę zmienić ale nie na tyle aby ją uśmiercić - wówczas zwierzę te się zmieni bo zaburzony zostanie jej prawidłowy i determinowany przez naturę rozwój: urośnie mniejsza, bądź żyć będzie krócej. Takie porównanie środowiska wody do środowiska rodzinnego, nie jest już skrajnością i lepszym odniesieniem. Metaforyczna zmiana wody odnosi się do zmian w rodzinie, takich jak np. rozpad małżeństwa (czy też analogicznego związku nieformalnego) na którym powszechnie opiera się rodzina. W wyniku rozwodu, dziecko nie umiera ale niewątpliwie zmianie ulega środowisko jego życia - zostaje zaburzone, co w kontekście wpływu na prawidłowy rozwój psychiczny oznacza zaistnienie mniejszych bądź większych zaburzeń.
        W wyniku rozwodu często dochodzi nie tylko do drastycznej zmiany środowiska rodzinnego dziecka (wyprowadzka do innego domu, ograniczony kontakt z jednym z rodziców, nieprzyjemna atmosfera a także często zmiana sytuacji finansowej etc.) lecz także do batalii sądowej, podczas której w obliczu urażonej dumy, złości, pretensji, rozczarowania i żalu, dziecko staje się narzędziem walki - niczym nie da się bowiem silniej uderzyć w rodzica jak właśnie dzieckiem i dlatego rozwodzący się rodzice uciekają się do tego narzędzia. Wówczas obiektywnie na bok schodzi dobro i interes samego dziecka. Miłość rodzicielska ustępuje pragnieniu reakcji i odpowiedzi na wspomniane wcześniej pretensje, rozczarowanie i żal. Do głosu dochodzą pierwotne instynkty w spektrum których próżno szukać miejsca na refleksję nad faktycznym dobrem dziecka - bez względu na to, jak sami przed sobą, innymi i przed instytucjami sądowymi uzasadniają i tłumaczą rozwodzący się rodzice. Konflikt rozwodowy sprawia, że dziecko wpada w pułapkę, z której nie ma możliwości samemu się wydostać, gdyż pozostaje zależne od rodziców. 
            Skrajnym przykładem form a zarazem skutkiem rozwodowej walki w której nie tylko pomija się dobro dziecko, lecz wręcz dziecko to wykorzystuje, jest tzw. alienacja rodzicielska. Jak wskazuje literatura przedmiotu, pod pojęciem tym należy rozumieć celowe działanie jednego z rodziców (zazwyczaj tego przy którym dziecko pozostaje na co dzień), którego celem jest maksymalne ograniczenie kontaktu i zniszczenie więzi dziecka z rodzicem. Doświadczenia pokazują, że takie działania podejmowane są częściej przez kobiety / matki co wynika z dwóch powodów: czynników wrodzonych i czynników instytucjonalnych. Kobiety z natury są bardziej mściwe i zawistne, a jednocześnie w polskim porządku prawnym (prawo rodzinę) posiadają uprzywilejowaną pozycję - decydują się na alienację bo mają taką możliwość (często bez większych konsekwencji prawnych). Mimo wszystko w kontekście istoty miłości rodzicielskiej wydaje się to niewyobrażalnym absurdem i działaniem tak skrajnym, że chociażby próby jego logicznego uzasadnienia, uwłaczają człowieczeństwu. Wśród stosowanych utrudnień kontaktu z dzieckiem wymienia się:
            - odmawianie kontaktu z dzieckiem pod pretekstem jego choroby;
            - ograniczanie kontaktu zdalnego np. telefonicznego;
            - przeprowadzanie się z dzieckiem na większe odległości;
            - przekupywanie dziecka, aby wykazywało niechęć do spotkań z drugim rodzicem;
            - odwracanie uwagi dziecka od zainteresowania kontaktem z drugim rodzicem.
            Brak jednego z rodziców zaburza prawidłowy rozwój dziecka i wiek w których doszło do rozwodu, czy też alienacji nie ma znaczenia - zaburzenia psychiczne mogą wystąpić zawsze, różnice dotyczą ewentualnie sfery procesów myślowych które dotkną. Badania jasno wskazują, że dzieci z rozbitych rodzin częściej doświadczają smutku i złości, częściej cechują się obniżonym poziomem samooceny a w wieku dorosłym częściej posiadają w depresje i mają większą skłonność do podejmowania niewłaściwych decyzji życiowych - w skutek czego częściej się też rozwodzą. Alienacja rodzicielska we wszystkich tych kategoriach częstotliwość występowania zaburzeń dodatkowo podnosi - niekiedy zwielokrotnia. W skrajnych przypadkach zaburzenia te prowadzą do chorób psychicznych a nawet samobójstw.
            Dzieci odcinane od rodzica, pozbawione jego pozytywnego wpływu na socjalizację i inne aspekty rozwojowe, stają się zagubione - nasila się to szczególnie w okresie dojrzewania. Wyrazem tego bywa samookaleczanie bądź przedwczesne dojrzewanie (szybsza inicjacja seksualna, ucieczki z domu, bunt wobec rodzica - szczególnie tego z którym pozostaje na co dzień etc.). Pozbawienie dziecka wzorców charakterystycznych dla roli ojca lub matki skutkuje deficytami wartości i modelowania postaw. Istotne jest przy tym, że rozwiązaniem problemu nie jest włożenie w rolę ojca bądź matki nowego partnera czy też partnerki. W sytuacji dobrych relacji z nowym partnerem lub partnerką deficyty te mogą być mniejsze, ale nigdy nie znikają.  
            Warto zaznaczyć, że źródłem problemów rozwojowych dziecka nie musi być rozwód rodziców sam w sobie, lecz zdarzenia i zjawiska mogące temu towarzyszyć - szczególnie izolacja dziecka od drugiego rodzica. Trwanie bowiem w patologicznym związku także nie jest korzystne dla dziecko i pozostanie w takiej relacji, utrzymanie rodziny za wszelką cenę nie uchroni go od zaburzeń - to jednak jest temat na inny post.



Bibliografia

  1. Błażek M., Funkcjonowanie psychologiczne rozwodzących się rodziców, a ich postawy rodzicielskie, Polskie Forum Psychologiczne Nr 3/2015, 
  2. Cudak H., Dysfunkcje rodziny i jej zagrożenia opiekuńczo-wychowawcze, Pedagogika Rodziny Nr 1(2)/2011,
  3. Czeredecka A., Manipulowanie dzieckiem przez rodziców rywalizujących o udział w opiece, Dziecko Krzywdzone Nr 4(25)/2008,
  4. Na czym polega syndrom DDR, Serwis Enso terapia. Terapia bez stereotypów, źródło: https://enso-terapia.pl/na-czym-polega-syndrom-ddrr/ (on-line 11.06.2024),
  5. Olejarka B., Przemyśl. Aleksander podpalił się przed sądem, bo nie mógł widywać córeczki? „Instytucje, które powinny pomóc, całkowicie zawiodły”, Super Express Nr 5/2022.

Maj i czerwiec


 Długo nie pisałem a w między czasie zleciał maj i czerwiec właściwie też już się kończy. Dziś jednak pierwszy dzień od nie pamiętam kiedy mam czas - tak jest go ciut więcej i odpoczynek jest wskazany. Przechodząc jednak do blogowej rzeczy, po świętach Wielkanocnych które w końcu mogłem spędzić z córką, również w majówkę mogła być ze mną - także pierwszy raz od 2018 r. Brutalnie to brzmi i w praktyce brutalne też jest - jak się ostatnio ponownie przekonałem są osoby które nie są w stanie tego pojąć albo zwyczajnie nie chcą bo tak jest łatwiej poukładać sobie w głowie gdy robimy coś złego. Tak jak syty głodnego nie zrozumie, tak rodzica przy którym dziecko nie jest na co dzień, nie zrozumie rodzic który jest w sytuacji odwrotnej i ma je codziennie. Powinien jednak starać się zrozumieć lecz do tego potrzebne są odpowiednie zasoby empatii - ważnej kwestii a nie jedynie wyświechtanego frazesu. Co zrobić aby było inaczej? 


 Tak więc tęsknie i nie ma dnia żebym nie tęsknił a taki czas jak święta i następnie majówka, stanowiły pewną namiastkę normalności której braku nie jest w stanie pojąć moja była żona. Docenienie, zrozumienie... tego brak - zacząłem od tego bo jest tak jak przewidziałem: już założona jest przez nią sprawa o zmianę kontaktów. Nie trudno się domyślić, że nie na moją korzyść. Znów więc trzeba walczyć o coś już wywalczone, znów więc trzeba pisać o czymś innym niż by się chciało ale... trzeba się bronić przed takimi emocjami i jak czas i zdrowie pozwolą napiszę o tym kiedy indziej w zupełnie osobnym poście. Tak więc czas majówki z racji możliwości spędzania go z Klaudią, w kontekście sądowej rozpiski na 2024 r., po raz pierwszy zbliżył się do minimum częstotliwości widywania się z córką i choć oczywiście to jeszcze wciąż nie to, to jednak każdy czas gdy czasu nie trzeba liczyć aż tak, jest czasem dobrym i cieszę się z niego. Gdy nie muszę się już w piątek myśleć o oddaniu Klaudii w niedziele, to jest to komfort o jakim nie mają pojęcia ci którzy tego nie doświadczyli. Taki czas mógłbym spędzić po prostu na siedzeniu w domu i nic więcej - mało ale tak dużo. Nigdy tak jednak nie jest i również w ostatnią majówkę spędzaliśmy czas aktywnie, na wszystkim tym co lubi Klaudia. Bardzo ładna pogoda umożliwiła pojechanie do jednych i do drugich dziadków - grill i fajny czas rodzinny i bez jakichkolwiek zgrzytów i dziwnych sytuacji. O magii takich miejsc świadczy (jak mawia córka) smak parówek u dziadków - cóż, że dokładnie takich samych jak je u nas ale tam: rewelacyjnych (bo pewnie jedzonych w łóżku po zmolestowaniu o jedzenie dziadka lub babci w czasie gdy powinna już spać).
 Pisze o tym bo zobaczyłem jak wiele to znaczy i ile to daje... wiem jak jest bez takiego spokoju i wiem jak dobrze wpływa to na Klaudię. Jest jak ryba w wodzie, śmiech, zabawa, beztroska. Tak jak powinno być. Poza grillem i czasem z dziadkami, byliśmy również w galerii sztuki nowoczesnej, w teatrze 13 Muz. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Szczecinie do spędzania czasu z córką - to samo miejsce a jednocześnie za każdym razem inne. Za to właśnie je lubię i za to, że stworzone jest z myślą o dzieciach a zarazem jest tak odmienne od dziecięcej codzienności (jaką zgotowała najmłodszym nowoczesność), że jest tam niemal magicznie. Robię wszystko aby Klaudia jak najwięcej przebywała w takich miejscach, bo to odmienny poziom wrażliwości i poczucia estetyki - powiększanie tych zasobów niewątpliwie się Jej przyda w przyszłym życiu jakie Ją czeka (w świecie w którym ludzie nie rozmawiają ze sobą lecz wysyłają emotikony a ludzie bez szkół i wiedzy stają się autorytetami w serwisach społecznościowych).


 Podczas majówki byliśmy również w miejscach zapewniających Klaudii ruch i aktywność fizyczna - weszła na Górę Czcibora bez większego problemu a wiedza historyczna związana z tym miejscem i zachwyt nad widzianą z niego panoramą przyjdą z czasem - jeśli nie zostaną zaniedbane pozostałe obszary wiedzy i płaszczyzny rozwojowe (a nad tym czuwam jak mogę, na ile pozwala odległość 300 km i dwa telefony w tygodniu). Dzięki takim wyjazdom Klaudia bywa przy okazji w innym państwie - staram się Jej pokazywać tę inność, od niemieckiego porządku na ulicach po inną walutę i język. Obycie we wszelkiej odmienności pozwoli Jej rozwijać bardzo fajne obszary emocji i świadomości. Z resztą jakby mogło być inaczej skoro ma ojca innego - tatę na wózku (jak się okazuje odmienność może być dobra i ciekawa). Rzeczy o jakich dziś napisałem są jednak możliwe gdy zwyczajnie mamy więcej czasu. Częściej to właśnie czas ogranicza mnie bardziej niż niepełnosprawność i będę się starał pokazać to odpowiednim instytucjom (decyzyjnym) - choć nie one powinny tu decydować a rozum i serce.