Dzień przed moim ostatnim odbiorem córki i zabraniem do nas na weekend, miała ona występ w miejscowym centrum kultury - poprzedzał on 11 listopada czyli święto niepodległości. Odkąd pamiętam, wychowywano mnie w duchu polskości i patriotyzmu - szczególnie dbał o to mój brat i do dziś pozostały w nim silne wartości konserwatywne. Uczyłem się z nim o Polsce i o wojnach zanim jeszcze poszedłem do szkoły a potem już w niej, poszerzałem tę wiedzę - zawsze ze łzami w oczach czytając wiersze pokolenia Kolumbów. Chcę w takich właśnie wartościach wychowywać więc Klaudię, aby wiedziała skąd pochodzi i na czym polega patriotyzm - ten codzienny gdy pomaga się nieść zakupy staruszce na ulicy i ten gdy idzie się na wojnę.
Córce zależało abym uczestniczył w występie, słuchał i oglądał - jak inni rodzice tym bardziej, że wiedziała i mi powiedziała, iż ani mama ani wujek nie przyjdą. Odpuściłem sobie jakiekolwiek wyjaśnienie Jej, że gdyby chcieli to przynajmniej jedno z nich przyszło bo przecież Jej mama tygodniami potrafiła od tak wyskoczyć z pracy w każdy piątek gdy przyjeżdżałem odebrać Ją z przedszkola - tylko po to aby ubiec mnie z odbiorem i uniemożliwić mi widywanie się córką. Na teraz taka brutalna wiedza nie jest Klaudii potrzebna a wręcz byłaby szkodliwa dla Jej psychiki - dowie się kiedyś sama, w odpowiednim wieku, po to z resztą jest ten blog. Jeśli tego rodzaju wydarzenia są bezpośrednio przed moim weekendem, to zawsze staram się w nich uczestniczyć ponieważ wówczas jest to jeden koszt i jeden trud organizacyjny. Nie obiecywałem Klaudii, że będziemy lecz, iż się postaramy. Do końca nie wiedziałem czy uda się przyjechać ale udało i to jest najważniejsze - bardziej niż to kto chciał i mógł a kto nie. Klaudia nie była sama w dniu swojego występu i to istota całej tej sytuacji.
Na nasz widok dostała wybuchu ekscytacji, szaleństwa a Jej wychowawczyni nie potrafiła utrzymać Jej na scenie za kurtyną - przybiegła do nas i rzuciła się na szyję Kasi i mnie. Bardzo cieszyła się, że jesteśmy, że podobnie jak inne dzieci ma do kogo machać ze sceny biało-czerwonymi rękawiczkami. Potem była już jedynie moja duma z Niej... gdy śpiewali o Polsce łzy stanęły mi w oczach ale tym razem nie byłem w tym wzruszeniu osamotniony - na występ zaproszeni jako goście honorowi byli miejscowi emeryci i oni wszyscy mieli zaszklone oczy choć osoby te pamiętają inną Polskę - inne mają więc do niej uczucia. Był to występ małych Polaków, występ czystych, szczerych serc - oby nigdy nie doświadczyli wojny. Po występie zabraliśmy Klaudię na lody - pełen luz, taką lubię Ją najbardziej: zadowoloną i niczym nie skrępowaną. Zjedliśmy, pobyliśmy trochę ze sobą i odwieźliśmy Klaudię do szkoły na obiad i zajęcia dodatkowe. To był czwartek a dzień później zabraliśmy Ją na weekend do siebie.
Wczoraj czyli 15 listopada okazało się jednak, że dla pewnych osób przyjechanie do dziecka na występ do szkoły to coś złego, coś co z punktu widzenia odbytej tego dnia rozprawy rzekomo obnaża moje rzekome kłamstwa i złe intencję - ręce opadają jak dobre rzeczy można przeinaczać i jak w tych dobrych rzeczach ginie dobro dziecka. Postępowanie sądowe zainicjowane było z pozwu mojej byłej żony i dotyczy (bo wciąż trwa) zmiany kształtu aktualnie realizowanych kontaktów:
- z obecnych polegających na tym, że ja jeżdżę po córkę (do innego województwa) w piątek (odbierając Klaudię ze szkoły), zabieram do siebie na weekend a Jej mama, przyjeżdża po Nią w niedziele do mnie i zabiera do siebie;
- na realizację kontaktów jedynie i w całości przeze mnie, a więc, że ja jeżdżę po córkę w piątek i w niedzielę Ją odwożę.
Pozew ten potwierdza to co często powtarzałem: ex nie chce jeździć, nie może się pogodzić z tym, że po samowolnej i arbitralnej wyprowadzce do innego województwa, sąd rozwodowy zdecydował o tym, iż ona również będzie realizować kontakty a co za tym idzie również ponosić ich koszt i trud. Wiem od niej samej, że świadomość formalnego prawa przeprowadzenia się z dzieckiem dokąd chce i kiedy chce, napawała ją dumą (kiedyś mi to wykrzyczała) i po ustanowieniu obowiązku odbierania Klaudii ode mnie, w jej psychice i świadomości powstał dysonans a na jego gruncie złość. Była żona generalnie jest osobą która nie lubi robić czegoś co musi, co jest jakkolwiek narzucone odgórnie i choć większość ludzi ma podobnie, to jednak istnieją sprawy które rozum i dojrzałość pozwala zaakceptować i przyjąć bez wspomnianej złości. Od początku zmagań o nasze dziecko było to dla niej nie do zaakceptowania i takim pozostaje do dziś. Czynienie jednak z tego jakiegokolwiek argumentu do alienacji rodzicielskiej i izolacji dziecka od ojca, jest jednak delikatnie mówiąc przesadą.
Z mojego przyjazdu do córki na występ, uczyniono w sądzie przyjazd ponadprogramowy stanowiący ponoć niepodważalny dowód na to, że nie tylko stać mnie na częstsze dojazdy do/po Klaudię lecz również nie stanowi to dla mnie problemu fizyczno-organizacyjnego. Ze wszystkiego czego się chce, można jak widać robić oręże uderzania we mnie. Może właśnie dlatego ani mama ani wujek nie pojawili się (i zapowiedzieli to wcześniej) na występie (?). W końcu dzięki temu rosła jakaś chora szansa zwabienia mnie na przyjazd (ponadprogramowy choć wcale nie). Tylko co w tym chorym zamyśle miało to dowieść? Że wyjechałem dzień wcześniej aby sprawić córce przyjemność? Że staram się angażować w Jej życie mimo dzielącej nas odległości blisko 300km? Że przyjazd w czwartek na występ jest dla mnie mniej uciążliwy niż przyjazd w piątki pod szkołę po Nią? Nie wracałem przecież po występie do domu żeby na drugi dzień ponownie przyjechać / wrócić.
Wspomnę o jeszcze jednej kwestii w tym postępowaniu. Wśród przesłuchiwanych świadków był Damian - funkcjonujący jako wujek, aktualny mąż mojej byłej żony. Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać z nim w jednym miejscu etc. Tak jak powtarzam zawsze Klaudii tak i napiszę tu: bez względu na to co wujek o mnie myśli, ja mam do niego szacunek za to, że zajmuje się córką i nie musi mnie w ogóle lubić tym bardziej, że nie zna mnie, wie jedynie to i tyle co powiedziała mu mama / moja była żona. Interesuje mnie jedynie to, jak Damian traktuje Klaudie, nie mnie - cokolwiek mówi i myśli: nie mam żalu. Podczas rozprawy pytany o moje alimenty i wydatki na córkę, wyraźnie drwił. Z jednej strony nie spodziewałem się jakiejkolwiek aprobaty gdyż był świadkiem mojej ex ale jednocześnie gdzieś się chyba łudziłem, że pokusi się choć o częściowe zrozumienie a nawet jeśli nie to, że drwin nie będzie w obliczu tego, że sam płaci na swoją córkę (starszą o 4 lata od mojej) alimenty w takiej samej kwocie i nie ponosi kosztów dojazdu po nią do innego województwa. Jest przy tym zdrowy.
Na nasz widok dostała wybuchu ekscytacji, szaleństwa a Jej wychowawczyni nie potrafiła utrzymać Jej na scenie za kurtyną - przybiegła do nas i rzuciła się na szyję Kasi i mnie. Bardzo cieszyła się, że jesteśmy, że podobnie jak inne dzieci ma do kogo machać ze sceny biało-czerwonymi rękawiczkami. Potem była już jedynie moja duma z Niej... gdy śpiewali o Polsce łzy stanęły mi w oczach ale tym razem nie byłem w tym wzruszeniu osamotniony - na występ zaproszeni jako goście honorowi byli miejscowi emeryci i oni wszyscy mieli zaszklone oczy choć osoby te pamiętają inną Polskę - inne mają więc do niej uczucia. Był to występ małych Polaków, występ czystych, szczerych serc - oby nigdy nie doświadczyli wojny. Po występie zabraliśmy Klaudię na lody - pełen luz, taką lubię Ją najbardziej: zadowoloną i niczym nie skrępowaną. Zjedliśmy, pobyliśmy trochę ze sobą i odwieźliśmy Klaudię do szkoły na obiad i zajęcia dodatkowe. To był czwartek a dzień później zabraliśmy Ją na weekend do siebie.
Wczoraj czyli 15 listopada okazało się jednak, że dla pewnych osób przyjechanie do dziecka na występ do szkoły to coś złego, coś co z punktu widzenia odbytej tego dnia rozprawy rzekomo obnaża moje rzekome kłamstwa i złe intencję - ręce opadają jak dobre rzeczy można przeinaczać i jak w tych dobrych rzeczach ginie dobro dziecka. Postępowanie sądowe zainicjowane było z pozwu mojej byłej żony i dotyczy (bo wciąż trwa) zmiany kształtu aktualnie realizowanych kontaktów:
- z obecnych polegających na tym, że ja jeżdżę po córkę (do innego województwa) w piątek (odbierając Klaudię ze szkoły), zabieram do siebie na weekend a Jej mama, przyjeżdża po Nią w niedziele do mnie i zabiera do siebie;
- na realizację kontaktów jedynie i w całości przeze mnie, a więc, że ja jeżdżę po córkę w piątek i w niedzielę Ją odwożę.
Pozew ten potwierdza to co często powtarzałem: ex nie chce jeździć, nie może się pogodzić z tym, że po samowolnej i arbitralnej wyprowadzce do innego województwa, sąd rozwodowy zdecydował o tym, iż ona również będzie realizować kontakty a co za tym idzie również ponosić ich koszt i trud. Wiem od niej samej, że świadomość formalnego prawa przeprowadzenia się z dzieckiem dokąd chce i kiedy chce, napawała ją dumą (kiedyś mi to wykrzyczała) i po ustanowieniu obowiązku odbierania Klaudii ode mnie, w jej psychice i świadomości powstał dysonans a na jego gruncie złość. Była żona generalnie jest osobą która nie lubi robić czegoś co musi, co jest jakkolwiek narzucone odgórnie i choć większość ludzi ma podobnie, to jednak istnieją sprawy które rozum i dojrzałość pozwala zaakceptować i przyjąć bez wspomnianej złości. Od początku zmagań o nasze dziecko było to dla niej nie do zaakceptowania i takim pozostaje do dziś. Czynienie jednak z tego jakiegokolwiek argumentu do alienacji rodzicielskiej i izolacji dziecka od ojca, jest jednak delikatnie mówiąc przesadą.
Z mojego przyjazdu do córki na występ, uczyniono w sądzie przyjazd ponadprogramowy stanowiący ponoć niepodważalny dowód na to, że nie tylko stać mnie na częstsze dojazdy do/po Klaudię lecz również nie stanowi to dla mnie problemu fizyczno-organizacyjnego. Ze wszystkiego czego się chce, można jak widać robić oręże uderzania we mnie. Może właśnie dlatego ani mama ani wujek nie pojawili się (i zapowiedzieli to wcześniej) na występie (?). W końcu dzięki temu rosła jakaś chora szansa zwabienia mnie na przyjazd (ponadprogramowy choć wcale nie). Tylko co w tym chorym zamyśle miało to dowieść? Że wyjechałem dzień wcześniej aby sprawić córce przyjemność? Że staram się angażować w Jej życie mimo dzielącej nas odległości blisko 300km? Że przyjazd w czwartek na występ jest dla mnie mniej uciążliwy niż przyjazd w piątki pod szkołę po Nią? Nie wracałem przecież po występie do domu żeby na drugi dzień ponownie przyjechać / wrócić.
Wspomnę o jeszcze jednej kwestii w tym postępowaniu. Wśród przesłuchiwanych świadków był Damian - funkcjonujący jako wujek, aktualny mąż mojej byłej żony. Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać z nim w jednym miejscu etc. Tak jak powtarzam zawsze Klaudii tak i napiszę tu: bez względu na to co wujek o mnie myśli, ja mam do niego szacunek za to, że zajmuje się córką i nie musi mnie w ogóle lubić tym bardziej, że nie zna mnie, wie jedynie to i tyle co powiedziała mu mama / moja była żona. Interesuje mnie jedynie to, jak Damian traktuje Klaudie, nie mnie - cokolwiek mówi i myśli: nie mam żalu. Podczas rozprawy pytany o moje alimenty i wydatki na córkę, wyraźnie drwił. Z jednej strony nie spodziewałem się jakiejkolwiek aprobaty gdyż był świadkiem mojej ex ale jednocześnie gdzieś się chyba łudziłem, że pokusi się choć o częściowe zrozumienie a nawet jeśli nie to, że drwin nie będzie w obliczu tego, że sam płaci na swoją córkę (starszą o 4 lata od mojej) alimenty w takiej samej kwocie i nie ponosi kosztów dojazdu po nią do innego województwa. Jest przy tym zdrowy.