"Mądra Kobieta nigdy nie podważa tej siły, gdyż jest to moc, która chroni Kobietę i jej potomstwo przed zagrożeniami z zewnątrz... Mądra Kobieta wspiera tą siłę i dba o męskość swojego mężczyzny, Ojca jej dzieci, gdyż wie, że dzieci bez wzoru Ojca wyrosną na emocjonalne kaleki z problemami w życiu..."

Szukaj na tym blogu

sobota, 16 listopada 2024

11 listopada i sprawa sądowa o zmianę kontaktów


 Dzień przed moim ostatnim odbiorem córki i zabraniem do nas na weekend, miała ona występ w miejscowym centrum kultury - poprzedzał on 11 listopada czyli święto niepodległości. Odkąd pamiętam, wychowywano mnie w duchu polskości i patriotyzmu - szczególnie dbał o to mój brat i do dziś pozostały w nim silne wartości konserwatywne. Uczyłem się z nim o Polsce i o wojnach zanim jeszcze poszedłem do szkoły a potem już w niej, poszerzałem tę wiedzę - zawsze ze łzami w oczach czytając wiersze pokolenia Kolumbów. Chcę w takich właśnie wartościach wychowywać więc Klaudię, aby wiedziała skąd pochodzi i na czym polega patriotyzm - ten codzienny gdy pomaga się nieść zakupy staruszce na ulicy i ten gdy idzie się na wojnę. 
    Córce zależało abym uczestniczył w występie, słuchał i oglądał - jak inni rodzice tym bardziej, że wiedziała i  mi powiedziała, iż ani mama ani wujek nie przyjdą. Odpuściłem sobie jakiekolwiek wyjaśnienie Jej, że gdyby chcieli to przynajmniej jedno z nich przyszło bo przecież Jej mama tygodniami potrafiła od tak wyskoczyć z pracy w każdy piątek gdy przyjeżdżałem odebrać Ją z przedszkola - tylko po to aby ubiec mnie z odbiorem i uniemożliwić mi widywanie się córką. Na teraz taka brutalna wiedza nie jest Klaudii potrzebna a wręcz byłaby szkodliwa dla Jej psychiki - dowie się kiedyś sama, w odpowiednim wieku, po to z resztą jest ten blog. Jeśli tego rodzaju wydarzenia są bezpośrednio przed moim weekendem, to zawsze staram się w nich uczestniczyć ponieważ wówczas jest to jeden koszt i jeden trud organizacyjny. Nie obiecywałem Klaudii, że będziemy lecz, iż się postaramy. Do końca nie wiedziałem czy uda się przyjechać ale udało i to jest najważniejsze - bardziej niż to kto chciał i mógł a kto nie. Klaudia nie była sama w dniu swojego występu i to istota całej tej sytuacji.

 Na nasz widok dostała wybuchu ekscytacji, szaleństwa a Jej wychowawczyni nie potrafiła utrzymać Jej na scenie za kurtyną - przybiegła do nas i rzuciła się na szyję Kasi i mnie. Bardzo cieszyła się, że jesteśmy, że podobnie jak inne dzieci ma do kogo machać ze sceny biało-czerwonymi rękawiczkami. Potem była już jedynie moja duma z Niej... gdy śpiewali o Polsce łzy stanęły mi w oczach ale tym razem nie byłem w tym wzruszeniu osamotniony - na występ zaproszeni jako goście honorowi byli miejscowi emeryci i oni wszyscy mieli zaszklone oczy choć osoby te pamiętają inną Polskę - inne mają więc do niej uczucia. Był to występ małych Polaków, występ czystych, szczerych serc - oby nigdy nie doświadczyli wojny. Po występie zabraliśmy Klaudię na lody - pełen luz, taką lubię Ją najbardziej: zadowoloną i niczym nie skrępowaną. Zjedliśmy, pobyliśmy trochę ze sobą i odwieźliśmy Klaudię do szkoły na obiad i zajęcia dodatkowe. To był czwartek a dzień później zabraliśmy Ją na weekend do siebie.
    Wczoraj czyli 15 listopada okazało się jednak, że dla pewnych osób przyjechanie do dziecka na występ do szkoły to coś złego, coś co z punktu widzenia odbytej tego dnia rozprawy rzekomo obnaża moje rzekome kłamstwa i złe intencję - ręce opadają jak dobre rzeczy można przeinaczać i jak w tych dobrych rzeczach ginie dobro dziecka. Postępowanie sądowe zainicjowane było z pozwu mojej byłej żony i dotyczy (bo wciąż trwa) zmiany kształtu aktualnie realizowanych kontaktów: 
- z obecnych polegających na tym, że ja jeżdżę po córkę (do innego województwa) w piątek (odbierając Klaudię ze szkoły), zabieram do siebie na weekend a Jej mama, przyjeżdża po Nią w niedziele do mnie i zabiera do siebie;
- na realizację kontaktów jedynie i w całości przeze mnie, a więc, że ja jeżdżę po córkę w piątek i w niedzielę Ją odwożę.
       Pozew ten potwierdza to co często powtarzałem: ex nie chce jeździć, nie może się pogodzić z tym, że po samowolnej i arbitralnej wyprowadzce do innego województwa, sąd rozwodowy zdecydował o tym, iż ona również będzie realizować kontakty a co za tym idzie również ponosić ich koszt i trud. Wiem od niej samej, że świadomość formalnego prawa przeprowadzenia się z dzieckiem dokąd chce i kiedy chce, napawała ją dumą (kiedyś mi to wykrzyczała) i po ustanowieniu obowiązku odbierania Klaudii ode mnie, w jej psychice i świadomości powstał dysonans a na jego gruncie złość. Była żona generalnie jest osobą która nie lubi robić czegoś co musi, co jest jakkolwiek narzucone odgórnie i choć większość ludzi ma podobnie, to jednak istnieją sprawy które rozum i dojrzałość pozwala zaakceptować i przyjąć bez wspomnianej złości. Od początku zmagań o nasze dziecko było to dla niej nie do zaakceptowania i takim pozostaje do dziś. Czynienie jednak z tego jakiegokolwiek argumentu do alienacji rodzicielskiej i izolacji dziecka od ojca, jest jednak delikatnie mówiąc przesadą. 
      Z mojego przyjazdu do córki na występ, uczyniono w sądzie przyjazd ponadprogramowy stanowiący ponoć niepodważalny dowód na to, że nie tylko stać mnie na częstsze dojazdy do/po Klaudię lecz również nie stanowi to dla mnie problemu fizyczno-organizacyjnego. Ze wszystkiego czego się chce, można jak widać robić oręże uderzania we mnie. Może właśnie dlatego ani mama ani wujek nie pojawili się (i zapowiedzieli to wcześniej) na występie (?). W końcu dzięki temu rosła jakaś chora szansa zwabienia mnie na przyjazd (ponadprogramowy choć wcale nie). Tylko co w tym chorym zamyśle miało to dowieść? Że wyjechałem dzień wcześniej aby sprawić córce przyjemność? Że staram się angażować w Jej życie mimo dzielącej nas odległości blisko 300km? Że przyjazd w czwartek na występ jest dla mnie mniej uciążliwy niż przyjazd w piątki pod szkołę po Nią? Nie wracałem przecież po występie do domu żeby na drugi dzień ponownie przyjechać / wrócić. 
      Wspomnę o jeszcze jednej kwestii w tym postępowaniu. Wśród przesłuchiwanych świadków był Damian - funkcjonujący jako wujek, aktualny mąż mojej byłej żony. Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać z nim w jednym miejscu etc. Tak jak powtarzam zawsze Klaudii tak i napiszę tu: bez względu na to co wujek o mnie myśli, ja mam do niego szacunek za to, że zajmuje się córką i nie musi mnie w ogóle lubić tym bardziej, że nie zna mnie, wie jedynie to i tyle co powiedziała mu mama / moja była żona. Interesuje mnie jedynie to, jak Damian traktuje Klaudie, nie mnie - cokolwiek mówi i myśli: nie mam żalu. Podczas rozprawy pytany o moje alimenty i wydatki na córkę, wyraźnie drwił. Z jednej strony nie spodziewałem się jakiejkolwiek aprobaty gdyż był świadkiem mojej ex ale jednocześnie gdzieś się chyba łudziłem, że pokusi się choć o częściowe zrozumienie a nawet jeśli nie to, że drwin nie będzie w obliczu tego, że sam płaci na swoją córkę (starszą o 4 lata od mojej) alimenty w takiej samej kwocie i nie ponosi kosztów dojazdu po nią do innego województwa. Jest przy tym zdrowy.  


niedziela, 13 października 2024

Rozpoczęcie roku szkolnego, wyprawka i inne sporne wydatki


 Jak w wielu innych, opisanych na blogu sytuacjach, wypadałoby zacząć i skończyć stwierdzeniem, że nie byłoby problemu gdyby powszechnie stosowana była pieczy naprzemienna. Logiczne podejście jest takie:
- Chcieli mieć dziecko / dzieci?
- Chcieli się rozstać / rozwieść?
To muszą się dogadać. Koniec i kropka, bez względu kto ma do kogo, o co i jakie żale - jest to sprawą drugorzędną w kontekście dobra dziecka. Wyrazem tego powinien być przymus ustawowy wpisany w odpowiedzialność za los dziecka w rozbitej z takich czy innych powodów rodzinie. Powinien być standardem od którego odchodzi się jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Jest jednak inaczej i trudno przewidzieć kiedy to się zmieni - tak w ludzkiej mentalności rodziców, jak i w postępowaniach sądów.
 Za sobą mam już kolejne rozpoczęcie roku szkolnego Klaudii. Generalnie lubię takie uroczystości, ich klimat, oprawę i emocję. W ciągu całego swojego życia aż 18 lat chodziłem do szkoły. Przeżyłem więc wiele rozpoczęć i zakończeń roku szkolnego - na wszystkich poziomach edukacji w Polsce. Teraz jest jednak zupełnie inaczej i nie dlatego, że od dawna nie chodzę do szkoły (choć uczę się przez cały czas), lecz przede wszystkim, iż te znajome i pamiętane chwilę, obrzydzone zostały odebraniem możliwości czerpania pełnej z nich radości. Od czego zacząć? Może od tego, że aby spędzić z córką te ważne chwile, tą powiedzmy godzinę, muszę spędzić pięć godzin w samochodzie. Mimo wszystko trud warty jest świadomości, że córka wie, iż jestem, przyjechałem i patrzę na Nią, uczestniczę.. Może jednak powinienem zacząć od tego, że jestem i zawsze będę pełnowartościowym rodzicem a mimo to, muszą skradać się do własnego dziecka, musieć wstrzelić się w chwilę pomiędzy np. zakończeniem apelu a pójściem dzieci do klas. Czas wiecznie ograniczony, wyliczony, wyrwany z gardła bo przecież próżno liczyć na możliwość zabrania Klaudii na lody po uroczystości. Ten kto doświadczył czegoś takiego kiedykolwiek, wiem jak trudno nie tylko odnaleźć się w takich realiach ale przede wszystkim nie zwariować.
 Wszystko znieść to wszystko móc (link: https://www.youtube.com/watch?v=zJITO0-FDBw) więc nie to boli i przeraża najbardziej a świadomości córki, że wie / widzi / czuje jak jest, a co za tym idzie: moja świadomość tego, że (i jak bardzo) jest Ona świadoma (tych i innych kwestii o jakich tu opowiadam sobie podobnym i Jej - dając świadectwo tego co było). Często chcieć oznacza móc dlatego zdążyłem podejść do córki, zamienić z Nią kilka słów i podać upominek i słodycze - chociaż i aż tyle. Dlaczego jest tak jak jest? Jeśli pominie się pychę i przeświadczenie o byciu lepszym rodzicem, to pozostaje jeszcze jedna kwestia: pieniądze. Przewija się ona nieustannie od początku mojego rozwodu - na różnych jego etapach było to mniej lub bardziej zauważalne ale podważyć się tego nie da.


Słowa tej piosenki towarzyszyły mi tygodniami od chwili rozstania lecz nigdy nie były dla mnie nawoływaniem do bierności jako rozwiązania a dziś mieszkam blisko miejsca w którym mieszkał ich autor - życie jest przewrotne.

 Gdy obserwuje sytuację rozwodzących się bądź rozstających par widzę, że u wielu kobiet dominuje przeświadczenie, że gdy kończą związek z którego jest dziecko (lub dzieci), zmieni się jedynie to, iż będą mogły oficjalnie spotykać się i wiązać z innymi mężczyznami a to co dotychczas robił mąż / chłopak nie zmieni się. Jeśli doda się do tego podstawowe założenia teorii gier (link: https://www.youtube.com/watch?v=wyVUwUdta0Q zwłaszcza od 20 minuty - kanał ten odnalazłem jakiś czas temu i już widzę, że w kontekście szeroko rozumianego zrozumienia i tematyki niniejszego bloga, będzie bardzo przydatny) i konstrukcję polskiego prawa, efekt jest taki jaki jest - inny być nie może i aktualnie tego doświadczam.


Warto sięgnąć po odrobinę psychologii i wiedzy z zakresu tej dziedziny, jeśli poszukujemy rozwiązania problemów uderzających najbardziej w psychikę. 


 Regularnie płacę alimenty na córkę i robiłem to od samego początku, zanim sąd wydał jakiekolwiek postanowienie w tym zakresie (mimo, iż w zamian słyszałem: "Nie dostaniesz dziecka póki sąd nie wyda postanowienia" - zatem dobrowolność vs przymus) i drugie tyle przejeżdżam (realizując kontakty). Wraz z każdym rozpoczęciem roku, robię Klaudii wyprawkę: plecak, buty, przybory etc. - bez przymusu i bez jakichkolwiek pieniędzy na ten cel od państwa polskiego (jakie otrzymuje moja była żona). Mimo to ciągle słyszę pretensję, zarzuty, żale, oszczerstwa i wszelkie wyjaśnienia, przybliżanie przykładów nie mają sensu - rozmowa wygląda jak ze schizofrenikiem, cytując klasyka - nie wmówicie nam, że czarne to czarne a białe to białe). Wszelka ekonomia nie ma zastosowania jeśli wydatki są celowo windowane i pozostają w oderwaniu od faktycznych potrzeb. W dzisiejszym, konsumpcjonistycznym świecie takie windowanie jest dość łatwe.


 Co wrzesień obrzydza to inaugurację roku szkolnego ale na szczęście nie w pełni a ja jednocześnie i dodatkowo uczę się trzymać to wszystko jak najdalej od swojej psychiki - na szczęście Klaudia jest z boku tego, potrafi się odcinać od rozwodowego (i jak się okazuje również porozwodowego) szamba - modlę się o to każdej nocy. Przede mną pierwsza komunia córki - od ponad roku myślę o tym z trwogą ale zrobię wszystko aby temu świętu nadać tyle normalności, prawidłowości i sacrum ile będę w stanie, bo to powinien być dzień wyjątkowy w życiu dziecka. Powiedzieć, że wiedziałem, iż tak będzie to powiedzieć za mało. W niestety przewidywanym przeze mnie scenariuszu (nie moim), komunia miała być problemem (dla mnie) i będzie. Była żona już jakiś czas temu otrzymała od księdza rozpiskę katechez i spotkań komunijnych - nie przekazała mi a wręcz z przygotowań do komunii próbowała uczynić nowe narzędzie utrudniania kontaktów z dzieckiem. Spokojnie: nawiązałem kontakt tak z proboszczem jak i księdzem nauczającym religię. Wybrała albę i poinformowała mnie o tym fakcie jedynie po to, aby wytknąć swój trud / koszt i to, że się nie dołożyłem (trudno było to zrobić skoro się nie wiedziało). Spokojnie: po fakcie ale nie pod przymusem dołożyłem się w połowie. Dla mnie jest to ten sam schemat co z inauguracją roku szkolnego, czyli celowe obrzydzanie rzeczy pięknych, mających dla mnie znaczenie... dam jednak radę tak jak dawałem dotychczas.


Wszystkie matki czyniące podobnie niech wiedzą, że jeśli ojciec kocha dziecko szczerze i prawdziwie, to takie zabiegi nie działają a przynajmniej nie na dłuższą metę. Zauważyłem jeszcze jedną rzecz w wypowiedziach swojej byłej żony i powtarza się to już któryś raz z kolei, przez co pozostaje mi wierzyć, iż ona wierzy w to co pisz. Mianowicie chodzi o zwroty w stylu: jestem wzorową matką, wzorowo wychowuje córkę. Nie znam nikogo kto w to wierzy i nikogo kto faktycznie tak robi. 

 

 

czwartek, 22 sierpnia 2024

Drugi etap wakacji z córką - sierpień 2024 r.


 Na drugi etap wakacji których miarą jest sądownie ustalony czas gdy Klaudia jest u nas, zaplanowaliśmy wyjazd za granicę: Kreta (Grecja). Zatem ciepło, bardzo ciepło, mega dawki witaminy D, palmy, przepyszne sery, najsłodsze arbuzy i wszechobecna woda. Taki wyjazd i konieczność jego zaplanowania wcześniej to dla mnie zawsze duży stres. Nie boje się latać - żeby nie było - lecz realnych osób mogących realnie zniweczyć wyjazd. Wytrzymałem jednak z 3-dniowym pulsem w granicach 120 i górnym ciśnieniem do dolnego (każdy kto ma problemy kardiologiczne wie o czym mówię i wie jak się wtedy człowiek czuje). Wytrzymałem także sam lot który z powodu ciasnoty niczym w autobusie nie należy do przyjemnych jeśli ma się skoliozę ale... lepiej tak z bliskimi niż samemu w limuzynie. Jeśli coś okupione jest trudem, zawsze smakuje lepiej. Na miejsce dolecieliśmy bez większych utrudnień, wszyscy czuli się dobrze - czas w samolocie zleciał (dosłownie) na rozmowie a Klaudii na tworzeniu scenek z ludzikami w grze na tablecie). 

 Wyjazd za granicę był niespodzianką dla córki - ona na szczęście nie musiała się absolutnie niczym denerwować wiedziała, że będzie dobrze, że będzie jak należy bo zaszczepiłem Jej tę pewność - że z tatą jest zawsze wszystko OK. Dodatkową niespodzianką dla Niej było to, że polecieliśmy tam razem z babcią i dziadkiem. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że dużo, dużo wcześniej zaplanowałem, iż pojedziemy gdzieś gdzie dziadek nauczy Ją pływać i tym samym ściągnie mi kamień serca w obliczu tego, że Klaudia mieszka na co dzień ok. 100 m od jeziora a dotąd Jej umiejętności w pływaniu nie gwarantowały bezpieczeństwa. Po kilku lekcjach córka zaczęła samodzielnie pływać a w kolejnych dniach spędzania po kilka godzin w wodzie, koncentrowała się już nie na utrzymaniu na wodzie a na pokonywaniu jej różnymi stylami. Bez moich rodziców do tego wyjazdu pewnie by nie doszło, dziękuję.
Każdego dnia korzystaliśmy z promieni słonecznych, morskiej bryzy, leżaków i basenów. Wieczorami mini disco, miasto, promenada lub odpoczynek w pokoju - niezmiennie na łączach z córką przez walkie talkie - ryba tu akwarium, zgłoś się - kto ma wiedzieć ten wie. Standardowo Klaudia musiała odbyć wycieczkę po lokalnych sklepach z pamiątkami - najpierw z nami a potem ponownie z dziadkami. Wróciła po nich do domu z jednym (kolejnym do kolekcji) zwierzakiem więcej - małpką w koszulce z napisem: I love Greece. Dokładnie taka była tylko w jednym sklepie w mieście. Standardowo na wyjeździe była z nami Pandzia (podróżniczka). Również dla mnie i dla Katarzyny był to fajny czas - oboje popływaliśmy i zrelaksowaliśmy się po całym roku pracy i licznych wyrzeczeń. Możliwość dryfowania po wodzie jest dla mnie nirwaną - de facto tylko w takim środowisku nie odczuwam bólu - wszystko jest odciążone, znienawidzona grawitacja na chwilę mi odpuszcza. Na wyjeździe tym Klaudia poszła w ślady Kasi i pochłonęło Ją czytanie - w 4 dni przeczytała ponad 200 str książki, pisanej większą czcionką ale jednak. Każde suszenie oczu po basenie wypełnionym słoną wodą wykorzystywała na leżeniu i czytaniu pod palmą. Dla mnie - kogoś snującego plany o tym, że Ona będzie kiedyś lekarzem, widok ten napawał wielką radością. 
 Powrót po siedmiu dniach do Polski nie zakończył jeszcze wakacji - ani tych rozrywkowych ani kalendarzowych. Pogoda dopisywała więc udało się jeszcze jednego dnia wyskoczyć nad jezioro. Drugi raz w życiu Klaudia miała okazję popływać na SUBie - czegoś co początkowo było dla nie jedynie modą wyrasta chyba fajne hobby i sposób aktywnej rekreacji (zwłaszcza w dobie masowego uzależnienia ludzi od palca przesuwanego po ekranie). Poszpanowała również swoją piękną, śródziemnomorską opalenizną. Choć córka na co dzień mieszka blisko jeziora to zawsze chętnie jedzie z nami w to miejsce - nie trzeba wiele aby dobrze się bawiła. W tym czasie córka miała okazję kolejny raz połączyć się z Aśką w coś zwariowanego i nieprzewidywalnego a więc na 2 dni mieliśmy jedno dziecko więcej a one dwie to jak pięcioro dzieci - niczym w serialu "Pełna chata". Klaudia coraz lepiej zna dzieciaki na osiedlu - zakłada rolki i śmiało do nich leci. Mam ten komfort, że osiedle jest zamknięte, przy placach zabaw zawsze są rodzice z młodszymi dziećmi więc jest bezpieczna.
Ten czas niestety szybko się skończył - jak dla mnie zawsze za szybko bo takich chwil mam deficyt (szkoda, że w okresie ferii wyjazd gdzieś dalej jest właściwie niemożliwy).
Piękna pogoda, relaks i spokój jakiego wszyscy potrzebowali a także miejsce w którym byliśmy, kojarzą mi się z tą piosenka:


Dodam też link gdyby powyższy filmik przestał działać: https://www.youtube.com/watch?v=_O7U-MLFxhM

Nie obyło się oczywiście jak zawsze bez wylewania na mnie pomyj przez byłą żonę, że zabrałem córkę na wakacje za granicą ale nie popsuło to nam nastrojów - skoncentrowaliśmy się na tym co należało i co zaplanowaliśmy: wzajemnie na sobie. 


sobota, 27 lipca 2024

Pierwszy etap wakacji z córką - lipiec 2024 r.


 Za nami pierwsza tura wakacji - dwa tygodnie z córką - jak dobrze móc to napisać. Gdy sobie przypomnę adwokackie wypociny poprzedniego pełnomocnika mojej byłej żony, że: Moja klientka woli się jednak trzymać obecnego postanowienia sądu aby nie zostać posądzona o jego nierealizowanie. Taką odpowiedź otrzymałem na prośbę / zapytanie o wzięcie córki w wakacje do siebie na dłużej (wówczas / poprzednie postanowienie sądu tego nie uwzględniało). Odpowiedź niczym komedia lub dialog z kimś mającym zasadniczy problem z logicznym myśleniem a wiadomo, że adwokaci to ludzie wykszatłceni i inteligentni - niestety robią to co chce ich klient. Na szczęście po 2 tygodnie w lipcu i sierpniu udało się wywalczyć w sądzie. Mimo tego, że ciągle się staram to trudno pogodzić się z tym, że papier przyjmie wszystko... i trudno też zapomnieć gdy traci się coś nieodwracalnie - stracony czas z córką bo ktoś wykorzystał prawo choć nic nie stało na przeszkodzie aby pokierować się czymś innym. 
Warto jednak skupić się na czymś innym i bardziej pozytywnym a jest o czym opowiadać. Pewna osoba powiedziała mi ostatnio, że córka przegląda się w moich oczach.


 Pobyt Klaudii u mnie przypadł na mieszaną pogodę ale najważniejsze, że w Jej urodziny nie padało - wyprawiliśmy je u dziadków na wsi zgodnie z życzeniem Klaudii: imprezowy namiot, ozdoby z popularnej bajki i dzieci które zna i lubi. Nie mogło obyć się oczywiście bez piniaty (własnoręcznie wykonała ją moja Katarzyna) i zabaw / konkursów jak zdobienie torebek na słodycze, wyścigi w workach, gra w piłkę, spadochron - twistera nie zdążyły dzieciaki użyć. Udała się również wyprawa na wiejski plac zabaw. Okazało się tuż przed imprezą, że będzie ona połączona z moją 40-tką, a więc trzecią już:-) Było to wykonalne bowiem goście urodzinowi córki właściwie pokrywali się moimi. Impreza niespodzianka bezsprzecznie udała się a Klaudia była w tym planie najważniejszą i najbardziej przeżywającą przedsięwzięcie intrygantką. W takie dni zawsze Jej mówię, że jest najważniejsza, że to Ona a nie nikt inny jest w centrum wydarzeń ale jest to nie tylko przywilej lecz również obowiązek - wobec gości, Jej gości więc wszyscy się bawią, nikt nie zostaje sam. Za każdym razem robi to. Robi to znakomicie i Kocham Ją za to najbardziej na świecie. 

 Pozostałe dni spędziliśmy bez jakiegoś wielkiego planowania a istotną rolę odgrywał niewątpliwie Songo - podarowana mi od przyjaciół i braci mojej byłej żony Agama Brodata. To świetne zwierzę - gad o nadzwyczajnym poziomie uspołecznienia, niczym pies - lubi towarzystwo człowieka i lgnie do niego a przy tym jest zupełnie niegroźny. Codzienne karmienie, zabieranie go na taras, chodzenie po robaki i bazylię etc. To dobry prezent bo nie potrzebuje kolejnych perfum, sprzętu elektronicznego czy też ubrań. Zainicjowałem kupno gada ponieważ wiedziałem, że w ten sposób uciesze też Klaudię, Adę i Katarzynę... i miałem racje. Poza jaszczurem było kino i najnowsza część Minionków, place zabaw, nocowanie u Asi, Asi nocowanie u nas, ścianki wspinaczkowe i rolki z koleżankami z osiedla - mam nadzieję, że Klaudia będzie budować tu swoje życie rówieśnicze skutecznie się socjalizując i usamodzielniając. Bezpośrednio po urodzinach wybraliśmy się nad morze i nad Zalew zatem kąpiel była obowiązkowa. Jak zawsze gdy jest morze, jest też truskawkowe miasteczko gdzie Klaudia zna już wszystkie kąty i dobrze się czuje. 
W dzień odbioru córki przez mamę, zawsze mówimy o tzw. syndromie niedzieli. Po tych dwóch tygodniach zapytałem Klaudię:
- Co nie masz już nastroju bo musisz wracać do domu?
- Przecież to jest mój dom (odpowiedziała wywracając oczami i lekko się uśmiechając).
Pomyślałem: Moja mała romantyczka (choć jasne i ciemne strony romantyzmu dopiero pozna w życiu i ja - Jej tata wie najlepiej jak każda z tych stron smakuje). Przed nami kolejne dwa tygodnie wakacji - już nie mogę się doczekać.

sobota, 29 czerwca 2024

40-te urodziny


 Skończyłem właśnie 40 lat... dokładnie 26 czerwca. Jestem zatem z pokolenia lat 80. i ówczesnego wyżu demograficznego. Miałem 5 lat gdy Polska przechodziła transformację ustrojową. Pamiętam pierwsze wybory prezydenckie, Lecha Wałęsę i kartki na zakupy (nie wiem jednak czy były jeszcze wtedy w obiegu, czy kojarzę je bo były wciąż w domu na zasadzie niechlubnej pamiątki po socjalizmie). O różnym, dłuższym bądź krótszym okresie mawia się często, że minął jak jeden dzień... coś w tym jest, choć z drugiej strony gdy zaczyna się wspominać, to okazuje się, że przez ten cały czas zdarzyło się bardzo wiele - niekiedy zaskakująco dużo, niemal trudno wręcz uwierzyć. Cieszę się, że wychowałem się bez telefonu i Internetu, w czasem gdy ludzie komunikowali się rozmawiając ze sobą, w czasem gdy było mniej a wszystko doceniało się bardziej, doświadczało mocniej i patrzyło głębiej. Wielu rzeczy brakowało, Polska była państwem innym, biedniejszym i mniej rozwiniętym ale cieszę się, iż było jak było.
Znaczną część swojego życia spędziłem na edukacji - łącznie 18 lat chodziłem do różnych szkół. Poza studiami wyższymi wszystkie skończyłem w trybie stacjonarnym, co biorąc pod uwagę moją niepełnosprawność uważam za duży sukces. Dowód uporu, determinacji i niezłomności. Nie tylko na szkole i uczeniu się zleciała mi znaczna część tych 40 lat. Przez 12 lat, kilka razy w roku i na kilka tygodni jeździłem na rehabilitację do Stargardu. Inny szmat czasu przypadł również na związek i małżeństwo z moją byłą żoną - łącznie bowiem aż 13 lat. Przez moje życie przewinęło się wielu ludzi, zarówno fajnych jak i nie, a także takich chwilowych jak i takich którzy pozostali w moim życiu do dziś.
W miarę zbliżania się 26 czerwca i okrągłych urodzin - nie 20-tych a 40-tych, nasilały się we mnie myśli związane z uciekającym czasem, z wiekiem związanym z dojrzałością i stabilizacją, a momentami wręcz ze starością choć obiektywnie na nią chyba jeszcze za szybko. Zawsze czas postrzegałem inaczej, w kategoriach piasku przesypującego się szybciej niż innym. Może dlatego bo przez lata niewiele wiedziano o mojej chorobie, nie wiedziano nawet jak długo będę żył.. a może dlatego, że częściej czuje się kiepsko - z różnych powodów ale wszystkie wskazują na szybsze zużywanie się organizmu. Po 30-tce doszedł do tego permanentny stres i zaniedbanie organizmu w płaszczyźnie fizycznej. 
Swoje 40-te urodziny obchodziłem wyjątkowo dwukrotnie - najpierw w Dzień Ojca (23 czerwca - bowiem miałem wtedy u siebie Klaudię na weekend) a potem na trzydniowym wyjeździe weekendowym w środku tygodnia. Odkąd była żona wywiozła córkę, zawsze moja Katarzyna organizuje mi urodziny w weekend spędzany z Klaudią - wie doskonale, że jest to dla mnie niezmiennie najważniejszy prezent i córka również to wie. Celebrujemy po swojemu ten dzień każdego roku, zdmuchując np. tortowe świeczki razem. Jestem pewien, że wówczas z Klaudią wypowiadamy w myślach te same życzenia. Czasem w ten dzień wpadną jacyś przyjaciele, czasem rodzice, brat - zawsze jednak mam przy sobie najważniejsze dla mnie osoby - najbliższe i ukochane. 
W tym roku już wcześniej zapowiedziano mi, że urodziny będą wyjątkowo podwójnie bowiem zostanę gdzieś cytuje porwany na 3 dni. Okazało się, że do Łodzi - jednego z moich ulubionych miast, starego a jednocześnie pięknego i dobrego pod konieczność poruszania się wózkiem. To miejsce dobrze mi się kojarzy a po ostatnim wyjeździe z całą pewnością jeszcze lepiej. W żadnym innym mieście nie dostrzegam tak pięknych kontrastów architektonicznych - od starych, rozpadających się kamienic, po przepięknie odrestaurowanych i uzupełnionych nowoczesnymi budynkami (szkło i metal). Zniszczone czy odnowione - w tym mieście są piękne i czyste. To jednak wszystko przyćmione jest tym, że Łódź postrzegam jako nasze miasto: moje i Katarzyny. Łódź to również podróż pociągiem (tanio, wygodnie) którą uwielbiam odkąd jestem z Kasią - kilku nudnym godzinom, przy często zawodzącej klimatyzacji lub ogrzewaniu (w zależności od pory roku) nadała Ona wyjątkowości, niepowtarzalnego uroku. Tak jest za każdym razem dokądkolwiek jedziemy i mogę Jej jedynie dziękować za to - zarówno za oprawę podróży jak i za jej cel. Mistrzyni organizacji. Łowca promocji. Geniusz wyszukiwania noclegów. Długo mógłbym tak wymieniać.
Trzy dni spędzone w Łodzi we dwoje sprawiły, że nie myślałem już o głównym bohaterze polskiego serialu pt. Czterdziestolatek. Co więcej - na pewien czas (niestety za krótki) udało mi się nie myśleć o problemach, pracy, rozprawach sądowych i przeszłości. Gdy człowiekowi uda się uzyskać taki stan, zdecydowanie łatwiej i bardziej optymistycznie patrzy się w przyszłość. Witryny sklepów z sukniami ślubnymi w Łodzi wołały nas do siebie na każdy kroku. Podczas tego rodzaju wyjazdów Katarzyna robi wszystko abym czuł się wyjątkowy, dostrzegany, zaopiekowany i kochany - potrafi nie tylko robić to genialnie ale jednocześnie czerpać z tego przyjemność bo wie, iż w przeciwnym razie nie cieszyłoby mnie to. Takie wyjazdy zbliżają do siebie ludzi ale Nas zbliżać nie trzeba, więc dochodzi do cementowania relacji i to chyba najważniejsze gdy planuje się przyszłość i widzi się w niej nas dwoje razem. Niestety jak zawsze nie udało się odpocząć fizycznie bo górę zawsze bierze chęć zobaczenia i doświadczenia więcej, pójścia jeszcze u i tam. 
Moje 40-te urodziny smakowały Gruzją i Japonią, kawą z rana i ciastkiem, pachniały świecami i świeżą pościelą, miały kolor pokojowego różu i flag wielu państw na Piotrkowskiej. Jak widać na załączonym obrazku lampka wina była jedna, ale smakowaliśmy we dwoje. Do zobaczenia Łódź i dziękuje Kasiu - za wyjazd i nie tylko - Kocham Cię.